sobota, 21 lipca 2012

Pszczew: 52:47

10,5 km
Dziwowałem się nad dystansem, dopiero Ola przypomniała mi, że to czwarta część maratonu.
Nie żałuję, że pojechałem. Sympatyczna, duża wieś z miejską zabudową, ładnie utrzymana, ukwiecona, bez śladów obecności debili, co to muszą wszystko wokół siebie zniszczyć. Biuro zawodów w dawnym folwarku dworskim, obecnie adaptowanym na hotel+spa+jacuzzi+inne bajery. Szybka i sprawna obsługa. Start na skraju wsi, zbieg asfaltową drogą w kierunku jeziora, potem około 9 km leśnymi, gruntowymi drogami o nienajgorszej nawierzchni, na koniec znów kawałek asfaltu, ale finisz pod górkę. Wystartowało prawie 300 osób, większość z Wielkopolski i Lubuskiego. Tempo niezłe, choć trochę ograniczane jakością nawierzchni. Na początku było trochę ciasno, bo wszyscy biegli w tłumie, a droga była dość wąska. Potem stawka się rozciągnęła, kto miał pognać, to pognał, kto miał zostać, to został. Jak zwykle, pierwszy kilometr pobiegłem ostrożnie, rozpoznając swoje możliwości na dzisiaj. Potem nieco przyspieszyłem i stałym tempem mijałem kolejnych biegaczy. Najlepiej mi to szło na podbiegach, szczególnie w drugiej połowie, kiedy większość już czuła zmęczenie. Skończyłem w bardzo dobrej kondycji, niespecjalnie zmęczony. Po biegu pobolewa mnie przyczep ścięgna, bo na paręset metrów przed metą nadepnąłem na leżący na drodze kamień i tak skręciłem nogę, że aż kwiknąłem z bólu. Szczęśliwie, nic więcej mi nie dolega.
Kolejny przykład biegu zorganizowanego bez zadęcia, a fachowo. Bieg zorganizowała Marysia - maratonka obchodząca dzisiaj swoje 56. urodziny, przy wsparciu grupki znajomych, miejscowego urzędu gminy (pewnie było to wsparcie finansowe) i właścicieli folwarku, w którym odbyło się zakończenie biegu. Tanio, zgrabnie i sensownie. Jedyny mankament to brak miejsca do umycia się, ale po pierwsze, w pobliżu jest jezioro, po drugie - są metody zastępcze, z której (kąpiel pod wodą laną z butelki) skorzystałem i nie umarłem. Poza tym było wszystko, co potrzeba, nie było zaś znanych z goleniowskiej Mili dziwnych panów w długich płaszczach, namiotu tzw. VIP-ów, w którym leje się gorzałę do herbaty, trybun honorowych i innych bzdur, w tym kaucji za numer startowy, co jest lokalną goleniowską specjalnością (25 zł od łebka). Zapłaciłem 50 zł, , w zamian ładna, dobrego gatunku koszulka plus wyżywienie po biegu.

Fajne medale. Wyglądają jak z marmuru, ale to odlew z jakiejś masy kamienno-żywicznej, z wizerunkiem remontowanego obecnie dworku stojącego na terenie folwarku w Pszczewie. Dlaczego nie rozdeptany stary kapsel, jak do niedawna w Goleniowie?


Ten mój dzisiejszy czas jest ciekawy. Po pierwsze, całkiem przyzwoity, średnio 5:02 na kilometr. Po drugie zaś, bardzo przypomina mój czas z Hamburga - 3:52:47. Dokładnie o 3 godziny krótszy. Miałem 122 miejsce na 234 osoby, które ukończyły bieg.

2 komentarze:

  1. gratulacje, to co za tydzień Moryń?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Raczej nie. Chcą 50 zł i nie gwarantują nawet medalu. Przesada.

      Usuń

Jeśli nie jesteś zalogowany, możesz komentować jako "anonimowy".