18 km
Piękne, słoneczne popołudnie zachęcało. Zachęciło. Wybrałem się lasem aż do Łęska, zahaczając po drodze o górki. Tam chwila odpoczynku, potem powrót, już prostą drogą, do Goleniowa. Ta powrotna droga dość męcząca, bo piaszczysta i rozjeżdżona przez ciągniki wywożące drewno z lasu. Nie powiem, poczułem w stopach ten dystans. Lepsze to jednak, niż padnięcie jak zwiędły liść na jednej z poznańskich ulic.
Wczoraj był maraton w Warszawie. Niewielu z Goleniowa na liście startowej, bo też za blisko jest do maratonu w Poznaniu, żeby wypruwać flaki na Marszałkowskiej. Spotkałem rano Roberta, też nie biegł w Warszawie. Z miny wynikało, że ma zamiar powalczyć w Poznaniu.
Odpocząłem już po Francji. Zaczynają się zacierać te mniej przyjemne wspomnienia: wstawanie o szóstej rano, śniadanie z bagietką, masłem, dżemem i kawą, wyjazd do pracy o siódmej, kiedy jeszcze było ciemno, a przede wszystkim deszcz z ostatnich trzech dni. Mile za to się wspomina wieczorne biesiady przy winie, potem wieczorne gadanie 'na chacie' podpierane łyczkiem tego i owego, dla zdrowotności. Szczególnie sympatyczne były dwa ostatnie wieczory: pierwszy z uroczystą kolacją i szampanem Ulysse Collin (kto ciekaw, niech znajdzie cenę w internecie), a drugi z ogromną flachą whisky podarowaną nam przez kucharza wraz z odpowiednim zapasem coli na rozcieńczenie bądź popitkę. Nic z niej nie ocalało dla potomności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie jesteś zalogowany, możesz komentować jako "anonimowy".