poniedziałek, 19 listopada 2012

To, k...wa, nie jest proste!

10 km

Cud trwa. Dziś solidnie się rozciągnąłem, rozgrzałem, ruszyłem na bieżnię. Dychę zrobiłem w nieco ponad 50 minut. OK, taki wynik już robiłem ale na przykład w Stargardzie, na zawodach (nieco ponad 47 minut). Dziś machnąłem tę dychę na luzie, nawet mi oddech nie przyspieszył ponad relaksowe tempo 3/3, nie byłem specjalnie spocony. Więcej: nawet nie spieszyłem się, ot, sobie biegłem. Kółka policzyłem solidnie, pomyłki nie było. Jak dobiegłem, nie chciałem wierzyć zegarowi. Ale mówił prawdę.
Zadzwoniłem do Wielkiego Mistrza z Klinisk, też Wielkich. Mistrz orzekł, że to może być wypadkowa porządnego rozciągnięcia przed i po biegu, rozgrzewki, rozluźniającego Movalisu, no i spokojnego snu, jakim od paru dni mogę się cieszyć. Krótko mówiąc, wszedłem na lepszą drogę życia. 

Jedno mnie dziś wkurwiło. Na bieżni byłem o 17.45. Jak wiadomo, nie jest to pora, kiedy Ojciec Dyrektor przyświeca bandzie pedałów w rajtuzach, hasających za darmo po jego włościach. Ciemno było jak w koziej dupie. Jak to trafnie ujmuje nasz lokalny wieszcz Piotrek Walkowiak, można było sobie ryja rozwalić o walec drogowy zaparkowany na bieżni przez OD. W ciemnościach nie widać tej góry złomu, można w nią zdrowo przypier..ć. Można też wybić zęby na krawężniku, który jakiś zezowaty umysłowo poprzednik OD kazał wkopać w bieżnię. Na pewno z intencją, że kiedyś ktoś sobie kły i połowę siekaczy na tym wybije. Przypominam, że przez parę dni na bieżni była biała linia, która mogła ocalić przed utratą zębów. Linii nie odnowiono, bo jak wiadomo, to nie takie, k...wa, proste. Nie takie to, k...wa, proste!
Plany biegowe na przyszły rok się powoli krystalizują. Wielki Mistrz poinformował, że i on wystartuje w Krakowie, być może z Wielce Szanowną Małżonką, znaczy Anetką. Być może, bo to będzie zależało od efektu ich wcześniejszego startu w Katowicach czy Rybniku (sorki, nie pamiętam; ogólniej -na Śląsku). Jeśli Anetka będzie w stanie, to pobiegnie. Jeśli nie, to będzie kibicować. Miło będzie ich gościć w naszej krakowskiej bazie. 

Jest, jak przypuszczałem. Piotrek niespecjalnie się przejął, że nie dało się go zapisać do Paryża za 80 euro. 95? No problem! Bo też faktycznie, 15 euro to, za przeproszeniem, 60 zł. W skali wydatków związanych z wyjazdem do Paryża to pikuś. Czekają nas tam wydatki i większe, i dużo przyjemniejsze. Nie odmówię sobie na przykład tradycyjnej kolacji w restauracji Chez Leon na Place de la Bastille. Mules a volonte avec du vin blanc - specialite de la maison. I widok na operę, na plac, na przepiękną kolumnę na środku placu... 
Szkoda, że nie ma już uroczej, małej knajpki w pobliżu Gare d'Orsay, do której parę lat temu trafiliśmy szukając czegoś do zjedzenia. Zapytałem Madame, czy może nam coś zaproponować. Madame powiedziała, żebyśmy usiedli, spokojnie poczekali, a dostaniemy posiłek, z którego będziemy naprawdę zadowoleni. I wierzcie mi, do dziś go pamiętam: eskalopki w sosie, świetne ziemniaczki, a do tego coś nieprawdopodobnego: duszone pory w nieznanym mi sosie, coś a la beszamel. To było boskie, w dodatku za jakieś śmieszne pieniądze. Żeby było jasne: knajpka typowo francuska: zapuszczona, jakaś cerata na stołach, w kiblu rewelacja: na drzwiach Deklaracja Praw Człowieka i Obywatela.
Dwa lata temu szukaliśmy knajpki Madame. Miejsce znalazłem. Knajpki już nie ma, siedzi tam jakiś bank. Być może nie ma już i Madame. Na szczęście, jest co pamiętać.

Robert dziś podsumował bieganie Mirka w słuchawkach. "-Wygląda jak zawodnik w Wielkiej Grze!" Złośliwiec! :)


1 komentarz:

Jeśli nie jesteś zalogowany, możesz komentować jako "anonimowy".