środa, 15 lutego 2012

Szukanie pretekstu

Całe popołudnie szukałem pretekstu, żeby dziś nie iść na stadion. Jakieś 0/+1, chlapa na chodnikach, parszywy wiatr, ciśnienie skacze i ciemno... Już miałem wymówkę, bo było mi chłodno i prawie sobie wmówiłem, że jestem chory (a przynajmniej na dobrej drodze). Pięć minut temu przyszła małżonka, zaproponowała kolacyjkę. Bohatersko ogłosiłem, że najpierw idę pobiegać. W nadziei, oczywiście, że powie "No co ty, przy takiej pogodzie? Zostań w domu!". Niestety, koleżanka małżonka powiedziała tylko "aha", nie pochyliła się nad moim losem. 
Nie zostaje nic, jak ruszać w tę mokrą, zimną ciemność. :((( 

Idę. 

10 km
Kiedy wychodziłem, koleżanka Aleksandra rzekła (szczerze chyba), że mi zazdrości, też by poszła, gdyby nie choroba. Smutno mi się zrobiło. Poszedłem.
O dziwo, na stadionie rzeczywistość wyglądała lepiej, niż świat za oknem. Zero błota, na bieżni śnieg odgarnięty, światło włączone. Cienka warstewka świeżego, mokrego śniegu ułatwiała bieganie, buty miały dobrą przyczepność. Prócz mnie nikogo nie było, ale na śniegu sporo śladów, pewnie sportowcy trenowali. 
Zapomniałem, że bieg między 18 a 19 nie jest mile widziany przez organizm, który raczył mi o tym przypomnieć. Tym razem jednak miałem wunderwaffe w postaci cukierka, problem zgasiłem bez kłopotu.
Koło dwudziestego kółka korciło mnie, żeby na dziś zakończyć, bo śnieg walił prosto w oczy. Ale to przecież jeszcze tylko pięć kółeczek, Czaruś, pomyślałem. Zrobiłem dychę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie jesteś zalogowany, możesz komentować jako "anonimowy".