wtorek, 17 kwietnia 2012

Pomogło

14 km

Nie jestem narwany, nie będę wmawiał wszystkim naokoło, że bieganie to panaceum na wszystkie problemy. To nie jest też panaceum na przeziębienie. Ale na pewno lepiej jest się dobrze ubrać, zmęczyć, spocić i - jak mawiały babcie - wypocić chorobę, niż łykać jakieś chemikalia, które prędzej nerki w powietrze wysadzą, niż pomogą. Prosto z biegu pod gorący prysznic, nie żałować sobie aspiryny i herbaty z miodem i prądem. Taką kurację stosuję od wczoraj, teraz (wtorkowy wieczór) czuję się świetnie. Katar przeszedł, kaszlu nie ma, temperatura w normie. Gra muzyka, w sobotę można jechać na maraton kajakowy do Spreewaldu.
W grafiku na dziś było 15 km bez wyznaczonego tempa. Wybrałem trasę przez park przemysłowy, G. Lotnika i z powrotem na stadion. Nierozważnie, godzinę przed biegiem zjadłem obiad, skutki czułem prawie przez połowę trasy. Zauważyłem, że pieczenie w żołądku łagodzi połykanie sporych ilości śliny. Nic dziwnego, jej składniki są jak balsam na podrażnione błony śluzowe, pamiętam to jeszcze ze studiów.
Nie przywiązywałem większej wagi do tempa. Nie ma sensu, co miałem osiągnąć - już zrobiłem. Teraz trzeba tylko utrzymać niezłą formę przez półtora tygodnia, a przez parę dni, jakie zostały - nabrać sił, odpocząć po zimowej harówce i optymistycznie nastawić się do przyszłej niedzieli.

W drodze powrotnej na stadionie spotkałem Sebastiana Jurczaka. Kuleje po niedzielnym maratonie w Dębnie. Mówi, że całą trasę zrobił z kontuzją achillesa. W tych warunkach wynik na poziomie 4:13 to naprawdę rewelacja. Zwłaszcza, że to był jego pierwszy maraton.

Kupiłem wreszcie odpowiednią, prawidłowo skrojoną bieliznę biegową. Robi ją firma Brubeck, nawet za niewygórowane pieniądze - 40 zł bez jednego grosza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie jesteś zalogowany, możesz komentować jako "anonimowy".