sobota, 18 sierpnia 2012

Po pierwsze - propaganda

4 godziny wiosłowania

Zamiast krótkiego biegu - dłuższe wiosłowanie. Odmiana. Zrobiliśmy sobie z koleżanką małżonką spływ Iną do ujścia, a potem do Lubczyny. Trasa lekka i bezproblemowa. Wycięto krzaki, które do niedawna czyniły wycieczkę mało przyjemną. Nie trzeba się było przeciskać pod gałęziami, na których było mnóstwo robactwa i śmieci niesionych przez rzekę. Śmieci też mniej, niż parę lat temu, kiedy to były istne tamy z syfu wrzucanego do rzeki przez goleniowian. Nadal jest brudno, nie ma co się czarować. Ale już nie tak tragicznie, jak to bywało.
Po drodze, już na jeziorze, podpłynęliśmy do betonowca, na którym dziś wieczorem miał się odbywać koncert orkiestry wojskowej. Panowie z OSiR-u montowali różne sprzęty, zaczęli od zainstalowania propagandy (patrz zdjęcie). Wiadomo: propaganda to podstawa. Kiedyś, za komuny, jak wojsko jechało na poligon, to zanim ustawiono namioty i kuchnię polową, wkopywano różne tablice z krzepiącymi ducha tekstami. W OSiR ta tradycja jest kultywowana.
Popatrzyliśmy, pośmialiśmy się, popłynęliśmy dalej. Nie przewidzieliśmy, że najlepsze dopiero przed nami. No więc, kiedy byliśmy gdzieś tak w połowie jeziora, widzimy, że od strony Lubczyny na najwyższych obrotach płynie w stronę betonowca (więc i naszą) jakaś motorówka. Na obie strony lecą potężne rozbryzgi wody, widać, że dzieje się coś ważnego. Motorówka drze prosto na nas. Kiedy już była całkiem blisko, lekkim łukiem zaczęła nas omijać, w odległości nie większej niż 50 m. Kajakiem zakołysało mocno, zakląć się chciało. I właśnie kiedy nas mijała, dostrzegłem kto stoi wyprostowany, dumny za kołem sterowym, spoglądając z pewną wyższością w stronę jakiegoś tam kajaka i dwójki wiosłujących w nim biedaków. To, proszę publiczności, był sam Ojciec Dyrektor! Przemknął obok nas jak bóg, jak nieziemskie zjawisko. Stał na pokładzie jak sam Nelson, może nawet Nelson Rockefeller. Jak Kordian na szczycie Mont Blanc! Mknął w swojej łodzi rzucić własnym, ojcowsko-dyrektorskim okiem, czy baner sławiący OSiR i jego dyrektora jest wystarczająco widoczny na betonowym wraku na środku jeziora. Może nawet własną dłonią wygładził na nim jakąś fałdkę, napiął mocniej linkę? 

Skoro już o Ojcu Dyrektorze... Rozmawiałem z nim wczoraj, sugerując pewne zmiany w organizacji Mili. OD nie widzi powodu wprowadzania zmian. Medale będą takie same dla dzieciaczków i "milowców", nie będzie porządnych koszulek, będzie mistrz olimpijski (ale nie Bolt) za 12 tysięcy złotych, z którym będzie można zrobić sobie zdjęcie. A w ogóle OD uważa, że nie ma potrzeby czegokolwiek zmieniać, bo Mila jest prawie doskonałością. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie jesteś zalogowany, możesz komentować jako "anonimowy".