czwartek, 5 września 2013

Pielgrzymka zakupowa

Kolejny dzień bezruchu

Zasięgnąłem porady prezesa na temat urazu kolana. Prezes odradził wszelkie ortezy, zalecił okłady z lodu i czekać na rozwój wypadków. Koło południa było otwarcie gabinetu rehabilitacyjnego dla dzieci, był tam Mariusz Kopcewicz. Spytałem i jego. Też odradził ortezę, kazał delikatnie ćwiczyć, rozciągać staw kolanowy, w razie potrzeby zgłosić się na rehabilitację. Już miałem o opinię zapytać doktor Brygidkę, ale ponieważ znam ją ze 40 lat, to wiem dobrze, że wszelkie pytanie zadane Brygidzie kończy się co najmniej godziną rozmowy. Więc się wstrzymałem :)

Majstrowie dziś skończyli i zniknęli. Skupiam się na likwidacji skutków obecności fachowców. Byli sympatyczni, sprawni, dbali, by nie narobić wokół siebie bajzlu ponad miarę. Ale bajzel jest naturalnym efektem wkroczenia brygady remontowej. Wszechobecny kurz został już zlikwidowany, teraz nastąpiła faza przywracania dwóm pokojom normalnej funkcji. Znaczy - zakupów.

I właśnie na pierwsze zakupy dziś pojechaliśmy, bo trzeba było kupić wykładziny podłogowe. Ja, Michał i szefowa ekipy zakupowej, nieoceniona Oleńka, z kartką (w ręku) z próbkami farby, jaką mamy na ścianach i wizją (w głowie) wyposażenia dwóch pokoi. Wyprawa była na Słoneczne, bo tam i Komfort, i Castorama. Wchodzimy do Komfortu. "O, jest coś do pokoju Michała" - zachwyciła się już po chwili koleżanka małżonka i pokazała rolkę z wykładziną odpowiadającą jej wyobrażeniom. Fajnie, pomyśleliśmy z Michałem, zaraz będzie po zakupach. Myliliśmy się, bo przyszła pora na pokój Ani, a dla niej Oleńka nic godnego w Komforcie nie znalazła. "-Jedziemy do Castoramy!" - padła komenda. Wsiadamy, jedziemy, oglądamy. "-Nic tu nie ma, wracamy do Komfortu, tam widziałam coś, co by było dobre" - zarządza małżonka. Bez protestu ładujemy się do autka, jedziemy do Komfortu. Wchodzimy, szukamy (znaczy, szuka małżonka, my z Michałem snujemy się bez słowa za nią). "-Ta by była dobra, ale powinna być z nutką pomarańczy..." - mówi do siebie Oleńka, maszerując do kolejnej rolki. Z Michałem patrzymy na siebie, z trudem tłumimy śmiech. Kolejna rolka i komentarz: "-Dobre, ale ten odcień beżu powinien być o ton jaśniejszy..." Nie wytrzymujemy, Michał i ja parskamy śmiechem. Małżonka pyta, co nas rozśmieszyło. Tłumaczę, że nie wiedziałem, że beż ma odcienie, przecież brązowe to brązowe, i tyle. Małżonka patrzy na mnie wzrokiem gaszącym ochotę do dalszych komentarzy. Cichnę. Nagle pada komenda, że wracamy do Castoramy, bo tam jednak było coś, co się akurat do pokoju Ani nadawało. Włącza mi się alarm, bo tak przecież kolędować można bez końca. Wskazuję wykładzinę, którą wcześniej odrzuciłem, bo wydała mi się podatna na udeptywanie. W sytuacji zagrożenia kolędą do Castoramy moje wątpliwości co do jakości się rozwiewają, małżonka decyduje: kupujemy. Parę minut później wynosimy z Michałem zakupy do samochodu. Mówię:
- W sumie, szybko poszło, półtorej godziny i dwie wykładziny kupione...
-Dobrze, że nie kupowaliśmy żadnych ozdobnych pierdół - mówi na to Michał. -Nie wyszlibyśmy ze sklepu do wieczora...

Przed nami kolejny rozdział zakupowej epopei: meble...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie jesteś zalogowany, możesz komentować jako "anonimowy".