czwartek, 12 września 2013

Wreszcie chudnę

12 km

Spróbowałem dłuższego dystansu, decyzja nie była zła. Kolano wciąż jeszcze ćmi, ale w zasadzie nie przeszkadza to w bieganiu. 7 km po lesie, ostatnie 5 tradycyjnie po asfalcie. I ta ostatnia piątka wyszła najlepiej, biegło mi się bardzo lekko, miałem wrażenie, że frunę.
Wrażenie pewnie ma podstawy. Od paru dni jestem w domu sam. Michał wałęsa się po Polsce, miał dzisiaj wracać, ale w drodze na dworzec w Poznaniu spotkał kumpli z grupy uczelnianej, okazało się, że jeden z nich ma dziś wieczór kawalerski. Nic dziwnego, że zapadła decyzja o zmianie terminu powrotu, może jutro, może pojutrze? 
Oleńka na tydzień wybyła zaś do Krakowa, gdzie babciuje tej dwójce, która pod koniec kwietnia wbiegła ze mną na metę maratonu krakowskiego. Nie ma kto mi podtykać jedzonka pod nos, a że z natury jestem leniwy, to wolę być głodny, niż robić zakupy, czy - nie daj Boże - coś gotować. W rezultacie po prostu chudnę, co czuję wyraźnie. Nie zgłodniałem jeszcze na tyle, by zacząć kolędę po znajomych, ale w sobotę trzeba by się podczepić pod jakąś strawę... O, mam pomysł: będę w Kliniskach na treningu, może Anetka rzuci jakąś kość do ogryzienia? 
A właśnie: trening. Kto był, wie, że warto być drugi raz, bo to sympatyczne, towarzyskie spotkanie. Kto nie był, niech czuje się wezwany do ruszenia dupska w sobotnie popołudnie, żeby potem nie było narzekania, że jakiś piach, jakieś, panie: szyszki, dziki czy nawet grzyby! Prezes mówi, że w lesie pod Kliniskami można znaleźć różne dziwne rzeczy; kiedy wytyczał z Anetką trasę biegu, objawiła mu się poniemiecka bomba słusznych rozmiarów, którą potem bez rozgłosu sprzątnęli saperzy. Tak więc ostrożnie ze skracaniem trasy, bo skrót może prowadzić przez poniemieckie pole minowe :)))

Po powrocie z biegania biłem się z myślami o dzisiejszym wieczorze. Były dwie koncepcje: otworzyć i wypić w samotności porterka, albo zadzwonić do Piotrka, który wysyłał dziś jasne sygnały, że by się napił. Opcja napicia się z Piotrkiem jest przyjemna w wykonaniu, zgubna w skutkach, bo jako człek doświadczony wiem, że piątek musiałbym wykreślić z życiorysu. A ja jutro z rana muszę się zameldować w Kliniskach, by dokumentować spotkanie Darka i Anety z uczniami tamtejszej szkoły. Nie wypada zajść tam z worami pod oczami i z mętnym wzrokiem, jak warszawski żul Olo Kwaśniewski. To samo dotyczy oczywiście Piotrka, który musiałby stanąć jutro przed dziatwą ze swojego gimnazjum. Dziatwa tam wprawdzie przyzwyczajona, widywała pewnie Piotrka w różnym stanie, mniej czy bardziej wymiętym, ale po co ma to robić kolejny raz? Ostatecznie zdecydowałem, że będzie porterek (jakby co, drugi jest w lodówce). Z Piotrem spotkamy się innego dnia, może nawet niedługo?
Pół godziny po powyższym wpisie zadzwonił Piotr. Koncepcja spotkania w piątkowy wieczór pasuje nam obu. Ciekawe, jak będzie wyglądał trening w Kliniskach... 

Na koniec drobna zagadka dla biegaczy z kręgu 27/27. Kontekst następujący: otwarcie gabinetu rehabilitacyjnego na "Fali", początek września. Pytanie: kto to stoi na pierwszym planie i czy to na pewno jest żongler z goszczącego w Goleniowie cyrku? Dla ułatwienia: na widok tego jegomościa paniom nagle zaczyna coś dolegać i błagają go w stylu: panie Mariuszku, a może by pan mnie jeszcze tu pomasował?...

2 komentarze:

  1. Czarek, możesz być pewien, że jak zawsze tak i teraz skosztujesz jadła naszego a i napojów określonej maści też się Wać Pan napijesz :-)
    Pozdrowienia
    Do zobaczenia w sobotę
    Aneta
    :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zapomniałam dodać - Mariusz to wszechstronnie uzdolniony człowiek i jeszcze nie raz nas czymś zaskoczy. Jak widać żoglerka mu nie obca :-)
    Pozdrowienia dla całej ekipy z Rehabilitacji na "Fali"
    Aneta

    OdpowiedzUsuń

Jeśli nie jesteś zalogowany, możesz komentować jako "anonimowy".