czwartek, 5 kwietnia 2012

Do lasu by się chciało

10 km, asfalt

Korciło, żeby wyskoczyć do lasu. Piękna, słoneczna pogoda, budząca się wiosna etc. Ale do końca miesiąca miało być bez biegów terenowych i ryzykowania kontuzji. Dlatego mimo wszystko bieg po równej drodze i dobrej jakościowo nawierzchni. Zwykła trasa drogą na Lubczynę, potem przez park przemysłowy, pętla przy norkach i powrót tą samą drogą. Równym, nie za szybkim tempem, za to bez żadnych przystanków nawet na chwilę.
Pamiętam, że przed rokiem startowałem do maratonu z założeniem, że co 5 km będę robił chwilę odsapki, dla złapania oddechu, wypicia napoju i przekąszenia bananem. Zatrzymać się było łatwo i przyjemnie, gorzej było potem zmusić się do biegu, który początkowo wyglądał z boku nieco rozpaczliwie. W tym roku przystanki trzeba wykreślić z jadłospisu, to poważna strata czasu. Co najwyżej chwila na wciągnięcie odpowiedniej porcji Powerade.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie jesteś zalogowany, możesz komentować jako "anonimowy".