sobota, 3 sierpnia 2013

Rzeźnia

Piątek - 10 km

Na termometrze 32, godzina 17 z groszami, w perspektywie wieczorna impreza przy grillu. Zdecydowałem się przebiec. Wziąłem butelkę wody. Odcinek przez las jeszcze w porządku, było ciut chłodniej, niż w mieście, ale i tak do wiaduktu dobiegłem mokry. Najgorsze było jednak dopiero przede mną: rozgrzany asfalt w parku przemysłowym, żar lejący się z nieba, zero chmur, tyle samo wiatru. Odcinek przez park pokonałem z krótką przerwą, w tempie co najwyżej rekreacyjnym. Na ostatni odcinek, do Orlenu, zostawiłem sobie dwa łyki wody i była to bardzo cenna nagroda za koszmarny bieg. Butelkę przepisowo wrzuciłem na stacji paliw do pojemnika na właściwe odpady. Wydawało mi się, że wszystko jest OK.
Tylko się wydawało. Dość długo dochodziłem do siebie, w tym cholernym upale nie dawało się wychłodzić rozgrzanego ciała do normalnej temperatury, jeszcze dobre pół godziny byłem zlany potem. Na imprezie wytrzymałem ze dwie godziny, byłem kompletnie wypłukany z elektrolitów, po drugim, lekkim zresztą drinku poczułem, że zaczyna mi szumieć, zaczęły się też różne sensacje. Dałem sobie spokój z imprezowaniem, poszedłem się położyć. W domu  wypiłem jeszcze butelkę wody mineralnej. Teraz (sobota rano) czuję się nieźle, ale na pewno nie wybiorę się dziś na żaden bieg. Bieganie przy 30 i więcej nie ma sensu, szkoda zdrowia.

W piątek po południu Goleniów odwiedził, wyłącznie w celach gastronomicznych, Bronisław "bul" Komorowski. Zadziwiająco małe zainteresowanie wśród ludu, przyjazdowi przyglądało
Parasol gotowy. Gdyby poleciały jajka, to by chronił
się kilkanaście średnio zaciekawionych osób. Dzieciątko, które BOR dopuścił do pana prezydenta, dało mu różę, a mama powitała. Prezydent był uradowany.
Prezydentowi towarzyszyła oczywiście świta. Pan marszałek to oczywiste, bo w roli gospodarza regionu. Złotousta, wszędobylska pani poseł Kochan uszczęśliwiona krążyła koło Bronka, jakby to ona była lokalną supergwiazdą. Reszta świty to sami kumple lokalnego platformerskiego ojca chrzestnego, niejakiego Gawłowskiego (on sam, oczywiście, też był). Żadnych partyjnych wrogów, w tym wojewody Zydorowicza, który - to żadna tajemnica - z marszałkiem się nie kocha.
Szczelnie odgrodzeni od ludu wianuszkiem różnych funkcjonariuszy, bonzowie z PO poszli szybko do Villi Park  ucztować na koszt elektoratu. Elektoratowi nie wolno było zajrzeć w okna, by nie zakłócać wybrańcom ludu spokoju przeżuwania i trawienia. W sumie widoczek był dość smutny: kolejna władza, która boi się ludzi. Tak zawsze bywa pod koniec...


Około 13 wybrałem się na przejażdżkę rowerem. Chodniki puste, ludzi prawie nie widać. Na stadionie spotkałem Mirka Chabraszewskiego. Powiedział, że trochę pobiega, bo podobnej pogody spodziewa się na mistrzostwach za parę dni, chce przywyknąć do warunków. Więcej ani jednego człowieka biegającego, nie przypominam też sobie żadnego rowerzysty. Nic dziwnego, upał obezwładniający. Po dwóch  godzinach wróciłem do domu z postanowieniem, że dziś nigdzie już nie wyjdę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie jesteś zalogowany, możesz komentować jako "anonimowy".