sobota, 11 sierpnia 2012

Półmaraton z ogonkiem

24 km

Przez chwilę zastanawiałem się nad półmaratonem w Henrykowie, ale miał trzy wady: stówka wpisowego, deszczowa pogoda przed południem, a do tego mistrzostwa Polski kleryków jako jedna z konkurencji. Odpuściłem, wybraliśmy się na wycieczkę do kopalni złota w Złotym Stoku. Kto nie był, a zamierza być - można sobie darować. Nic nadzwyczajnego, a na pewno nie jest to warte 17 zł za bilet. Kto mimo wszystko się uprze i przyjedzie do kopalni, niech spróbuje przyłączyć się do jednej z grup "na waleta". Nikt nie sprawdza biletów, a jeśli uznamy, że była to atrakcja - nic nie stoi na przeszkodzie, by bilet kupić po wizycie pod ziemią.
Sam Złoty Stok robi tragiczne wrażenie. Wymarłe miasteczko, z pustymi ulicami, gdzie nie można nic zjeść i nic wypić. Pozostaje restauracja przy kopalni (nie byłem) i przydrożny bar przy wyjeździe w kierunku Paczkowa (byłem, polecam: tanio, smacznie, dużo).
Paczków równie tragiczny. Jedyną atrakcją są ładnie zachowane mury obronne, prawie kompletne. Bez przesady: Carcassonne. I to wszystko, co może się w Paczkowie spodobać. Reszta - dziadostwo i malaria. Żadnej knajpki, w sklepach piekielnie drogo, już o 16 wszystko w cholerę pozamykane. Nigdy więcej tam nie wrócę, bo nie ma po co.

O 18 ruszyłem na bieg. Wybrałem okrężną trasę przez kilka wiosek, łącznie 25 km. Dostałem w kość bardzo porządnie, bo podbiegów było więcej, niż przypuszczałem. Nazbierało się około 800 m przewyższeń. Szczęście, że było chłodno i nieco przekropnie, więc się nie odwodniłem. Ambitnie, wszystkie odcinki pod górę pokonałem biegiem. Kosztowało mnie to sporo sił i lekkie nadwerężenie obu achillesów. Odcinki w dół pod koniec nie dawały już wypoczynku, stopy miałem rozklepane i dość mocno "zużyte". Do bazy dotarłem już w ciemnościach, praktycznie w ostatniej chwili. Kawa, piwo, cola, a przede wszystkim gorąca kąpiel i świeże ciuchy - to dobra nagroda za wysiłek.
Bieg przez wsie w okolicach Srebrnej Góry to kapitalna forma turystyki. Zobaczyłem dużo więcej, niż można dostrzec z okien samochodu. Jest jeszcze dużo śladów starej, przedwojennej architektury, choć i tu przywleczono cholerę - "polskie domki" z błyszczącym dachem i gankiem, koniecznie podpartym dwoma kijami do bejsbola. Wszędzie tandetne, plastykowe okna, koniecznie w białym kolorze, pasującym  do ładnej, lokalnej architektury jak szminka do dupy. Są też jednak domki odnowione z gustem, z szacunkiem dla przeszłości. Niestety, to mniejszość.

Jutro w południe maraton w Londynie. To główny, najważniejszy  punkt jutrzejszego programu dnia. Po dzisiejszej dawce - mam prawo posiedzieć nieco przed telewizorem.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie jesteś zalogowany, możesz komentować jako "anonimowy".