wtorek, 20 listopada 2012

Chcą pozabijać biegaczy

10 km

Dziś odkryłem, że 1 i 2 grudnia będę miał do czynienia z potencjalnymi mordercami, do tego kompletnymi amatorami, którzy nie potrafią sobie poradzić z organizacją biegu. Dreszcze mnie przeszły. Do rzeczy jednak.
1 grudnia biegnę w Koninie. Choć lista była zamknięta, bardzo uprzejmie mnie przyjęto, poinformowano co i jak, a po wpłaceniu 30 zł zapisano na listę startową jako VIP-a! 2 grudnia występ w Toruniu, jako biegający Mikołaj. Jeszcze nie zapłaciłem, ale zapłacę. 
Dziś poczytałem regulaminy obu biegów i się przeraziłem. W Koninie pozwalają biegać na 'dychę' nawet szesnastolatkom, nie zważając na zagrożenie dla ich zdrowia i życia. W Toruniu kompletna masakra: NIE MA ŻADNYCH OGRANICZEŃ WIEKOWYCH!!! Kto chce, może sobie biec 21,1 km, na własną zgubę i - wedle naszych przyjaciół z OSiR Goleniów - pewną śmierć w męczarniach.
Jakby co, ogniem ciągłym!
Dowodem na to, że organizatorzy obu biegów na robocie się nie znają są godziny otwarcia biura zawodów. Otóż, proszę publiczności, w Koninie pakiet startowy będzie można odebrać nawet na pół godziny przed biegiem. W Toruniu jeszcze gorzej: bieg o 11.00, biuro otwarte do 10.45. To oczywisty dowód na niedołęstwo torunian i koniniaków. Nasi fachmani z OSiR z biegaczami załatwiają się dużo szybciej i okienko biura zawodów zatrzaskują przed nosami już na 2,5 godziny przed biegiem. 
Mimo wszystko - spróbuję. W Koninie będzie mnie osłaniał szwagier-wiceprezydent, w Toruniu liczę na Mirka i Heńka. Może przeżyję. W razie czego, będę się ostrzeliwał z pepeszy, jaką wiosną dostałem od Piotrka.

Dziś do ciemności serwowanych na bieżni przez Ojca Dyrektora doszła jeszcze mgła. Można się śmiać, można wydziwiać na pajaca, który zarządza OSiR-em. Ale dziś naprawdę można się było zabić, albo - jak mawia Piotr - ryja sobie rozwalić. Ryzyko całkiem realne. Ponieważ cała ta heca mnie już nie bawi, to zacznę klasycznie, od obsmarowania w gazecie w prostych, żołnierskich słowach. A potem ściągnę burmistrza np. o 18.15, niech zobaczy elektorat biegający w mroku i dwie lampy rzęsiście oświetlające siedzibę Ojca Dyrektora. Absurd w krystalicznie czystej postaci.

Dziś ochotę na bieganie miałem o numer mniejszą, ale nie zrezygnowałem. Solidne rozciągnięcie się, trochę truchtu na rozgrzewkę, a potem bieg tak gdzieś na 50 procent mocy. Nie ma co się szarpać, wytrzymałość mam, forma na poziomie, teraz trzeba utrzymać aparat ruchu w możliwie najlepszym stanie. 
Po pierwszych 10 kółkach dołek cukrowy. Zrobiłem sobie przerwę, poszedłem do teściowej, dostałem 3 spore jabłka (glukoza!), a do tego wunderwaffe - podwójnego snickersa. Wróciłem na bieżnię, zjadłem, a po paru minutach spokojnie mogłem ciągnąć dalej trening. Bez szaleństw, ale w przyzwoitym tempie dociągnąłem do 10 km, po czym udałem się do domku na kąpiel, kawkę i relaks przy Swiss Jazz.

Co jakiś czas zachwycają mnie możliwości stwarzane przez nowe technologie. Niezmiennie cieszy mnie, że przez Internet mam dostęp do wszystkich możliwych stacji radiowych. Wreszcie jazzu mam pod opór, i to w najlepszym wydaniu. Swiss Jazz kocham od lat, to muzyczka w najlepszym wydaniu. Właśnie leci przez głośniki, więc kończę i zaczynam się relaksować

Zanim jazz... Wczoraj, przez przypadek, trafiłem w necie na kawałek, którego nie słyszałem od 30 lat, a mam z nim niebywale miłe skojarzenia (po pierwsze, człowiek miał 20 lat, po drugie słuchało się tego w nieistniejącym dziś akademiku "Arkus" w pokoju zajmowanym przez 6(!) ładnych dziewczyn). ELO, płyta "Time", utwór  Frome the End of the World . Miło znów słyszeć. ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie jesteś zalogowany, możesz komentować jako "anonimowy".