wtorek, 3 kwietnia 2012

Jak miło wstać skoro świt...

10 km, stadion

Poranny bieg świetnie ustawia na resztę dnia. To, co najważniejsze, zrobione jest na samym początku, a przez resztę dnia uzasadnione dobre samopoczucie i zadowolenie.
Kłopoty ze ścięgnem się skończyły, dla pewności jednak nie robię żadnych głupich sztuczek. Skoro odezwało się raz, może odezwać i drugi, ale głośniej i bardziej zdecydowanie. Po co?
Rano pełen luksus: bieżnia tylko dla mnie, potem dołączyła jeszcze jedna pani. Bezwietrznie, chłodno, pod koniec biegu mżawka zapewniła nawilżanie cery. Zerknąłem na zegar, kiedy zaczynałem bieg; skończyłem po 54 minutach. Żadna sensacja, ale też tempo starałem się dobrać takie, żeby udało się utrzymać oddychanie w rytmie 3/3, bez walki o czas i prób przekroczenia bariery dźwięku. Tak naprawdę to jest jedyne tempo, w jakim mogę biec wiele kilometrów: dopóki uda się utrzymać oddech w tym rytmie, nie powinienem mieć żadnych problemów. Problemy zaczynają się, kiedy trzeba oddychać szybciej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie jesteś zalogowany, możesz komentować jako "anonimowy".