poniedziałek, 6 lutego 2012

-24

10 km, stadion

Mróz jak diabli. Rano było -24, w ciągu dnia się ociepliło do -15. To temperatury, przy których wymierają Jamajczycy, a Rosjanie wkładają podkoszulki i przymykają okna w łazienkach. O dziwo, 15-letni renault espace rano zapalił bez żadnych dyskusji, choć coś tam w nim początkowo piszczało i zgrzytało. Starosta parę dni temu kupił jakąś nowiutką toyotę; dziś wzywał lawetę, żeby odwieźć nabytek na naprawę gwarancyjną. Japończyk padł.

Bieg przy tej temperaturze nie jest specjalną przyjemnością. Być może (to tylko teoria) jedne cienkie spodnie z lycry to za mało i dlatego uda trochę przemarzają, a stawy kostek mimo dwóch par skarpet nie rozgrzewają się, jak należy. Po dziesięciu kółkach robię krótką przerwę, rozciągam mięśnie i nieco zwalniam tempo biegu. Pomaga: biegnie się lekko, z kółka na kółko szybciej i sprawniej. W najlepszej formie robię pięć ostatnich kółek. Zazwyczaj żal jest kończyć, ale dziś zszedłem z przyjemnością, bo znów pojawił mi się szron na rzęsach.

Kiedy schodziłem, było około wpół do szóstej. Niebo na zachodzie było jeszcze dość jasne; za paręnaście dni o tej porze będzie jeszcze widno.

Od paru dni pod moim domem stoi lupo Piotrka, znane w mieście autko "w kolorze majtkowym". Piotrek nie Jamajczyk, nie wymarł wskutek mrozów. Postój należy wiązać raczej z letnimi oponami, jakie toto ma zamontowane. Jak autko zniknie, to będzie znak nadejścia wiosny. ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie jesteś zalogowany, możesz komentować jako "anonimowy".