czwartek, 4 października 2012

Solo na stadionie

10 km

Dawno takiego biegu nie było. Po południu lunęło, ale tak konkretnie. Sznury deszczu. To jednak nie powód, by zostać w domu (jak się okazało, pogląd odosobniony, na stadionie byłem sam).
Bieżnia oczywiście wypełniona wodą po brzegi, do biegania "nadawała się" jedynie ścieżka wokół boiska. Kałuża na kałuży, trzeba było skakać, kluczyć, kombinować. Nie udało się, na wysokości głównej bramy stadionu wbiegłem prosto w środek mało widocznej, ale ogromnej kałuży. Okazało się, że powstała, bo jakiś cymbał wymurował cokolik przy wjeździe na bieżnię, pewnie po to, żeby deszczówka jej nie zalewała. Bieżnia i tak zalana, a przy okazji zalało i plac przy bramie. Ot, taka koncepcja Ojca Dyrektora. Posłałem mu w myślach kilka ciepłych życzeń. 
Zaparłem się. Jak to się mówi, nie ma złej pogody, jest tylko zły strój. Życie pokazało, że dziś miałem i złą pogodę, i zły strój. Na szczęście nie było specjalnie zimno, w ruchu szło wytrzymać, więc wytrzymałem całą dychę. Schodziłem ze stadionu zadowolony z siebie, w dobrej formie, choć kompletnie przemoczony. W domu się okazało, że nie mam na sobie ani jednej suchej nitki. Prysznic był przyjemnością jak rzadko kiedy. Oby jednak jutro było ciut lepiej...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie jesteś zalogowany, możesz komentować jako "anonimowy".