środa, 21 marca 2012

Słuszna kara

11 km

Kara słuszna i sprawiedliwa, bo nie należy nic ciężkostrawnego wcinać przed biegiem. A mi zasmakowały świeżo usmażone kotleciki, których zapach snuł się po domu podstępnie i szyderczo... W efekcie już po kilkuset metrach biegu czułem, jakby mi kto do żołądka załadował szufelkę rozżarzonych węgli. Pierwsze cztery kilometry to była masakra, a jedyne, co trzymało w pionie, to nadzieja, że w końcu przejdzie. Przeszło, druga połowa biegu miła, bezproblemowa i relaksująca. Miła tym bardziej, że dziś nie trafiłem na żadnego wybitnego pajaca za kierownicą. Pomniejszych palantów nie ma co wspominać, choć poziomowi polskiej głupoty nadziwić się wciąż nie mogę.
W drodze powrotnej przebiegłem przez stadion. Na bieżni 20 osób, do tego jeszcze parę z kijkami na asfaltowej ścieżce.
Przypomniała mi się ciekawa scenka sprzed dwóch dni: rano zachodzę na stadion i widzę Ojca Dyrektora zbierającego śmieci na ścieżce. Przeszedł całą, zebrał wszystkie. Miłe zaskoczenie, bo nie mogę sobie przypomnieć innego szefa instytucji, który by osobiście sprzątał śmieci na swojej posesji. Brawa dla Ojca!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie jesteś zalogowany, możesz komentować jako "anonimowy".