Dotarł w końcu film z finiszu w Krakowie.
Wczoraj katastrofa, popadało. Bieżnia momentalnie zalana, po paru godzinach woda dalej stała, a nieliczni odważni przedzierali się bokiem. Dałem sobie spokój, wybrałem dziesięć okrążeń po asfaltowej ścieżce, też zresztą częściowo zalanej. Dawka zredukowana, bo te cholerne achillesy wciąż o sobie przypominają.
Aleja Róż, róg z Reymonta |
Dziś mi wyjątkowo nie szło. Przed południem wybrałem się na trzydziestokilometrowy spacerek rowerem po okolicznych wsiach. Dawno na rowerze tak długo nie siedziałem, wiadomo więc, czym to się skończyło: czułem, jakby ktoś mi nakopał. Po południu zdecydowałem się na drobną przebieżkę, i to był błąd. Mięśnie drewniane, bieg ciężki i toporny, z ulgą wróciłem do domu.
Na stadionie piłkarzyki już drugi dzień świętują jakiś niebotyczny sukces "Iny", polegający na tym, że dzielna drużyna nie przegrała i nie spadła z 11 do 12 ligi. Z daleka słychać pijackie wycie i te ich przyśpiewki. Nie podchodziłem bliżej, żadna przyjemność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie jesteś zalogowany, możesz komentować jako "anonimowy".