Wspólne zdjęcie przed startem |
4:06:41. Wynik przyzwoity, choć, jak to mówią niektórzy, szału nie było i dupy nie urywało. Praktycznie od początku wiedziałem, że nie mam szans na poprawienie wyniku z Hamburga. Po pierwsze, od początku biegu do końca bolały mnie stopy, na początku czułem też wyraźnie przyczepy obu achillesów. Ból stóp to zapewne efekt zbyt krótkiej przerwy między treningami a startem, a do tego biegania przez ostatnie dni na palcach, nie zaś z pięty. Był też inny błąd: ustawiliśmy się z Darkiem w tyle stawki, więc zakorkowało nas na starcie i na pierwszych kilometrach, kiedy wszyscy biegli jeszcze jednym stadem, a ulice były dość wąskie. Trudno było wyprzedzać, trudno osiągnąć założony czas biegu. Już około piątego kilometra wiedziałem, że szans na rekord nie ma. Zdecydowałem więc biec spokojnie, rozważnie, nie cisnąc gazu do dechy. Opłaciło się. Nie miałem najmniejszych problemów z utrzymaniem prawidłowego, spokojnego oddechu, z utrzymaniem tętna w normie. Nie było też "ściany" ani nawet śladów załamania sił. Kondycyjnie było świetnie do samego końca.
Za chwilę w drogę |
Darek chwilę biegł ze Spartanami |
30 km zrobione. Odtąd pod górkę |
Meta, medal, odpoczynek... |
... i Cola, co to daje siły i gasi pragnienie |
I jeszcze łyk Coli... |
... i zdjęcie z najlepszą kibicką :) |
Starczy na dziś. Pora spać :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie jesteś zalogowany, możesz komentować jako "anonimowy".