niedziela, 22 stycznia 2012

Forma rośnie, waga stoi

12 km

Wczoraj zrobiłem sobie święto lasu, biegania nie było, była za to drobna biesiada w Koninie u szwagierki. Dziś wracaliśmy do Goleniowa, cała droga w paskudnej, deszczowej pogodzie. U nas jednak nie padało, więc: kawa, chwila odsapki, po czym dresik, buciki i na stadion. 25 kółek wokół boiska, oczywiście - nie po bieżni, bo ta pływa po każdym deszczu. Wczorajsze specjały dały o sobie znać, przez pierwsze parę kółek pobolewały nieco mięśnie podudzi. Potem bóle przeszły i nic już nie zakłócało spokoju biegania. 

O dziwo, waga się trzyma, choć wyraźnie czuję spadek ilości tkanki tłuszczowej. Wyjaśnienie proste: w jej miejsce pojawia się tkanka mięśniowa. Ale przyjdzie dzień, że zacznie się spadek wagi. W 1996 r., kiedy zaparłem się zrzucić co nieco ze 115 kg, też najpierw był przyrost(!) wagi ciała, bo zwiększyła się objętość mięśni. Potem jednak spadało mi tygodniowo po kilogramie.

Ciekawa rzecz: minął mi nieopanowany apetyt, jaki jeszcze niedawno zmuszał mnie do wieczornego krążenia w pobliżu lodówki. Myślę, że w ten sposób organizm, obciążony dość znacznym wysiłkiem fizycznym, broni się przed przyrostem masy ciała i przez to zwiększeniem obciążenia. Lżejszemu lżej przecież :)

Zastanawia mnie jeszcze coś: choć nie biorę żadnych suplementów, piję bardzo dużo kawy, a w czasie biegania pocę się jak cholera, nie obserwuję żadnych skutków niedoborów składników odżywczych. Zawsze byłem sceptyczny wobec faszerowania się chemikaliami, czyżby słusznie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie jesteś zalogowany, możesz komentować jako "anonimowy".