poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Miasto barów mlecznych

7 km

Wczoraj leżenie bykiem do południa, czekanie na transmisję maratonu z Londynu. TVP jak zwykle zadziwiła: zamiast maratonu był jakiś mecz siatkówki, a nawet pływanie w ramach pięcioboju kobiet. Maraton zaistniał jedynie w formie migawek. Transmisja skończyła się na kilka minut przed finałem biegu, bo o 14 program dla armii debili - "Familiada". Na szczęście, cały bieg był na żywo transmitowany w internecie, bez reklam i słowotwórczej działalności tzw. komentatorów sportowych. Henryk Szost dziewiąty, pogratulować! 
Dziś z rana pojechaliśmy do Nowej Rudy, żeby zwiedzić nieczynną kopalnię węgla kamiennego. Nauczeni doświadczeniem w Złotym Stoku, załapaliśmy się "na rzepa". Tym razem warto było poświęcić godzinę, polecam tę wycieczkę. Nie chciałbym być górnikiem węgla kamiennego i pracować w takich warunkach nawet za wielkie pieniądze. Coś strasznego... 
Tu dobrze zjemy za grosze
Kolejka wyjaśnia wszystko
Zwiedziliśmy też miasteczko. Rynek ładny, właśnie odnawiany. Niespodzianka: dwa bary mleczne. Jeden jak z "Misia", drugi - zupełnie przyzwoity. Zawsze miałem sporo sympatii do barów mlecznych, Ola też, więc weszliśmy. Już po chwili wiedzieliśmy, że warto zostać. Pyszne naleśniki z serem lub dżemem za (odpowiednio za 3 szt.) 3,20 i 3,00 zł. Zupy już za 60 gr, szczytem luksusu był ogromny placek po węgiersku za... 9 zł, wyglądał naprawdę wielce apetycznie. Jajecznica z dwóch jaj - 2 zł. Stek z cebulką i ziemniakami - 6 zł. Mnóstwo ludzi, co chwila ktoś wchodził, stawał w kolejce, ruch jak w ulu (tylko życzyć takiego wszystkim gastronomikom). Zaciekawiło mnie to, w luźniejszej chwili pogadałem z panią w okienku. Firma jest prywatna, działa jak najbardziej komercyjnie, jest dochodowa, a jedynym wsparciem jest dotacja od państwa do dań mlecznych i mącznych. Ale już wspomniane steki i placki po węgiersku są kalkulowane bez żadnych dotacji, oczywiście z marżą. "-Mamy mnóstwo klientów, jedzenie jest świeże, robione na bieżąco, tanie. I to cała tajemnica" - z uśmiechem pani wyjaśniła mi istotę sukcesu rynkowego firmy.
Przed schroniskiem na "Szczelińcu"
W "Piekle'
Pod wieczór, po wejściu na Szczeliniec, wróciliśmy do Nowej Rudy na późny obiad. Bar mleczny "Popularny" był już zamknięty, więc poszliśmy obok, do restauracji w najniższym punkcie rynku. Zjadłem fenomenalną pizzę: świetnie ciasto, sos szpinakowy, na tym ser i krewetki. Zamawiałem "z pewną taką nieśmiałością", bo doświadczenia miewałem różne, przeważnie kiepskie. I zaskoczenie: pizza przeszła moje oczekiwania. Pyszna, krewetki były dorodne, nie te najtańsze z "Makro", sos szpinakowy dosmakowany, pizza nie miała brzegów (które potrafią stanowić większość dania), a dodatkiem była miseczka sosu czosnkowego, który był doskonale zrównoważony: czosnek, choć świeży, nie pchał się na pierwsze miejsce, wyczuwalny był po chwili. Przebijał przez niego smak mi znany, ale którego nie mogłem rozpoznać. Przy regulowaniu rachunku zapytałem, co to za przyprawa. Suszona bazylia i nieco cukru - brzmiało wyjaśnienie. A teraz uwaga: za ogromną, świetną pizzę i równie ogromną sałatkę małżonki zapłaciliśmy... 30 zł.
Krótko mówiąc, Nowa Ruda to jasny punkt na gastronomicznej mapie Kotliny Kłodzkiej. Tanio i pysznie.
Po powrocie chwila zastanowienia i walki z sumieniem. Nie chciało się ruszać w plener, pretekst - wypchany żołądek. Sumienie zwyciężyło, 7 km do Nowej Wsi zrobione. I nawet nie było tragedii, widocznie jednak tak bardzo się nie opchałem...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie jesteś zalogowany, możesz komentować jako "anonimowy".