piątek, 27 grudnia 2013

Święta za nami

Wczoraj 7 km, dziś 10 km

Nie skorzystałem wczoraj z propozycji udziału w świątecznym biegu Hanzy na Górę Lotnika. 9 rano to było dla mnie za wcześnie, w dodatku pogoda średniej jakości, dość mocno kapało z nieba. Odpuściłem. Odpuszczę też dziś ogłoszoną propozycję, mianowicie noworocznego biegu w to samo miejsce w Nowy Rok o godz. 12. Dokładnie w tym samym czasie będzie się zaczynał bieg noworoczny w Kliniskach, już dawno ogłoszony i przyklepany. Jest parę argumentów za Kliniskami (klubowe związki PMT, tradycja, no i katering co kilometr, a nie dopiero na koniec, na Górze Lotnika). Decyzja jasna i oczywista, ale pomysłowi chłopaków z Hanzy, nawet jeśli jest klonem biegu w Kliniskach, należy się wsparcie i życzliwe słowo. Zawsze to jakaś propozycja.

Wczoraj lekko skrócona trasa, stadion-Helenów-stadion. Bez czołówki, i to był błąd, bo egipskie ciemności już od wiaduktu, a wydawało mi się, że w każdym przejeżdżającym samochodzie siedzi nawalony kierowca. Przezornie, wszystkim schodziłem z drogi w trosce o życie i zdrowie. Ja nie z tych, co to mają nieograniczone i nieuzasadnione zaufanie do ludzi.
Dziś runda leśna, jeszcze za dnia (a dzień, wreszcie, coraz dłuższy). Góra Lotnika z przyległościami w tempie relaksowym, bo wtedy najlepiej się z człowieka wytapia nadmiar dobra zgromadzonego w święta. Gdzieś tam wyczytałem, że podobno przeciętny Polak siedzący przy stole przybiera w święta około 3 kg. Ciekawe, jak to zostało stwierdzone... Na pewno jednak parę dni lenistwa i dobrej kuchni sprzyja obrośnięciu w tłuste. Ważyłem się, ja średniej nie zawyżę, moja waga stoi zdecydowanie. Nie spadło (szkoda!), ale i nie przybyło (super!).

Od strony gastronomicznej nasze święta były dużym wydarzeniem, na które złożyła się solidna praca Oli, Ani i Michała, którzy do spółki zapełnili stół pysznościami. Ja, jak zwykle,
żywiłem się przez święta karpiem smażonym z grzybami i cebulką (kujawska potrawa z
Chwila przerwy między obiadkiem a podwieczorkiem
domu mojej Mamy, robiąca furorę wśród znajomych i rodziny - wczoraj bez skrupułów wymietli wszystko, nie zostało ani grama!) i karpiem w galarecie (resztę wrąbał wczoraj Piotrek, wyszedł od nas, jak zjadł ostatni kawałek). Ania zrobiła rewelacyjne rolmopsy, choć sama śledzi do ust nie bierze. Miałem swój ulubiony sernik na zimno, jest jeszcze kapitalny kompot z suszu - absolutne mistrzostwo świata w wykonaniu Oli. Michał zabezpieczył swoją gastronomiczną bliską przyszłość stosem własnoręcznie ulepionych uszek z grzybami, które spożywa z barszczem (też Oli wyszedł wzorowy, a to, wbrew pozorom, bardzo trudna potrawa). No i było jeszcze parę innych smakołyków, z których na szczęście to i owo jeszcze ocalało, choć po wczorajszej wizycie rodzinki i kilkorga znajomych - niewiele.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie jesteś zalogowany, możesz komentować jako "anonimowy".