wtorek, 31 stycznia 2012

Rześko!

10 km, stadion

Profilaktycznie opatuliłem się przed biegiem jak ruska babuszka: bluza termoaktywna, dres, na to polar, do kompletu czapka, rękawice i dwie pary skarpet. No i było w sam raz, bo jak mawiał kapitan Herbeć na zimowym poligonie drawskim, kiedy wracał do namiotu po porannym szczaniu, było "rześko". Znaczy, gile w nosie zamarzają. Wówczas, na drawskim, było około -25, dziś tylko -8, czyli prawie wiosna, ale tylko prawie.
Schudłem kolejny kilogram, teraz waga pokazuje 94. Spadek wagi widać wyraźnie w osiągach, bo bieg jest zdecydowanie lżejszy i szybszy, nie powoduje przyspieszonego oddechu, wzrasta jedynie tętno. Kończę 25 kółek i nie czuję żadnego zmęczenia, pełen relaks.
Mrozy trochę zmniejszyły liczbę amatorów korzystania z bieżni, ale wytrwali przychodzą nie bacząc na temperatury i zimny wiatr. Wciąż pojawiają się nowi. To doprawdy fenomen, ta masa ludzi przychodzących na stadion. Pomyśleć, że jeszcze parę lat temu na ćwiczących patrzono jak na postrzelonych.

poniedziałek, 30 stycznia 2012

Jak ostatni żużlowiec

Dycha na żużlu, -7 stopni


Swoją drogą - paradne. Już nawet zawodów żużlowych od paru lat nie rozgrywa się na żużlu, tylko na granitowym grysie, a u nas, we wsi Goleniów, żużel nadal w modzie. Jak latem, po biegu człowiek wraca z czarnymi nogami, kąpiel obowiązkowa.


Dycha szybko zleciała, bo przyłączył się do mnie gościu, który codziennie biega. Przegadaliśmy piętnaście kółek, nawet nie zauważyłem, kiedy wybiegałem normę.
OD był dzisiaj u burmistrza, snuł wizje. Nawet sensownie to brzmiało, choć pewnie będzie chodziło o spore pieniądze. Zdaje się, że jednak tym razem kwota chłopaków nie wystraszy i zdecydują się na budowę tartanu i (stopniowo) reszty stadionowych fajerwerków. Może "centrum spikerskie" akurat ma niewielkie szanse, ale porządny tartan jest coraz realniejszy. BTW, OD to dyplomata marnego sortu. Swoje pismo do burmistrza zaczął od pouczenia, że nie mówi się tartan, tylko "nawierzchnia poliuretanowa". Na pewno burmistrzowi pouczenie przypadło do gustu.
Mają się ponownie spotkać w środę, opracują wówczas ramowe warunki dla projektanta bieżni. Trzeba się będzie wybrać ponownie.


niedziela, 29 stycznia 2012

Mrozik trzyma

10 km, stadion

Rano było rześko. Klarowne powietrze, piękne słońce, niewielki wietrzyk od razu sugerowały, że panuje syberyjski chłodzik. Wystawienie nosa na balkon potwierdziło podejrzenia, trening odłożyłem do południa. Na bieżnię poszedłem ubrany w bieliznę termoaktywną, dres i polar. Szybko się okazało, że to co nieco przydużo, polar zawisł na płocie. Wiatr prawie ustał, chłód nie był specjalnie odczuwalny. 
Zaczyna mi przechodzić zmęczenie po tygodniowym bieganiu po górach, które objawiało się sennością i marznięciem nawet w nagrzanym mieszkaniu. Dziś przeszkadzały mi tylko mięśnie nieco drewniane po wczorajszej piętnastce w terenie, no i ten cholerny żużlowy pył podnoszący się spod nóg. 
Jutro Ojciec Dyrektor ze swoim zastępcą będą o 11 u burmistrza snuć swoje wizje bieżni. Chyba się wybiorę, posłucham.

sobota, 28 stycznia 2012

Mrozik!


15 km, teren

Dwa dni mrozu i już z bieżni wraca się utytłanym w żużlowym pyle. Przyjemniej jest poruszać się w naturze, w lesie. Dlatego dziś rundka na Górę Lotnika, stamtąd do drogi nr 3 na wysokości parkingu, skok na drugą stronę torów, bieg pod żwirownię, powrót do parku przemysłowego, 3 km ulicą Prostą, a stamtąd już tylko 2 km z powrotem na stadion. Mróz dał o sobie znać. Nie było może upiornie zimno, ale do tych -6 wystarczy dodać nawet niewielki wietrzyk i od razu przestaje być przyjemnie. Polar na grzbiecie świetnie się sprawdza, chroni od wiatru i nie pozwala zalać się potem. 
A tak jest ;)
Tak było
Po drodze zajrzałem na parking przy "trójce", gdzie jeszcze niedawno stała rozpadająca się buda pt. "Bar Millenium", otoczona zwałami śmieci. Opisałem, splułem należycie. Jest efekt. Buda stoi, ale śmieci sprzątnięto, rozebrano też zarwany dach. Wygląda nadal średnio, ale przynajmniej syfu nie ma. Ot, siła prasy :)

piątek, 27 stycznia 2012

Cygaro czeka

Czwartek: 10 km
Piątek: 10 km

Głowa nieco ciężka, bo wczoraj słuchaliśmy relacji z Wysp Kanaryjskich, słuchanie przeciągnęło się do wpół do drugiej. No i ten gin...  Zobaczymy, jak dziś będzie wyglądało bieganie. Rekordu raczej nie będzie.

Delegacja z Klinisk otrzymała w prezencie czeski kalendarz adwentowy. Adwent wprawdzie minął, ale kalendarz jak najbardziej nadaje się do użytku, został przyjęty z ochotą. Z Las Palmas przyleciał za to sympatyczny upominek dla mnie: pokaźne cygaro, które mam prawo zapalić dopiero na mecie maratonu w Hamburgu. Aneta zapisała się na jednego macha.
 
Wieczorne bieganie nawet niespecjalnie tragiczne. Pierwsze pięć kółek przypominało o wczorajszym ginie, ale potem poszło z górki. Ostatnie dziesięć w towarzystwie Darka, który wpadł zrelaksować się na bieżni. Mówi, że też miał rano pewien problem z wpasowaniem się w rzeczywistość, który rozwiązał antykacowym biegiem, prysznicem i kawą. Wieczorem dokończył rozpoczęty rano trening i usunął przy okazji z organizmu resztki wczorajszych miazmatów.
Namówił mnie na start w biegu w Jastrowiu pod koniec marca. Półmaraton na miesiąc przed Hamburgiem to dobry pomysł.
Powtórzyła się historia z wyłączonym oświetleniem bieżni. Roberta nie było, nikt się nie kwapił pójść i op...lić gościa w budce. Poszedłem, po minucie świeciło.

środa, 25 stycznia 2012

A co, k...wa, ciemno wam?

10 km, stadion

Ten piękny tytuł to cytat z pana Janka, co to dowodzi stadionem, jak nie ma na nim Ojca Dyrektora (w skrócie - OD). Pan Janek, na zarządzenie OD, ma trzy razy w tygodniu włączać dychawiczne oświetlenie bieżni: w poniedziałki, środy i piątki ma świecić w godzinach 18.30-20.00, żeby prosty lud widział, gdzie zaczyna się żużlowe bagno, a gdzie się kończy i żeby w czarnym błocie się ludkowie nie potopili. I proszę sobie wyobrazić, lud się rozbestwił do tego stopnia, że domaga się, by pan Janek owo oświetlenie włączał.
Dziś nie włączył, Szybki Robert (SR) poszedł więc i zażądał, by pan Janek rozświetlił rzeczywistość. Pan Janek rezolutnie poczęstował Szybkiego Roberta tytułowym tekstem, ale SR okazał się równie rozgarnięty i przemówił do pana Janka zrozumiałym dla niego językiem: "-Nie pierdol, tylko włączaj to światło, jak ci Łukasiak kazał". Pan Janek pojął i włączył. Na SR się nie obraził.

OD ostatnio stał się fanem tartanowej bieżni. Burmistrz powiedział mi dzisiaj, że OD niedawno rozwinął przed nim wizję tego, co powinno na stadionie powstać. Ośmiotorowa bieżnia tartanowa to na początek. Skocznia w dal, skocznia wzwyż, rzutnia dyskiem, a nawet rzutnia młotem to podobno absolutnie niezbędne składniki "Stade de Pere Directeur". Do tego jakieś szatnie, łaźnie, magazyny. O kosmodromie, proszę zauważyć, nie wspomniał. Burmistrz nie ma tych wizji, co OD. Wedle bossa gminy, wystarczy sześć torów na bieżni plus nawadnianie płyty boiska. Jak dla mnie, nawet nawadniania może nie być. Nawadniać się można po biegu :)


Nie chciało mi się dzisiaj wychodzić na bieżnię, jakieś nieposkromione, agresywne lenistwo mnie opadło. Ale jak już poszedłem, to biegało się świetnie, lekko i bez mordęgi. Na bieżni w porywach było do dwudziestu osób, niech mi nikt nie mówi, że inwestycja w to miejsce nie ma sensu. Najciekawsze są te kobitki, które coraz śmielej pojawiają się, żeby nieco się pomęczyć w imię samopoczucia i wyglądu. Faceci - w mniejszości. Co tylko potwierdza tezę, że to podgatunek, który sam się wyeliminuje z obrotu.


Młody wczoraj rozpoczął Adwent, pękło pierwsze czeskie piwko. Wiedziałem, że do końca karnawału nie wytrzyma :)

wtorek, 24 stycznia 2012

Już za dnia

10 km

Większość szczecińskiej delegacji na Kanary
Pierwsze popołudniowe bieganie za dnia. Na stadionie zjawiłem się o 15.50, schodziłem przed godz. 17 jeszcze w resztkach dziennego światła. Dzień już wyraźnie dłuższy.

Na kilometr przed metą zacząłem biegać po 100 m szybko, po czym kolejna setka była odpoczynkiem, tak na przemian do końca. Mądrzy ludzie mówią, że takie podbieganie dobrze wpływa na zwiększenie tempa biegu. 

W czwartek wpadną do nas goście z Wysp Kanaryjskich. Darek jeszcze żyje tymi paroma dniami na Atlantyku. Ciekawy jestem relacji. Podobno było tam aż siedmiu zawodników ze Szczecina i okolic, w ogóle biegło 15 Polaków.

poniedziałek, 23 stycznia 2012

Ciśnienie nie wymówka

10 km

Dzień wyraźnie dłuższy, do 17 było względnie jasno. Niespecjalnie mi się chciało biegać, wyjątkowo leniwy byłem po południu. Teraz sprawdziłem meteo, wszystko jasne: ciśnienie gwałtownie rośnie, to nie są moje ulubione warunki. Mimo wszystko dychę wybiegałem, do domu wróciłem w poczuciu spełnionego obowiązku. 
Zmieniłem ciuchy do biegania. Zamiast bluzy dresowej - kamizelka z grubego polaru. Dobrze odprowadza parę wodną, a kiedy nie ma silnego wiatru, równie dobrze izoluje od chłodu. Bluza dresowa szybko nasiąkała potem, nie zapewniała transpiracji, a sprzyjała szybkiemu wychładzaniu organizmu.

Wieczorem A&D wracają z Las Palmas. Z doniesień mailowych wynika, że bardzo zadowoleni.

niedziela, 22 stycznia 2012

Forma rośnie, waga stoi

12 km

Wczoraj zrobiłem sobie święto lasu, biegania nie było, była za to drobna biesiada w Koninie u szwagierki. Dziś wracaliśmy do Goleniowa, cała droga w paskudnej, deszczowej pogodzie. U nas jednak nie padało, więc: kawa, chwila odsapki, po czym dresik, buciki i na stadion. 25 kółek wokół boiska, oczywiście - nie po bieżni, bo ta pływa po każdym deszczu. Wczorajsze specjały dały o sobie znać, przez pierwsze parę kółek pobolewały nieco mięśnie podudzi. Potem bóle przeszły i nic już nie zakłócało spokoju biegania. 

O dziwo, waga się trzyma, choć wyraźnie czuję spadek ilości tkanki tłuszczowej. Wyjaśnienie proste: w jej miejsce pojawia się tkanka mięśniowa. Ale przyjdzie dzień, że zacznie się spadek wagi. W 1996 r., kiedy zaparłem się zrzucić co nieco ze 115 kg, też najpierw był przyrost(!) wagi ciała, bo zwiększyła się objętość mięśni. Potem jednak spadało mi tygodniowo po kilogramie.

Ciekawa rzecz: minął mi nieopanowany apetyt, jaki jeszcze niedawno zmuszał mnie do wieczornego krążenia w pobliżu lodówki. Myślę, że w ten sposób organizm, obciążony dość znacznym wysiłkiem fizycznym, broni się przed przyrostem masy ciała i przez to zwiększeniem obciążenia. Lżejszemu lżej przecież :)

Zastanawia mnie jeszcze coś: choć nie biorę żadnych suplementów, piję bardzo dużo kawy, a w czasie biegania pocę się jak cholera, nie obserwuję żadnych skutków niedoborów składników odżywczych. Zawsze byłem sceptyczny wobec faszerowania się chemikaliami, czyżby słusznie?

piątek, 20 stycznia 2012

11 km pod górę

22 km, 300 m przewyższenia

Pogoda dopisała. Powtórka z wczorajszej trasy, wydłużonej o odcinek do wsi Zulova. Łącznie 11 km podbiegu i drugie tyle zbiegania w doliny. Zrezygnowałem z dotarcia do ryneczku w Zulovej, bo ciuchy miałem już przepocone i obawiałem się, że poobcieram sobie pachwiny przemoczoną, bawełnianą bielizną. Otarć na szczęście nie było, ale żadną przyjemnością jest biec w kompletnie mokrych, klejących się do ciała ciuchach. Trzeba się będzie rozejrzeć za odpowiednią do takich sytuacji bielizną.
Nie czuję się wykończony, choć wysiłek był poważny, znacznie większy, niż pierwszego dnia, kiedy biegłem na Ramzovą.

Ciekawy obrazek dziś widziałem: trzy duże klucze dzikich gęsi. Czyżby wiosna?

O papierosach już zapomniałem. Definitywnie, koniec palenia.

czwartek, 19 stycznia 2012

Będzie bieżnia!

10 km

Zmiana trasy, żeby trzeci raz nie biec do Bili. Dziś skręciłem w lewo i pobiegłem do wsi Vapenna, 5 km z drobnym kawałkiem. Pierwsza połowa odcinka ostro pod górę, aż do położonej na przełęczy kopalni wapienia, potem zbieg do pierwszych zabudowań wsi. Na przystanku sprawdziłem, o której mam autobus, zwrot na pięcie i z powrotem. Znowu połowa ostrym podbiegiem pod górę, a od przełęczy już relaksowe zbieganie do gospody. Dycha z hakiem, więc dzienna norma zrobiona. Dobra droga, wilgotny, ale czarny asfalt, pogoda idealna: bez wiatru i śniegu, stopień czy dwa powyżej zera, w sam raz dla mnie.
Zdaje się, że znowu spadła mi waga. Wyraźnie czuję, że zmniejsza mi się ilość odłożonego pod skórą 'dobrobytu', biega się lżej i wydajniej. Od lata zrzuciłem około 10 kilo. Różnica zasadnicza i łatwa do wykazania: wystarczy się przebiec z dziesięciokilowym pakietem cukru - to właśnie ta różnica :) Do Hamburga przydałoby się jeszcze z pięć kilo stracić. Do zrobienia, bo choć dzienna ilość wysiłku fizycznego wyraźnie mi ostatnio wzrosła, to spadł apetyt. Organizm chyba w ten sposób sam się broni przed zbędnym obciążeniem.

Burmistrz kilka dni temu publicznie obiecał, że wybuduje na stadionie bieżnię tartanową. Zdaje się, że jesienna akcja zbierania podpisów pod petycją o budowę bieżni będzie miała dobry finał. Piotrek, który w listopadzie przez kilkanaście dni zbierał te podpisy stojąc na ulicach - wniebowzięty.

Właśnie sobie uświadomiłem, że w sobotę pewnie nie pobiegam, bo pora wracać do Polski. Chyba więc trzeba zrobić jutro tygodniowe wybieganie. Jeśli pogoda dopisze, to wybiorę się do Zulowej, 12 km od Lipovych Lazni. 24 km to dobra dawka.

środa, 18 stycznia 2012

Replay

11,5 km

Ta sama trasa, co wczoraj, czyli z gospody do Jesenika, wzbogacona o przebieżkę do Bili. Śnieg dziś nie pada, wiatru nie ma, temperatura w okolicy zera i świeci słońce. Bieg o niebo przyjemniejszy.

Choć w ciągu jednego dnia spadło dobrze ponad pół metra śniegu, nie widać objawów klęski narodowej. Drogi, które jeszcze wczoraj zawalone były śniegiem, dziś przeważnie są czarne. Chodnikami nikt się specjalnie nie przejmuje, Czesi ograniczają się do odgarnięcia z grubsza śniegu. Żadnego kucia, żadnego sypania piachu czy soli. Śnieg zgarniany jest na krawężniki, tworzy dość wysokie wały, skutecznie zabezpieczające pieszych przed rozbryzgami z jezdni. Przechodnie przeważnie mają obuwie stosowne do tych warunków, na płaskich podeszwach. Nie widać strojniś w polskim, głupawym stylu, paradujących w butach na obcasach. Jest zima, musi być śnieg - trzeba się dopasować do warunków. U nas już by był jazgot, że co to jest, za co oni pieniądze biorą, na co ja płacę podatki etc.

Widać też różnicę w kulturze jazdy. Czesi zwalniali i omijali mnie dość dużym łukiem. Polacy generalnie udawali, że mnie nie widzą. Buc, który mnie ochlapał śnieżnym błotem, miał oczywiście polskie numery. Wszarz był z Nysy.

Mam coraz więcej poważania dla Czechów. Drobny przykład powodu: od dziesięciu lat w każde ferie jesteśmy w tej samej gospodzie "Na Rychte", od lat obserwuję gości, którzy tu wpadają zwyczajnie posiedzieć przy piwie, spotkać się ze znajomkami. Jeszcze się nie zdarzyło, żebym zobaczył pijanego Czecha, a co dopiero agresywnego po wypiciu jak Polak. Spokojni nawet po entym piwie, siedzą każdy w swoim gronie, rozmawiają niezbyt głośno, nie narzucając się sąsiadom i nie przeszkadzając nikomu. Ciekawe zjawisko: bardzo często siedzą czytając gazetę. Czy kto widział u nas osobę czytającą gazetę przy piwie?

Wieczorem sms z Las Palmas. Delegaci z Klinisk dotarli i się aklimatyzują. "Pierwszy trening zaliczony, warunki idealne, o 23.10 jest 18 stopni ciepła, leko chłodzący wiatr od oceanu, hiszpańskie piwo OK."  Startują w niedzielę.

wtorek, 17 stycznia 2012

Górki plus śnieg

10 km w śniegu

Warunki do biegania skrajnie konkretne. Od wczoraj wali śnieg, wieje, wprawdzie niezbyt mocno, ale już dokuczliwie. Temperatura lekko poniżej zera. Drogi zasypane, ale przejezdne, chodnikami nikt głowy sobie nie zawraca.
Nie ryzykowałem powtórnej wyprawy na Ramzovą, bo niebezpiecznie jest biec w tych warunkach ruchliwą drogą, nie ma sensu narażać się na potrącenie. Wybrałem więc wyprawę do Jesenika. 5 km w jedną stronę, pod górkę, z górki, pod wiatr, czasami z wiatrem. Szczególnie ciężkie było podbieganie w sypkim, czasami kopnym śniegu. Mam satysfakcję, bo warunki ani razu mnie nie pokonały, nie musiałem przystawać, bo było za ciężko. Było ciężko, ale dałem radę. Mam wrażenie, że zaczynam odczuwać pierwsze efekty rozstania z papierosami: wyraźnie wzrosła wydolność organizmu i wytrzymałość.

poniedziałek, 16 stycznia 2012

Nie Alpy, ale jednak górki

15,5 km

Wczoraj sobie odpuściłem, przyjechaliśmy późnym popołudniem i nie było już sensu biegać po Czechach w ciemnościach. Dziś się wyspaliśmy do oporu, opór wyczuliśmy koło południa. O pierwszej Ola z juniorem zaczęli jazdę na nartkach, ja się wybrałem pobiegać. Wybrałem się z Lipovych Lazni na Ramzovą, przełęcz z najwyżej w Czechach położoną stacją kolejową. Prawie 7 km biegu pod górkę, z przewyższeniem rzędu 300 m. Dobiegłem z płucami na wierzchu, ale nie uległem pokusie uznania za dokonany wyczyn dobiegnięcia do pierwszej tabliczki z napisem 'Ramzova', stojącej około kilometra przed przełęczą. Dobiegłem do końca. Powrót do Lipowych to już był czysty relaks, przeszkadzał jedynie świeży śnieg, który w międzyczasie napadał.
Na Ramzovej oczywiście spotkałem znajomych z Goleniowa, którzy wpadli poszusować. Odkąd z górą 10 lat temu spotkałem znajomego pod szczytem Mont Blanc, nic mnie już nie dziwi.

Młody już żyje Wielką Nocą. Wczoraj, po przyjeździe, wpadliśmy do Bili zrobić zakupy żywnościowe. Młody natychmiast wypatrzył kalendarz adwentowy, z niespodzianką na każdy dzień tego czasu. Kalendarz jest nietypowy: skrzynka z 20 butelkami piwa, każde inne. I tak junior będzie sobie czekał na święta, co dzień przy innym piwku...

niedziela, 15 stycznia 2012

Czechy

Rano wyjeżdżam do Czech na parę dni. Jeśli będzie dostęp do netu, będzie cd. W najgorszym wypadku kolejne wpisy pod koniec tygodnia.
Z ukłonami dla rosnącej grupy czyteników :)

sobota, 14 stycznia 2012

Herbatka z wędkarzami

20 km w terenie


Ruszyłem z rana, o 9. Ta sama trasa, co przed tygodniem, z wyłączeniem błąkania się po lesie w poszukiwaniu brodu. Zajęło mi to dokładnie 2 godziny, wychodzi więc 6 min. na kilometr. Chyba nieźle, bo biegłem relaksowym tempem nie dbając o czas. 
Punkt odżywczy wędkarzy:
kaszanka, kiełbasa, grochówka

Pogoda początkowo sprzyjała, sucho, chłodno (ok. 2 st) i wiatr, który aż do Stawna nie był odczuwalny, bo w plecy. Gorzej było z powrotem, kiedy byłem już zgrzany, a ciuchy przesiąknięte potem. Zimny wiatr cholernie wychładzał przy każdej próbie zatrzymania się i odsapnięcia; biegłem więc bez przerw aż do parkingu przy starym basenie, gdzie wędkarze założyli bazę na czas dwudniowych zawodów. Schroniłem się za plandeką, z przyjemnością walnąłem dwa kubki ciepłej herbaty, po czym ruszyłem na dwa ostatnie kilometry w kierunku domu. To już nie była żadna przyjemność, wietrzycho dokuczyło strasznie, ale perspektywa ciepłego domku i prysznica pomagała aż do końca. Właśnie siedzę rozgrzany, wykąpany, zadowolony.
Podkusiło mnie, zajrzałem na parę stron z "dobrymi radami dla biegaczy". Nie, to nie dla mnie. Jakieś diety, jakieś programy szkoleniowe jak dla kosmonautów, każą się obwiesić jakimiś pulsometrami, GPS-ami i innymi bzdetami. Jezu, jak dotąd ludzie biegali bez pulsometru i bez kosmicznej diety?
Chrzanić. Jak dotąd: rady przyjmuję od Piotrka i Darka, czyli od ludzi, którzy przebiegli w życiu parę maratonów. Żadnych diet, programów szkoleniowych i gadżetów. Ma być przyjemnie, i tyle.









Po południu wróciłem do wędkarzy zobaczyć, jak im poszły zawody. Poszły, najładniejsza rybka miała 5 kilo i 85 cm. Skorzystałem z usług punktu odżywczego, kaszanka super! Punkt z napojami ominąłem z daleka mimo szczerych zachęt, by spróbować grzańca z kotła na ognisku, nalewki z ładnej buteleczki, piwka dobrze schłodzonego (dziś żadna sztuka było tak schłodzić...) i paru innych jeszcze napojów regenerujących siły wędkarzy. Powód rezygnacji oczywisty: autko. Nie dam gliniarzom przyjemności zatrzymania na fleku podgryzającego ich dziennikarza. Wiem, że sprawiłbym paru ogromną radość. Niestety, radości nie będzie, chłopaki! Łapcie mnie za niemanie pasów, za prędkość za dużą, ale nie za wódeczkę mile wypitą.


Muszę pochwalić goleniowskie towarzystwo wędkarskie za sympatyczne podejście do kajakarzy. Jeszcze mi się nie zdarzyło, żeby na Inie czy Gowienicy ktoś z brzegu na mnie powarkiwał w kontekście płoszenia ryb, etc. Metoda jest prosta: nie walić wiosłami w wodę, podpływając rzucić słowo pozdrowienia, a jak poproszą o zdjęcie z gałęzi zaczepionej tam blachy - zdjąć i podać z uśmiechem. Może dzięki tym dobrym relacjom już wkrótce nad Iną powstanie wspólna baza wędkarsko-kajakarska. Tak naprawdę, interesy są wspólne.

Pozdrowienia, Artur!

Koleżanka małżonka powiedziała wieczorem, że na urodziny kupi mi wypasione buty do biegania. Miło. Ciekawe, ile par wypasionych butów kupi przy okazji sobie? :)

piątek, 13 stycznia 2012

Niektórzy za tydzień będą w Las Palmas...

10 km


Klasyka: bieżnia zalana wodą, oświetlenie wyłączone. Kilkoro ludzi próbuje zażyć sportu skacząc między kałużami, depcząc po błocie. Ja od razu wybrałem asfaltową ścieżkę wokół boiska, wprawdzie nierówną i dziurawą, za to suchą. Po jakimś czasie Robert K. się wnerwił, poszedł do ciecia siedzącego w ciepłej budce przy oświetlonym, ale pustym lodowisku i zażądał włączenia światła. Cieć włączył, przynajmniej widać było kałuże.
Na stadionie był dziś Darek, trenujący przed Las Palmas. Mówi, że na Kanarach będą już w środę, biegną w niedzielę. Przygotowania idą zgodnie z planem, choć Aneta się oszczędza, żeby w tę paskudną pogodę nie zachorować i nie zepsuć sobie przyjemności biegu pod palmami.


W niedzielę wyjazd do Czech na narty. Narty nartami, ale w torbie będą buty biegowe i dres. Ciekawe, co da tydzień biegania po górach. 

czwartek, 12 stycznia 2012

Tylko dycha

10 km, stadion

Ciężki dzień. Pogoda ponura: wietrzysko, co jakiś czas zacinający deszcz, no i czwartek, najbardziej pracowity dzień tygodnia. Dziś moim zadaniem było przygotowanie jutrzejszego wydania gazety, a więc od świtu siedziałem w redakcji, wyszedłem tylko raz na 15 minut. Kiedy wróciłem do domu, byłem tak wykończony, że położyłem się na godzinną drzemkę.
Nie bardzo chciało mi się wstawać i iść na stadion. Po 18, kiedy było już kompletnie ciemno, wbiłem się jednak w strój i poszedłem. Po deszczu bieżnia oczywiście była kompletnie zalana wodą, nie nadawała się do użytku. Pobiegałem więc wokół boiska. Dopóki na boisku piłkarskim grali w piłkę, ścieżka była dość dobrze oświetlona. Kiedy skończyli, zapadły ciemności i biegałem kompletnie na pamięć. Chwalić Boga, nie przewróciłem się i zębów nie powybijałem.
O dziwo, mimo ponurej, wisielczej pogody, biegało się bardzo dobrze. Lekko, dość szybko, bez uczucia zmęczenia. Żadnych przerw nie robiłem, cięgiem przebiegłem 21 okrążeń po 470 m. Gdyby nie wredne wietrzysko i ciemności, pobiegałbym chętnie jeszcze z 5 km.

Nadal bez papierosów. Zerwanie z fajkami poszło nadzwyczaj łatwo.

środa, 11 stycznia 2012

Zatar nie sprzyja

10 km, stadion

Byłoby więcej, gdyby koleżanka małżonka gotując obiad nie pomyliła przypraw i zamiast majerankiem nie posypała pysznej wątróbki żydowskim paskudztwem, nazywającym się 'zatar'. Zjadłem bez entuzjazmu, jakoś poszło. Na stadionie ten cholerny zatar przypomniał o sobie jakoś na dwudziestym kółku w sposób paskudny - obrzydliwą zgagą. W efekcie musiałem po 10 kilometrach zejść i wrócić do domu, żeby napić się i spłukać z przełyku wspomnienie o kuchni starszych braci w wierze.

Zdaje się, że jednak ktoś to czytuje, dwóch nawet znam z imienia i nazwiska ;). Codziennie jest teraz 15-20 wejść, z tendencją wzrostową.

wtorek, 10 stycznia 2012

Żyjemy!

12,5 km po stadionie

Piotr z fajką
Nie było źle. JW w ograniczonym zakresie, potem czciliśmy prawo jazdy klasyczną bielą zmieszaną z brązowym produktem amerykańskiego koncernu. Udało się wyhamować w odpowiednim momencie, więc rano wstałem niesponiewierany i żyłem pełnią życia :).
Ciekawostka: Piotrek zaopatrzył się w fajkę i dobry tytoń. Palenie mu nie idzie i fajczarzem nie zostanie. Ale trzeba przyznać, że z fajką prezentuje się interesująco...

Na bieżni nie było żadnych problemów. Przez pierwsze parę kółek czułem skutki wczorajszego wieczoru, tj. nieco drewniane mięśnie. Po pięciu okrążeniach wszystko zaczęło wracać do normy, od dziesiątego biegło się już całkiem przyjemnie. Krótko przed końcem mojego biegu na stadionie zjawili się Piotrek z Waldkiem N., sześć ostatnich kółek przebiegliśmy wspólnie. Piotrek z lekkim syndromem dnia wczorajszego, przejawiającym się pewną niechęcią do intensywnego wysiłku fizycznego. Ale to może być wina fazy księżyca.

Na stadionie sporo ludzi, niestety, muszą się ruszać w kompletnych ciemnościach, narażając się na wdepnięcie w kałuże. Nie da się zrozumieć, dlaczego nie można włączyć tych czterech pier....ych żarówek, które by zdecydowanie poprawiły warunki biegaczy? Oba miejscowe "orliki" rozświetlone jak Las Vegas, na prąd dla czterech żarówek na stadionie nie ma pieniędzy. Dziadostwo!

Zachód słońca już o 22 minuty później, niż w dniu, kiedy słońce zaszło najwcześniej. 15 grudnia schowało się o 15.41, dzisiaj o 16.03. Jeszcze się tego nie czuje, ale miła jest świadomość, że dzień się wydłuża.

poniedziałek, 9 stycznia 2012

Dziś super, jutro...?

12 km, stadion

Dobry, nie za szybki początek, a potem równym tempem bez żadnych przerw. Pięć ostatnich kółek zdecydowanie szybciej, ale bez łupania do utraty tchu. W efekcie skończyłem z poczuciem, że drugie tyle mógłbym przebiec od ręki. 

Nie wiem, czy jutrzejszy bieg będzie równie przyjemny. Junior w szóstym podejściu zdał dziś egzamin na prawo jazdy. Stawia, jak się okazuje, whisky JW, chowaną na tę okazję od pół roku. Wolałbym coś białego, ale może, jeśli będzie oszczędne spożywanie, ocaleję. Przychodzi Piotrek, bo - jak napisał - młodego kierowcy nie można obrazić odmową zaproszenia. 
Młody męczył się z tym egzaminem niemiłosiernie. Teorię zna na wyrywki, jeździ świetnie, ale trafiał na mendowatych egzaminatorów, uwalających za byle g... Dziś miał farta. Może pomogła "dziesiątka" wypisana na samochodzie? Może modlitwy babci Jadzi? Mniejsza, zdał, teraz pora naprawdę nauczyć się jeździć. 
Swoją drogą, tak ucieszonego juniora nie widziałem od dawna.

Nadal nie palę papierosów, nawet nie znam nowych cen (podobno są nowe). Nie ciągnie mnie zupełnie. Przyjemność sprawia mi zapalenie od czasu do czasu fajki. Nie da się tego zrobić w pięć minut, bo to ceremonia zajmująca z pół godziny. I dobrze. 

A, ważyłem się. 95, przez miesiąc ubyło prawie 3 kilo.

niedziela, 8 stycznia 2012

W futrze na bieżnię

10 km, stadion

Dobra decyzja: pobiegać z rana. Znośna pogoda, jeszcze nie padało (teraz kapie smętny deszczyk). Po 10 kółkach krótka przerwa, żeby mięśnie odsapnęły, pozostałe 15 jednym cięgiem. Dwa ostatnie szybkim biegiem, zdaje się, że były najłatwiejsze z dzisiejszego zestawu.

Zadziwia mnie szerząca się moda na obecność na bieżni. Szerzy się szczególnie wśród kobiet. Dziś, choć mżyło, po bieżni spacerowały trzy widoczne na zdjęciu panie. W strojach niekoniecznie sportowych, niekoniecznie w wyczynowym tempie, a jednak widziały sens w krążeniu po żużlowej bieżni.

Darek melduje, że intensywnie ćwiczy przed Las Palmas. Aneta wycięła mu piękny numer tym świątecznym prezentem z biletami na Kanary. Po ostatnim maratonie (30 października, Frankfurt), jak co roku Darek zapadł w sen zimowy, czcząc od czasu do czasu "dzień golonki", "wieczór żeberkowy" i inne podobnie zacne okoliczności. Nie reagował na rzucane niby od niechcenia uwagi, że może by jednak pobiegać, poruszać się, powalczyć z odkładającym się na brzuchu dobrobytem. Szok nastąpił w Wigilię, po odpakowaniu prezentów. "-Następnego dnia rano wszyscy jeszcze spali, ja już biegałem. Teraz nadrabiam wszystkie stracone dni, bo sezon zacznie się trzy miesiące wcześniej, niż zwykle" - mówi Maestro. Zacznie się biegiem dokładnie w dniu urodzin Darka. Pięknie!

sobota, 7 stycznia 2012

Tydzień bez palenia

10 km, stadion

Dobrze, że z rana zerknąłem na prognozę pogody. Typowa, zachodniopomorska zima: +3, od południa deszcz. Trzeba korzystać, że na razie nie pada. Dresik, buty i na stadion, bo lasu na razie mi starczy. 25 kółek, jak koń w kieracie, na lekko sztywnawych po wczorajszej dawce nogach. Po paru okrążeniach sztywność przeszła, choć sensacji nie było. Tuż przed końcem biegu przyszedł Piotrek z propozycją, żebym się przebiegł z nim i Karoliną na Górę Lotnika. Podziękowałem.
Od tygodnia nie palę papierosów. Ciekawe, że w ogóle nie ciągnie. Zdaje się, że organizm doskonale się obywa bez dawki papierosowego dymu. Mam wyrzuty sumienia, że robię krzywdę ministrowi Rostowskiemu, bo demoluję mu ambitny projekt tegorocznego budżetu nie zrzucając się na VAT i akcyzę od fajek. Zresztą, kij w oko Rostowskiemu.

piątek, 6 stycznia 2012

Wybieganie po raz pierwszy

23 km w terenie

Zgodnie z zaleceniem maestro Darka, czas wprowadzić do repertuaru jeden dłuższy trening w tygodniu, żeby stopniowo zacząć się przyzwyczajać do długotrwałego wysiłku w czasie maratonu. 
O 11 byłem na stadionie. Piotrek akurat miał trening z Karoliną, powiedziałem mu, że zamierzam przebiec ok. 20 km. "-Ja się mogę z tobą zabrać na Górę Lotnika i potem sam wrócić, na więcej się nie piszę" - powiedział. W końcu został na stadionie.

Ze stadionu zwykłą trasą na Górę Lotnika, tam krótki odcinek marszu, żeby organizm wrócił do normalnych obrotów. Potem leśną, trochę rozmokniętą drogą w kierunku Łęska. Dotarłem tam szybciej, niż myślałem. Potem około pół kilometra szutrówką do asflatu, skręt w lewo w kierunku mostu, tam parę zdjęć zalanych przez Inę łąk. Z mostu asfaltem biegiem w kierunku Stawna i skręt w lewo, w drogę przez las. Niestety, droga prowadziła do wezbranego strumienia, którego nie dało się przekroczyć. Powrót do przesieki, którą dobiegłem do gruntowej drogi prowadzącej do Bącznika, a potem do Bolechowa. Od Bolechowa asfaltem w kierunku Goleniowa, już bez kombinowania po drogach leśnych. Byłem już trochę zmęczony i nie miałem ochoty wywalić się na pierwszym lepszym korzeniu. W mieście przebiegłem na lewą stronę Iny i wzdłuż brzegu dobiegłem prawie pod sam dom. Razem około 23 km w około 2,5 godz.

 Bieg był dość konkretny, trochę czuję go w nogach. Mięśnie i stawy w porządku, samopoczucie świetne, do jutra wszystko wróci do równowagi. Ciekawe, jak by się ten dystans biegło po stadionie? Ile to by było? 58 kółek? Dziękuję, pewnie bym zwariował. Teren to jednak zupełnie co innego, czas płynie tam szybciej, a kilometry są krótsze. 

Fotki - na dowód, że byłem w terenie ;)




czwartek, 5 stycznia 2012

Niby nordic

Środa - 12 km
Czwartek - 10 km

Wciąż jesienna pogoda, wietrznie i deszczowo, zero śniegu. Ogólnie - tak listopadowo, depresyjnie.
Wczoraj kolejny raz zadziwiła mnie liczba ludzi przychodzących po południu na stadion. Większość z nich to panie w wieku średnim i starsze, które chodzą po bieżni z kijkami. Te kijki przeważnie nic im nie dają, bo owo chodzenie nie ma nic wspólnego z nordic walking, to zwyczajny spacer, może nieco szybszy, niż zazwyczaj. Ale, zdaje się, owe kijki dają im poczucie przynależności do lepszej grupy ludzi, do tych aktywnych fizycznie. Sprawiają, że babkom, które od szkoły nic ze sportem nie miały wspólnego, nie jest wstyd wyjść na bieżnię i się ruszać. W sumie - choćby z tego powodu dobrze, że owe kijki wymyślono.

wtorek, 3 stycznia 2012

Dzionek dłuższy

Poniedziałek - 10 km
Dzisiaj - 10 km

Od dzisiaj słońce zaczęło wcześniej wschodzić. Od Wigilii później zachodzi, dzień się więc wydłuża. Nie widać tego jeszcze, ale miła jest świadomość, że najdłuższe noce mamy już za sobą :)))

Niech cholera tę bieżnię... Ledwie dziś zacząłem trening, zaczęło i padać. Najpierw leciutko, pod koniec zacinał zimny, taki listopadowy, gęsty deszcz. Bieżnia na początku prawie idealna, z każdym okrążeniem zmieniała się w bajoro. Parę ostatnich kółek musiałem biegać po murawie, bo żużel był już zalany, a woda chlupała mi w butach. Jeden zysk, że ponieważ chciałem jak najszybciej skończyć, całą dychę przebiegłem cięgiem, bez przystanku.

Bieganie po lesie jest przyjemniejsze, bo i widok zmienny, tempro zróżnicowane, no i przystanąć na chwilę tak jakoś nie wstyd przed sobą.

niedziela, 1 stycznia 2012

Można odliczać


10 km, stadion.
Bieżnia zalana wodą, trzeba było biegać alejkami wokół płyty boiska. Żadna przyjemność, gdy się to robi w ciemnościach.

Do Hamburga zostały niespełna cztery miesiące. To niedużo, na prawdziwe przygotowanie zostały mniej więcej trzy miesiące. Na razie jest nieźle. Organizm oswoił się już z codzienną dawką co najmniej 10 km, nie mam żadnego kłopotu ze stawami, ścięgnami czy mięśniami. Biegam nie szarpiąc się, nie szukam szybkości. Na razie zależy mi na zbiciu wagi i zyskaniu wytrzymałości. Jest dobrze, 15 km biegu kończę z poczuciem, że mógłbym biegać dalej.
Teraz pora wprowadzić raz w tygodniu porządne wybieganie, dystans 20-25 km. Może dzięki temu uda się w Hamburgu uniknąć gwałtownego załamania kondycji organizmu i "ściany". A przynajmniej radykalnie złagodzić jej objawy.

Aneta zrobiła Darkowi niesamowity prezent gwiazdkowy: pod choinką w kopercie były bilety lotnicze do Las Palmas, no i opłaty za maraton pod koniec stycznia. Darek, który od końca października nie trenował, gwałtownie musiał wrócić do aktywności biegowej, żeby na Kanarach nie paść z zadyszką.

Postanowiłem skończyć z papierosami. Zobaczymy, czy odstawienie fajek da poprawę kondycji. Na pewno poprawi kondycję kieszeni, zostaną mi jakieś dwie stówy miesięcznie. Akurat na porządne buty biegowe i gadżety kajakarskie (druga pasja).
Z fajki, naturalnie, nie rezygnuję. Ale fajka to pikuś w porównaniu do papierosów.