środa, 17 lipca 2013

Wszystko przeszło

Wtorek - 10 km
Dziś - 10 km

Nie wiedzieć czemu, ustąpiły wszelkie drobne, acz dokuczliwe dolegliwości. Wczoraj przez cały bieg zastanawiałem się, czemu biegnie mi się aż tak przyjemnie, dopiero pod koniec uświadomiłem sobie, że przecież nic mnie nie pobolewa, a kondycja jak rzadko kiedy. Proszę, jak niewiele potrzeba do szczęścia ;)
Idąc do lasu przechodziłem przez stadion, a tam biegał sobie prezes Gapiński. Nie nurzał się w żużlowym pyle, krążył sobie po asfalcie wokół ogrodzenia bieżni. Lekko się zdziwiłem, bo rzadko tu bywa. Okazało się, że kroi się wesele, pani wiceprezes z tej okazji postanowiła zmienić kolor włosów i zasponsorować przy okazji panią fryzjerkę, więc pan prezes przywiózł ją gdzie należy, a sam zażył ruchu u OD.

Opłaciłem maraton w Poznaniu i Półmaraton Gryfa. Poznań drastycznie podrożał, wstępna cena to stówa, kto zechce zapisać się na miejscu, wywali drugie tyle. Znaczy, Poznań chce po prostu zarobić. Gryf w rozsądnej cenie 50 zł. Tym razem problem na własne życzenie: nie sprawdziłem, że już raz wcześniej zapłaciłem, system tego nie wyłapał, pieniądze poszły drugi raz. Czekam teraz, aż zwrócą. 

Sezon na truskawki się skończył, a tymczasem ja po raz pierwszy w tym roku zjadłem coś, co było prawdziwą, słodką i pachnącą truskawką. To, co przez cały czerwiec sprzedawano na straganach owszem, wyglądało jak truskawki, ale na tym koniec. Smak kwaśno-gorzkawy, twarde to jak kartofle, bez zapachu. Krótko mówiąc, przemysłowe g..., nadające się tylko na marmoladę, do której potem sypią wagony cukru i dodają sztucznego aromatu. Z prawdziwymi truskawkami, jakie jadłem przez całe życie, nie miało to nic wspólnego.
Teraz to samo będzie z pomidorami, potem jabłkami, gruszkami itd. Sztuczne jedzenie, fuj. 

Dziś biegło się dużo gorzej. To pewnie skutek prawie nieprzespanej nocy i kompletnego zmęczenia, do tego upału. Pierwsze półtora kilometra to było "docieranie" opornego organizmu, potem już poszło, choć bez wczorajszej lekkości. Jak zwykle, najprzyjemniejsze jest ostatnie pół kilometra przed stacją benzynową, kiedy się już czuje zbliżający się szybko koniec trasy. Potem jeszcze truchcik do bramy stadionu - i można przejść do marszu, oglądając z zadowoleniem truchtaczy na żużlu.
Spotkałem dziś za dnia Darka Religę, znajomka. Jeszcze niedawno gruby i ociężały, dziś biegł koło starego basenu, zupełnie odmieniony. Wybiera się na 'dyszkę' do Wałcza, planuje też zaczepić o półmaraton w Kliniskach. Poradziłem, żeby specjalnie nie zwlekał z zapisaniem się, bo miejsc ubywa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie jesteś zalogowany, możesz komentować jako "anonimowy".