czwartek, 9 maja 2013

Byłem szefem stada

10 km

Dobrze jest przełamać niechęć do ruszenia tyłka z kanapy. Owa niechęć opadła mnie po całym dniu w redakcji, gdzie zajmowałem się dziś przygotowaniem numeru Gazety Goleniowskiej. Jak zwykle, nie za bardzo było z czego to zrobić. Fotograf narobił sporo zdjęć, 99 procent do skasowania bez oglądania. Narastała we mnie złość, bo oczywiście musiałem się ratować własnymi zdjęciami, które na szczęście (i w przewidywaniu tego, co się zdarzyło) zrobiłem. Złość przeszła we wkurwienie, kiedy nakryłem Zawadzkiego na kradzieży tekstu. Stary dziadyga skopiował informację przygotowaną przez miłą panią sekretarz gminy ze Stepnicy i - gnojek jeden - podpisał to swoim nazwiskiem. Poznałem, bo: 1/ nie był to styl pisania Zawadzkiego; 2/tekst był bez błędów ortograficznych - rzecz poza zasięgiem tegoż pana; 3/nawet czcionka była taka, jakiej on nie używa. Dziad najpierw mi wpierał, że to on sam pisał, potem jednak się przyznał do kradzieży.
Tekstów też oczywiście było za mało, na szczęście to też przewidziałem. Weekend spędziłem tam, gdzie coś się działo, dlatego jutro w gazecie będą głównie moje teksty i zdjęcia. Serdecznie polecam ;)
Tak więc kiedy już się przełamałem, ruszyłem w plener. Dobiegłem do torów, przeskoczyłem, a tam napotkałem cztery konie z pobliskiej stadniny. Wybrały się zobaczyć, co słychać w lesie. Obwąchały mnie, po czym lekkim kłusikiem ruszyły za mną. Musiało to ciekawie wyglądać: ja na przedzie, za mną gęsiego cztery konie. Biegły tak ze mną ze dwa kilometry, po czym skręciły w kierunku stadniny. Muszą dobrze znać drogę, pewnie nie pierwszy raz ruszały na spacerek po lesie.
Zmieniłem trochę trasę, pobiegłem starą asfaltową drogą przez las, którą w latach '70 wożono żwir na budowę nasypów w rejonie wiaduktu nad torami na "trójce". Ponownie przeskoczyłem tory, a w parku przemysłowym na prostej nieco podgoniłem tempo. Pierwszy kilometr w czasie 4:47, drugi 4:38, na trzecim nieco zwolniłem, ale zdziwiłem się mile, kiedy sprawdziłem czas: 4:41. Niby tylko trzy sekundy różnicy, a ów kilometr zrobiłem bez zadyszki, na luzie, w odróżnieniu od poprzedniego. Znaczy, że trzeba pobiegać trochę właśnie w okolicy 4:40 na kilometr. Bieganie w tempie 5:20-5:30 zdecydowanie mnie rozleniwiło ;).
Ciekawy był efekt tego "przedmuchania zaworów" na prostej w parku. Ostatnie dwa kilometry przebiegłem w tempie około 5:00 na kilometr, a miałem wrażenie, że biegnę omalże truchtem, bez żadnego wysiłku. Znaczy, że trzeba częściej 'przygazować' i obudzić organizm ze snu zimowego. Wszak wiosna!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie jesteś zalogowany, możesz komentować jako "anonimowy".