niedziela, 1 września 2013

Spacerek do Klinisk

11 km

Biegać nie mogłem, ale maszerować - jak najbardziej. Zrobiłem więc sobie pod wieczór pieszą wycieczkę do Klinisk, po zostawione wczoraj autko. Lasami przeszedłem do Rurzycy, tam wyjście na asfalt - i dalej już prosto, w kierunku Klinisk. Dwie godziny z okładem, nie umordowałem się, ale w nogach poczułem.
Po raz pierwszy od paru lat miałem okazję przypatrzyć się polskiej wsi. Widok nie zachwyca. Co prawda domy z nowymi elewacjami i dachami, ale to wszystko dobre, co da się powiedzieć. Jedynie parę domów odnowionych zostało z pewną, choć czasem dziwnie rozumianą, troską o architekturę: odnowione detale zdobnicze, okna nowe, ale pasujące stylem do elewacji. Reszta starych domów została oklejona styropianem, na to pastelowy tynk, do kompletu plastykowe okna, dachówka błyszcząca się jak psu jaja, no i obowiązkowe tuje w ogrodzie. Krótko mówiąc, barachło architektoniczne i estetyczne, żadnego śladu potwierdzającego istnienie w gminie etatu plastyka miejskiego. Każdy stawia swoją lepiankę wedle swojego, przeważnie strasznego, gustu. Skręca człowieka, gdy się na to patrzy. A jeszcze jak sobie przypomnę francuskie wsie, niekoniecznie bogate, ale zawsze stylowe - smutek bierze, bo nasze dzisiejsze badziewie architektoniczne postoi jeszcze dziesiątki lat.
I jeszcze jedno: kompletny brak objawów życia wiejskiego. Żadnych zwierząt gospodarskich, żadnej krzątaniny w obejściach. Tylko z jednego podwórka doszedł mnie znajomy zapach: świeżo uparowanych kartofli, które jakiś dziadek siekał w korycie. Czułem się, jakbym szedł jakimś przedmieściem, a nie wsią.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie jesteś zalogowany, możesz komentować jako "anonimowy".