Ekipa bez Mariuszka |
Wyjazd o 22, koło północy dotarliśmy do Koszalina, pół godziny błąkania się w poszukiwaniu hali sportowej (wcięło!), w końcu podjechaliśmy pod stadion i tam rzuciliśmy kotwicę. Pakiety startowe odebrane, był czas jeszcze pokręcić się, poszukać znajomych i zrobić fotki przed startem. Bieg się jeszcze nie zaczął, a ja już nie żałowałem, że nie ma mnie na liście. Same pagórki - wiadomo, o co chodzi.
Na starcie Aneta, Darek, Rafał Gapiński (brat Darka), Rafał Figiel - to Kliniska. Tomek Garbień i Mariusz Kopcewicz - debiut maratoński! - reprezentowali Goleniów. Reprezentacja godna i elitarna ;)
Start w pogodnej atmosferze, nawet w dosłownym znaczeniu: pogoda była piękna - bezwietrznie, 12 stopni, bezdeszczowo. Humory dopisywały, uśmiechy, żarty i takie tam. Jak to zawsze na kilometrze "zero".
Zaraz po starcie wyszedłem ze stadionu spróbować, jak wyjdą fotki w świetle lamp sodowych na ulicach. Fotki wyszły do dupy, żółte i rozmyte, bo światło też do dupy. Zanim jednak wróciłem na stadion, wsłuchałem się w odgłosy zdyszanej biegającej braci. I już wiedziałem, że brać lekko nie ma. Okazało się mianowicie, że Koszalin leży w górach - nie wszyscy to wiedzieli.
Rafał - jedno kółko do mety |
Nasi byli dzielni. Mariusz w świetnej kondycji, niespecjalnie było po nim widać zmęczenie. Potem mówił, że kryzys miał około 30 km, przeżył, siły wróciły i pod koniec biegło mu się świetnie, co też było widać po czasie. Aneta z Darkiem, starzy wyjadacze, 21,1 km przebiegli jak zawsze wspólnie, potem Darek nie spuścił z tonu, choć było widać, że mocno kuleje, czyli znów odezwało mu się kolano. Rafał G. z kolei jak szalona lokomotywa, zasapany i zadyszany, ale niezawodnie zmierzał do mety.
Rafałek Figielek dokazywał jak opętany. A to zgubił czipa, a to gdzieś tam przysiadł na krawężniku i zadumał się nad istotą Wszechświata, potem znów włączył sobie dopalacz i biegał z Darkiem. Tomek z kolei udawał, że czas i zegary nie istnieją, powoli i z godnością zaliczał kółko za kółkiem; kiedy my wyjeżdżaliśmy z Koszalina, on miał chyba przed sobą jeszcze jedno okrążenie.
Na mecie bohaterów już jednak nie było. Rafałek G. przyznał, że trasa w Koszalinie to jest rzeźnia i omal go nie zabiła. Na mecie się ucieszył, bo wręczono mu koszulkę, jaka przysługiwała maratończykom (R. biegł połówkę). Radość była krótka, bo po chwili pani przyszła i zabrała mu koszulkę, odebrano mu też czipa.
-Zmykaj stąd, bo zaraz ci zabiorą jeszcze wodę i słuchawki -poradziłem życzliwie Rafałkowi; może nie uwierzył, ale posłuchał. Po chwili go nie było.
Anetka skończyła półmaraton, wydawało się, że bez wysiłku. Już po paru minutach mówi
Anetka kończy |
-Bierz mój polar - mówię. -Ja wytrzymam w samym goreteksie.
-Nie, jakoś dam radę... -Anetka się wymawia.
-Bierz, jest gruby, cieplutki... -kuszę.
-Dawaj!
W moim polarze, swojej czapce, kominiarce i rękawicach siedziała na stadionie już do końca.
Super Mario - młody bóg! |
Mario bieg skończył omalże wypoczęty, bardzo zadowolony (słusznie). Już po chwili widzę jednak znajome objawy: członki mu sztywnieją, proste kwestie jakby z trudem do chłopa docierały, wzrok robi mu się błędny, jedyne o czym gada, to zupa pomidorowa i gdzie ją dają. Po chwili wraca z kubełkiem zupy, siada na schodkach i tuli tę pomidorówkę jak dziecię ukochane. Drżącą ręką zaczyna jeść, widać, że zupka pojawiła się w najbardziej odpowiednim momencie jego życia. Rzecz można, nad ranem 27 października roku 2013 kubełek zupy pomidorowej stał się sensem i celem życia Mariuszka K.
Sławny zawodnik 951 |
Był też gość z nr 951, ewidentnie niepełnosprawny umysłowo, za to wielce sympatyczny jajcarz. Po pierwszym kółku był przekonany, że to już koniec biegu. Dał się przekonać, że jednak nie i ruszył dalej, ale skończyło się na okrążeniu stadionu i po chwili znów przebiegał metę. Spodobało mu się, dał sobie spokój nawet z okrążaniem stadionu. Co chwilę przebiegał przez metę, witany owacjami publiczności i wściekłymi spojrzeniami panów w kamizelkach. Nie przejmował się, skończył, jak mu się znudziło. Ale nr 951 na pewno pobił wszelkie możliwe rekordy :)
Nie czekamy na Tomka, na szczęście przyjechał własnym samochodem. Z Koszalina wyjeżdżamy już za dnia, żegnamy Tomka mijając go na ulicy. Po drodze wpadamy do Karlina na stację benzynową, Darek wraca z naręczem piwka. Nie mam ochoty, marzę już tylko o tym, żeby wyciągnąć się i zdrzemnąć.
W domu przed snem przeglądam jeszcze zdjątka. Wszystkie zrobione bez lampy, wyglądają nieźle. Canon 5D w połączeniu z reporterską "elką" 2.8 70-200 to jednak siła! :)
Znajomy z Maratonu PG w Kliniskach |
Ludzi było z tysiąc. Może więcej |
Tomek miał czas nawet na sortowanie odpadów |
Anetka już ogrzana, tu z Olą (kierowca, opieka, dobry duch) |
Mario i jego zupa... |
Do mety zbliża się prezes |
Najlepsza nagroda! |
Tego człowieka nic nie zniszczy... |
I znów Mariusz z zupką |
Oj działo się, działo na tej koszalińskiej ziemi.
OdpowiedzUsuńMariuszowi gratuluję debiutu a reszcie załogi oczywiście również składam ogromne gratulacje! Nasza Ola jak zawsze spisała się na medal - najlepsza ekipa techniczna na świecie! Czarek - zdjęcia są świetne, tekst jak zawsze też :-)
Pozdrawiam
Aneta Gapińska
Spałem do obiadu, ale nie żałuję zarwanej nocy. Faktycznie, było super!
OdpowiedzUsuńTę koszulkę, to zabrałam ja i jest mi z tego powodu bardzo przykro ;-((
OdpowiedzUsuńWolontariuszka
Spokojnie, Rafałkowi łzy otarto, ukojono chłopa, jest dobrze :) pzdr, za rok wybiorę się pobiegać po górach w Koszalinie
OdpowiedzUsuń