niedziela, 30 czerwca 2013

Trzeba pilnować, bo ci od sportu nas ocyganią

15 km

Przebieżka po autko zostawione wczoraj przed domem Anety i Darka. Przez Górę Lotnika, Łęsko i asfaltową drogę do Klinisk.

Wczoraj w Kliniskach odbyło się posiedzenie prezydium podsumowujące akcję 27/27. Zgodnie uznaliśmy, że impreza była nad wyraz udana, a pogoda była jednym z ważnych składników owego sukcesu. Doskonale podkreśliła determinację biegających, których deszcz nie odwiódł od zamiaru biegania przez ponad dobę wokół urzędu. Dużo mniejszym wyczynem jest biegać przy pogodzie, jaka jest dzisiaj: miły chłodek, lekki wiaterek, od czasu do czasu wygląd słońce. Prawdziwa sztuka to biegać samotnie, w lejącym deszczu, o drugiej nad ranem. 
Jest koncepcja, żeby pomyśleć o cyklicznym ultramaratonie, powiedzmy - 24-godzinnym. Z organizacją spokojnie sobie byśmy poradzili, bieg mogłaby współorganizować gmina, z pominięciem, oczywiście, 'osiru' i Ojca Dyrektora. 

Na razie jednak trzeba dopilnować prawidłowego biegu spraw związanych z budową bieżni. Pomysł, żeby wyszarpnąć z Warszawy środki na budowę większej, sześciotorowej bieżni, mocno mnie niepokoi. Jeśli mają być na niej organizowane jakieś zawody wyższej rangi, to nie miałaby nawierzchni treningowej (tej grubszej i przyjemniejszej), ale cieńszą, startową, bardziej podatną na uszkodzenia i o mniejszej trwałości. Po drugie, Ojciec Dyrektor i jego łysawy kolega zaraz zechcieliby ową bieżnię wykorzystać "biznesowo". Jacek na pewno ma już wizję jakichś obozów treningowych kadry, która zajmowałaby bieżnię na całe dnie, OD dla odmiany w myślach już pewnie wynajmuje obiekt na lewo i prawo, bo skoro już jest, powinien na siebie zarabiać. Finałem byłaby permanentnie wisząca kartka z informacją, że zwykłym ludkom dziś wstęp na bieżnię wzbroniony, bo zarezerwowała ją ... (tu nazwa wybitnej ekipy).
Wszystkie te sprawy trzeba solidnie przedyskutować, zanim zapadną wiążące decyzje. Priorytety OD i łysego mnie akurat guzik obchodzą, przez myśl mi nie przeszło, by zadbać o interesy lobby sportowego i grupki ludzików podwieszonych pod kasę sportową. Nasze priorytety są proste i jasne: bieżnia dostępna bezpłatnie, dla wszystkich chętnych, bez żadnych preferencji dla tzw. wyczynowców. Zdaje się, że nie po drodze nam będzie z Ojcem Dyrektorem i jego kumplem. Dla pewności przepytamy ich jednak w obecności T. Banacha. Nie damy się wydymać.

Trzeba też trzymać rękę na pulsie w sprawie tegorocznej Mili. OD i spółka najchętniej ściągnęliby do Goleniowa jakichś paru czarnych orłów, żeby potem móc się chwalić, kogo to nie gościli. Czarni zgarnęliby kaskę, za tydzień zapomnieli, gdzie byli. A tak naprawdę, bieg powinien wyglądać, jak w Grodzisku. Jakaś nagroda za zwycięstwo, ale żadne tam gigantyczne pieniądze. Fundusze powinny zostać przeznaczone przede wszystkim na socjal dla zawodników (przypomnijmy: połowa listopada!) oraz nagrody do rozlosowania wśród wszystkich uczestników, na przykład 30 talonów na dopłatę (powiedzmy, po jakieś 250 zł) do porządnych butów biegowych. Do tego ładne medale i koszulki - dwa tysiące zawodników przyjechałoby z pewnością, a wszyscy by zostali do końca imprezy, żeby poczekać do losowania nagród.
Problem w tym, że to, o czym piszę, dotrze do Krupowicza czy Banacha. Do Ojca Dyrektora - nigdy w życiu. Każdy pomysł, który nie pochodzi od niego, jest obciążony grzechem pierworodnym i już z tego powodu jest zły. Szczęśliwie, OD może dostać komendę: wykonać, nie dyskutować! I o to właśnie zadbamy ;)

piątek, 28 czerwca 2013

Ktoś protestował?

10 km

Na początek cytat z "Kroniki Szczecińskiej", która we wtorek tak informowała o biegu 27/27:

"27 godzin biegania w Goleniowie. Nie chodzi jednak o bicie rekordu, ale o protest. Bieganiem sportowcy protestują i domagają się bieżni na stadionie miejskim. To wyjątkowy bieg. 27 lat od pierwszej obietnicy: wybudowania tu tartanowej bieżni. Bieżni nie ma do dziś, jest za to bieg do środy, do południa. Mimo ekstremalnych warunków. Wśród startujących i obserwujących samorządowcy - w tym marszałek województwa, były i obecny burmistrz Goleniowa. Najważniejsze, by zdecydowano się na budowę bieżni z prawdziwego zdarzenia, czyli 6-torowej. Na budowę sześciotorowej można dostać pieniądze z Ministerstwa Sportu."

 

 Pewnie wielu z biegających we wtorek i w środę wokół urzędu zdziwiło się teraz, że brali udział w proteście. Nie wiedziałem o tym ja, nie wiedzieli Darek z Anetą, na pewno nie wiedział burmistrz, starosta i marszałek i dziesiątki innych, którzy przyszli po prostu się przebiec w deszczu. Wiedział za to Jacek K., bo to jego robota, to on sprzedał redaktorowi z TVP te bzdury o żądaniu sześciotorowej bieżni, o proteście, podesłał przed kamerę usłużnego trenera i zawodniczkę, która - patrzcie państwo, jaki przypadek! - przyszła potrenować na żużlowej, zalanej wodą bieżni akurat wtedy, kiedy przyjechała telewizja. 

Rozmawiałem dziś z wiceburmistrzem Banachem (też biegał i nie wiedział, że w proteście). Mówi tak: "-Jeśli faktycznie jest tak, jak mówi pan K., czyli, że Ministerstwo Sportu da pieniądze na sześciotorową bieżnię, jeśli do tej inwestycji z pół miliona dorzuci PZLA i dołoży zapewnienie, że będą się w Goleniowie odbywać zawody przyzwoitej rangi, to czemu nie, niech będzie 6 torów. Jedziemy razem do stolicy i wszystko załatwiamy. Warunek: z Warszawy mamy wrócić z dokumentami potwierdzającymi przyznanie pieniędzy i zawodów. Jeśli tak się nie stanie, to koniec gadania i robimy za własne pieniądze bieżnię czterotorową."

 

Jeśli w Warszawie faktycznie rozdają miliony, to jestem za: jechać z workiem i pakować. Zapomniałem zapytać, kiedy jadą. Dowiem się, przekażę.

Muszę zapytać Darka, Anetę i sołtysa, czy nie przydałaby im się w Kliniskach sześciotorowa bieżnia. Niech biorą Jacka pod pachę i walą do Warszawy.

czwartek, 27 czerwca 2013

Wracamy do życia

10 km

Koniec świętowania, wracamy do treningów. Dziś machnąłem "dyszkę", bieg zadziwiająco lekki jak na niedawne skatowanie się w 27/27. Z podsumowania wynika, że zrobiłem tam 53 km, czyli prawie tygodniową dawkę.

Ciekawe, że nie odczuwam żadnych dolegliwości po wyjątkowo długim biegu. Ani mięśnie, ani achillesy, ani stawy - nic nie daje o sobie znać. Czuję tylko znużenie, ale to normalna reakcja po ekstremalnym wysiłku. Za dzień czy dwa przejdzie.

Bardzo sympatyczne są reakcje ludzi na tę odjechaną imprezę. Okazuje się, że wiele osób coś o tym wie, widzieli w telewizji, słyszeli w radio, czytali w gazetach. Wszyscy kręcą głową nad wytrzymałością ludzi, których nie pokonały lejące się z nieba strugi wody.


środa, 26 czerwca 2013

27/27 - zadanie wykonane

53,3 km
Początek biegu
Mariusz: full serwis
Aneta z Moniką ruszają w drogę

Za nami bieg 27/27. Choć pogoda tragiczna, bo lało non stop, impreza pod każdym względem udana. Przebiegliśmy łącznie 1263 kilometry, pobiegły 92 osoby, ostatni przybiegli wziąć udział na 20 minut przed końcem imprezy - i wzięli udział. Biegacze dzielni, ale prawdziwe i ogromne podziękowania należą się ekipie techniczno-medycznej, bez której po prostu byśmy nie dali rady. Mariusz stawiał na nogi skonanych biegaczy, suszył buty, prowadził statystykę, zmieniał go Mateusz, też fizjoterapeuta z "Fali". Monika dbała o to, by Aneta i Darek mieli stale rezerwę suchych ubrań i butów, towarzyszyła Anecie na trasie w gorszych chwilach, a tych było sporo. Na zawołanie były ciepłe napoje, jakaś przegryzka czy po prostu towarzystwo w chwili odpoczynku pod brezentowym dachem. Olek Gapiński, póki nie padł, był "szefem biura" i cały bałagan miał pod kontrolą. Była też Ola Gapińska, która dzięki udziałowi w biegu została zwolniona z egzaminu semestralnego i senior, Hubert Gapiński, a jakże - biegający z najmłodszym Arturem.

Pomogło nam wiele osób i instytucji. Czasem w sprawach zasadniczych (UGiM - kibelki, prąd, suszarnia), czasem zupełnie drobnych (strażacy dali pistolet, z którego padł sygnał do biegu, proboszcz Hoczek użyczył zestawu nagłaśniającego). "Zakątek" nas podkarmiał pizzą, Leszek Boksza użyczył Anecie i Darkowi pokoju hotelowego, by mogli się wykąpać i ciut odpocząć, dowoził kanapki, owoce i napoje, GDK użyczył namiotów, PGK zabrał stertę worków ze śmieciami... Długo by tak można. Wszystkim jesteśmy wdzięczni ogromnie, bo to właśnie się składa na sukces imprezy. Te drobne i większe sprawy, które wymagały wsparcia z zewnątrz. 

Trzeba, niestety, wspomnieć o "liście nieobecności". A na niej goleniowski OSiR z Ojcem Dyrektorem, Bogiem Goleniowskiego Sportu - Andriejem Łukasiakiem. OSiR ma na swojej stronie internetowej wypisaną stertę pierdół o misji, celach itd. Generalnie, służy Ojczyźnie, Narodowi, Wszechświatowi i w ogóle. Z 'osiru" nie przyszedł nikt, nawet stróż (nie dotyczy Panjanka, leżącego w szpitalu). Ojciec dyrektor, któregośmy nie zaprosili na kolanach, przybyć nie mógł, bo to poniżej jego godności. Reszta jego ekipy jak zwykle wszystko ma pod ogonem.
Nie przybyli też wybitni goleniowscy lekkoatleci, z wyjątkiem Ewy Durskiej, ale ona akurat z bieżni pożytek ma niewielki. Ci, co biegają, nie znaleźli czasu, by choćby jednym  kółkiem wokół urzędu wspomóc sprawę bezpośrednio ich dotyczącą.
Powyższe złośliwości nie dotyczą Waldka Nowotnego, Jacka Kostrzeby i Sławka Szwarca, oni byli. Reszta, jak mawia Piotrek - do uśpienia.
Nie mamy pretensji do dzieciaczków z Przedszkola "Tęczowa Kraina". Też byśmy swoich dzieci nie wysłali na tułaczkę w tak paskudną pogodę. Dla reszty nieobecnych nie ma wytłumaczenia.


Bardzo nam się udała akcja medialna. Niewiele małomiasteczkowych imprez ma szanse zaistnieć w Teleexpressie, Kronice Szczecińskiej, TVN, Polskim Radiu Szczecin, RMF FM, portalu www.ligowiec.net, a podobno materiał zażyczył sobie jeszcze Program 1 PR. Ładnie, choć dla mnie i tak najważniejsze są Kurier Szczeciński, Goleniowska i powiązane z nimi portale, które imrezkę skutecznie nagłośniły. Różne Gazety Wyborcze i Głosy Szczecińskie nas olały, więc i my zlewamy je ciepłym, porannym strumieniem. 

Ciekawostki:
Filip po maratonie
-o trzeciej nad ranem do bazy pod UGiM dotarło trzech młodych, wracających podobno z jakiejś imprezy, którzy po zorientowaniu się, o co chodzi - włączyli się w bieg i zrobili po pięć okrążeń, po czym poszli spać
-najstarszą uczestniczką imprezy była moja teściowa, która mimo 83 lat dwie tury zaliczyła
-najmłodszy był Szymon Gess, 5 lat i 4 okrążenia
-Artur Gapiński, lat 10, trzecia klasa podstawówki, we wtorek machnął 25 okrążeń, czyli półmaraton. Uwaga: biegał w trampkach!
-Filip Podgórski, 15 lat, nad ranem zakończył swój pierwszy maraton. Machnął 49 kółek, potem jeszcze jedno dla okrągłej liczby, a kiedy się pożegnał, pobiegł do domu; mieszka na drugim końcu miasta.
-o 5 rano zawitała u nas Marzanna Gąsior, dyrektorka szkoły specjalnej. Wyjaśniła, że cholernie ją ciekawiło, jak nam idzie i postanowiła wpaść, zapytać. Niewątpliwie, właściwa osoba, pasująca do bandy biegającej po nocy w strugach deszczu; zrobiła kilka okrążeń i pojechała do pracy.
-po południu wpadł Piotrek Kaczor z Maszewa. Przebiegł ze mną dwa kółka. Niby niedużo, ale gość w parę miesięcy zrzucił prawie połowę swojej wagi, ubyło mu ponad 80 kilo. Ma ambicje biegowe, to dobrze!
-we wtorek pod wieczór przyjechał niezapowiedziany wicemarszałek województwa, Andrzej Jakubowski, człowiek w ogóle niezwiązany z Goleniowem. Wysiadł z auta w stroju do biegania, rozejrzał się po placu przed urzędem, nieco zdumionym wzrokiem ogarnął tuptające w deszczu towarzystwo, po czym wpisał się na listę i zrobił  6 kółek. Bardzo mu się spodobał ten bieg kompletnie "od czapy".
-ostatni chętni, Anna i Adam, przyszli pobiegać z nami w środę o 11.40. Biegali do końca, uczestniczyli w zakończeniu
-dotrzymali słowa prawie wszyscy, którzy obiecali biegać. Skrewił tylko radny Sylwuś K., który rzekomo odniósł kontuzję uniemożliwiającą bieg. Ściemnia. Reszta okazała się słowna, wytrzymała i wodoodporna, przy czym niespecjalnie zainteresowana sprzedaniem się w mediach. Olgierd nawet się nie zameldował u kierownika Olka, tylko po prostu zaczął sobie biegać, kiedy wrócił ze Szczecina. Marszałek Jakubowski został przeze mnie rozpoznany zaraz po wyjściu z samochodu, incognito mu się nie udało.

U mnie ani śladu otarcia, pęcherza czy w ogóle jakiegokolwiek drobnego urazu. Buty mi przemakały, trzy razy zmieniłem skarpety, butów nie. Bieg kończyłem w świetnej formie, teraz jedynie czuję lekki zakwas w lewej łydce. Reszta ekipy miała drobne problemy, które nikogo jednak nie zmusiły do przerwania biegu.

Pani dyrektor u nas o 5 nad ranem




 
Koncentrat energii i soli mineralnych, 5 rano


Mariusz Gess z żoną i synkiem Szymonem, pobiegła cała trójka.
Prowadzi Szymon

 e-sołtys Klinisk Wielkich, Artur Bęben, po 79 okrążeniu. Rano ożył i zrobił kolejne 22

Rumuńskie koczowisko. Rano zjawił się PGK i zabrał śmieci

Artur z mamą, na trasie półmaratonu

Jedno z ostatnich zdjęć, już po wizycie u radnych

Końcowa wizyta na sesji, kwiaty od radnych
Tak sobie pomyślałem, że i moje zdjęcie warto wrzucić...
Widoczna na pierwszym planie para pojawiła się u nas w środę o 11.40
Ola - Krystyna Loska biegu 27/27
Teraz wywiady, autografy, wizyty w zakładach pracy ;)
Darek udaje, że niby sława go nie interesuje
Zaś burmistrz Robert udaje bociana
A to zdjęcie wyślemy żonie sołtysa. 
Rozwód na pierwszej rozprawie gwarantowany!
Strategiczne miejsce biegu: suszarnia i dwie farelki pracujące pełną mocą
My i nasze anioły-stróże: spece od ratowania, karmienia i suszenia dobytku. 
Monika - trzecia od lewej
No i oczywiście nasz sędzia startowy, który 27 lat temu obiecał tartan .
Od niego wszystko się zaczęło ;)



 

poniedziałek, 24 czerwca 2013

Gotowe

Bez biegania

Od rana ostatnie przygotowania do jutrzejszego biegu. Pistolet startowy, nagłośnienie, leki, uzgodnienia ze strażą miejską, z fachowcami od prądu itd. Niby nic, a wszędzie trzeba podjechać, spotkać się, pogadać. Na koniec jeszcze jedno spotkanie z Darkiem i Anetą, malowanie oznakowania trasy, no i wreszcie (dochodzi 22) koniec. Rano okaże się, o czym zapomnieliśmy. Ja zapomniałem o stołach i krzesłach, na początek więc nikt nie będzie siedział i urzędował ;)
Z drobnych kosztów zrobiło się około tysiąca złotych, jakie trzeba było wyłożyć na organizację biegu. To tylko żywa gotówka wydana przez nas i przez Gapińskich. Plus wartość dóbr i usług, które sfinansowali dobrzy ludzie. Ciekawe będzie podliczyć to wszystko do kupy.

Pogoda jest niewiadomą. Ma być chłodno (dobrze) i niestety przekropnie (niezbyt dobrze). Jutro się okaże, co to znaczy lekkie opady. Z prognozy wynika, że raczej nie będzie totalnie lało, najgorzej ma być po południu, potem stopniowa poprawa. 

OK, jeszcze dokumenty jednego klienta do systemu, potem spać. Pobudka o szóstej.

niedziela, 23 czerwca 2013

Piotr i Paweł




Podbieg w połowie trasy
10 km w Poznaniu

No i mamy za sobą bieg Piotra i Pawła na poznańskiej Malcie. Czas może nie jest najwybitniejszy - 56:41 - ale godny odnotowania, bo, było nie było, Michał ustanowił rekord życiowy na tym dystansie. I on ten rekord jeszcze w tym roku poprawi!



To ta pani, co tak ładnie pisze o kibicowaniu
Tuż przed metą
Żyjemy!
Wczoraj było dość upiornie, nie dało się jechać bez klimatyzacji. Ale rano obudził nas dość konkretny deszcz, który atmosferę uczynił przyjemną i przyjazną. Już na Malcie, kiedy siedzieliśmy w kawiarnianym ogródku przy kawie, przeszła druga fala deszczu, co nam się bardzo spodobało, zwłaszcza, że na paręnaście minut przed startem deszcz ustał i niebo się przetarło.
Bieg to dwa kółka wokół Jeziora Maltańskiego, z dwoma niewielkimi przewyższeniami.Pierwsze kółko przebiegliśmy w tempie 5:20 - 5:30, drugie było trudniejsze, bo wyszło słońce i zrobiła się duchota, do tego Michał doświadczył po raz pierwszy nieznanego mu dotąd dystansu i około ósmego kilometra trzeba było zwolnić. Zwolniliśmy, bez kłopotu dotarliśmy do mety, Michał ma 290 miejsce na 500 startujących - więc nieźle, w kategorii M20 (do której należy od tygodnia) był 66. Jest dobrze.


Szukamy drogi do domu
Zawartość "torby biegacza"
Na mecie medale, picie, torby wypchane jedzeniem (Piotr i Paweł to sieć delikatesów), dla zawodników piwo i gorący posiłek, dla wszystkich zgromadzonych - wiele stoisk z przepysznym jedzeniem. Na pewno nikt nie wyszedł głodny. Rozdawano kabanosy firmy "Tarczyński" (bomba), płatki i batony Nestle, soki Horteksu. Co było w torbie dla biegacza - pokazuje fotografia. Ciężko było nieść. W pakiecie oczywiście świetnej jakości koszulka techniczna. Start kosztował nas po 30 zł. :)

W drodze do Poznania ciekawe zdarzenie: parę kilometrów za Reczem nadziałem się na patrol policyjny z suszarką. Sytuacja ewidentna, 71 km, dopuszczalne 50. Pierwsza propozycja - dwie stówy i 4 pkt. Pan sierżant pyta, jaki znak stał przed wsią. Zrobiłem duże oczy, bo znaku nie widziałem, zajęty rozmową z małżonką. Tak też powiedziałem. Dodałem, że zły jestem nie na ten mandat i nie na 4 punkty, tylko na fakt, że moje dwie stówki przechwyci Rostowski i da Tuskowi na cygara, garnitur i sukienkę dla żony. Pan sierżant sprawdził moje konto w kartotece (jest czyste) i powiedział mi, że kończy sprawę pouczeniem. Postaliśmy jeszcze parę minut, pogadaliśmy, rozstaliśmy się jak dobrzy znajomi.

piątek, 21 czerwca 2013

Propaganda to podstawa

10 km

Tym razem przez las udało mi się przebiec bez gryzącego ścierwa na karku. Może dlatego, że popadało, jest zdecydowanie chłodniej i płaskie robale (to się podobno nazywa "jelenia wsza") były zniechęcone do życia.
Z przyjemnością stwierdzam, że jestem w dobrej formie i pewnie bez kłopotu przebiegnę dwa razy wokół Malty w Poznaniu. Niestety, muszę zrezygnować ze Stargardu. Szkoda, bo wprawdzie w tym roku koszulki nie tak ładne, ale za to medale - klasa! Nie pogodzę jednak dwu wyjazdów, nie chce mi się jechać do Poznania po nocy. 

Wpadł dziś Darek pokazać koszulki i propagandę na bieg 27/27. Koszulki w kolorze "jebut żółtozielone", znanym z kamizelek ostrzegawczych. Będziemy z daleka widoczni i nie do pomylenia z kimkolwiek. Propaganda (banery) - super! Najlepszy jest ten, na którym zestawione są fotografie różnych postaci naszej bieżni z tym, co mają w czasem maciupkich pipidówkach. Kabaret. Każdy będzie to mógł zobaczyć już we wtorek rano ;)

Panjankowi podobno się poprawia, przeżyje i pewnie wróci do pracy. Ciekawe, co z Henrykiem leżakującym w Gryficach? 

Bieg 27/27 będzie miał superkibiców. Dzieciaczki z Przedszkola "Tęczowa Kraina" przyjdą kibicować, a potem pójdą na lody. Czy może być lepsza motywacja, kiedy lody dostaną za darmo? Zapewniam, dzieciątka będą kibicować na poziomie Hamburga albo Paryża.

czwartek, 20 czerwca 2013

Upał, nie upał, ruszać trzeba...

10 km

Upał chyba jeszcze gorszy, niż wczoraj. Koło 14 dałem sobie spokój z pracą, jak każdy normalny człowiek w takich warunkach - zrobiłem sobie sjestę. Do aktywności wróciłem późnym popołudniem, kiedy ciut zelżało. Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów obejrzałem "Fakty" i nieco się zdziwiłem: tuba ryżego Donalda gra inną melodię. Walą w PO jak w bęben, nie naśmiewają się z Kaczora. Znaczy, poczuli, że wieje inny wiatr. 
W cholerę z "Faktami", to przecież telewizyjna wersja "Gazety Wyborczej", a tego nie czytam od dwudziestu lat. W ogóle, w cholerę z telewizją, z wyjątkiem "Kroniki Szczecińskiej", która przyjedzie we wtorek rano do Goleniowa relacjonować prawdziwe wydarzenie, nie jakąś tam konferencję ryżego kłamczuszka.

No więc po zajrzeniu w telewizor oczyściłem umysł biegiem do parku przemysłowego i z powrotem. Las sobie odpuściłem, żeby w ten cholerny upał nie zżarły mnie te leśne, obleśne robale z przedwczoraj. Droga lubczyńska, ulica Prosta w GPP, powrót tą samą trasą. W połowie trasy natknąłem się na biegnącą parę, jak się okazało - z Rurzycy. Robili trasę 16 km, wyglądali na wprawionych i wytrzymałych. Coś mi się kojarzy, że jest jakieś biegające małżeństwo mieszkające w Rurzycy, gdzieś mi już mignęli. W każdym razie, przebiegliśmy wspólnie kawałek, potem oni skręcili w stronę Lubczyny, ja zaś do Goleniowa. 

We wtorek pokibicować przyjdą nawet dzieci z Przedszkola "Tęczowa Kraina" na Piaskowej. Przyjdą chętnie, bo potem pójdą na lody. I to będą najlepsi, bo pozytywnie zmotywowani kibice ;)

środa, 19 czerwca 2013

Panjanka odwieźli

Na termometrze (przekaz z lotniskowego meteo) zobaczyłem dziś wskazanie 36,3 stopnia. Teraz (18.30) jest 30,0. Niniejszym czuję się zwolniony z biegu, bo są prostsze i nie tak masochistyczne sposoby na samobójstwo.

Z Heniem lepiej, ale gorzej z Panjankiem z OSiR-u. Panjanek dostał dziś zawału, przez co stadion nie został otwarty o szóstej rano. Ojcu Dyrektorowi nagle wypadł z drużyny najbardziej wartościowy pracownik, który zasuwał, bo lubi zasuwać. Panjanek robił zdecydowanie więcej, niż musiał, z pożytkiem dla ludu korzystającego ze stadionu. Na przykład otwierał go o szóstej rano, choć musi to robić dopiero o siódmej. Jutro się okaże, jak brak Panjanka wpłynie na funkcjonowanie OSiR-u. Jak to często bywa, właśnie na takich drobnych żuczkach opiera się sława różnych Ojców Dyrektorów, uważających Panjanka i jemu podobnych za nieważny element wielkiej machiny, której mózgiem i motorem są właśnie różne takie OD. I się mylą, bo podstawa sukcesu to Panjanek nie pchający się do zaszczytów...

Trasa biegu 27/27 pomierzona precyzyjnie na dwa sposoby. Pierwszy to wujek Google - 860 metrów. Drugi pomiar wykonany certyfikowanym, policyjnym kółeczkiem. Wynik - 860,4 m. Tak się miło składa, że ostatnio Anetka zarządziła, że przebiegnie 172 km w 27 godzin, więc wychodzi równiutko 200 okrążeń.

Przygotowania się posuwają. W zasadzie gotowe jest wszystko, co bezwzględnie potrzebne. Czekam na powrót proboszcza, który ma użyczyć zestaw do propagandy pogrzebowo-pielgrzymkowej, reszta w zasadzie jest już załatwiona. Afryka dzika ma trwać do weekendu, potem załamanie pogody, tornado i powódź, a jeszcze później ma trochę znormalnieć. Liczmy, że znormalnieje najpóźniej we wtorek rano.

Wieczorem podjechałem do GPP odnowić kilometraż na głównej ulicy. Znaki są teraz wyraźne, wymalowane co pół kilometra żółtozieloną, fosforyzującą farbą. Przez sezon wytrzymają, potem się poprawi.
Odprowadziłem autko do garażu i zajrzałem na stadion. A tam Robert jakby przed chwilą wyskoczył z wanny, cały mokry. Natychmiast się rozgrzeszyłem, że nie wybrałem się dziś na bieg. Nie przesadzajmy!

wtorek, 18 czerwca 2013

Obudziły się robale

10 km

Z Heniem podobno jest zdecydowanie lepiej. Nie wylew, a krwiak, coś w rodzaju rozdętego naczynia krwionośnego, które jednak szczęśliwie nie pękło. Leży teraz nieborak i czeka, aż mu się toto cofnie, co podobno może potrwać ze trzy tygodnie, które Heniek spędzi w pozycji poziomej. Człowiek aktywny, więc z pewnością będzie to dla niego fatalne doświadczenie. Ciekawe, co dalej, bo przecież skoro raz się taki atak zdarzył, może się zdarzyć i powtórnie. 

Cholernie mnie dziś pogryzły jakieś leśne latające paskudztwa. Płaskie toto, gryzie bezboleśnie, orientujesz się, że cię zjada dopiero po dłuższej chwili, jak już jesteś zdrowo nadgryziony. Leśna specjalność w okolicy Góry Lotnika, szczególnie aktywna w sezonie grzybowym. Już wolę komary.

W parku przemysłowym kolejny już raz spotykam dwie śmigające na rolkach babki. To już prawie dobre znajome. Za pierwszym i drugim razem udały, że mnie nie widzą, za trzecim krzyknąłem "dzień dobry", reakcja była typowa: odpowiedziały natychmiast i w taki sposób, jakbyśmy byli dobrymi znajomymi od lat. Następnym razem już z daleka do mnie machały. Już o tym pisałem: jest w Polakach coś dziwnego, jakaś blokada nie pozwalająca zwyczajnie pozdrowić kogoś, kogo się spotyka po raz wtóry, albo spotyka na przykład w górach po paru godzinach wędrówki w zupełnej samotności. Wystarczy jednak, by ktoś się przełamał, powiedział 'cześć'  czy 'dzień dobry', to u tej drugiej osoby następuje przemiana. Zazwyczaj jednak Polak czeka, aż ktoś odezwie się wcześniej od niego. Albo i nie czeka, bośmy się przyzwyczaili do tej polskiej niemoty. Różnicę widać dopiero za granicą, gdzie orientujemy się, że odstajemy od normy. 

Wieczorem na stadionie tłumy. Wracając z biegu naliczyłem 19 osób: jeden facet, 18 młodych babek.

poniedziałek, 17 czerwca 2013

Urok starych zdjęć

10 km


Przeszukiwałem dziś katalogi ze zdjęciami, szukałem fotek na banery. Odnalazłem fotki, o których wiedziałem, że istnieją, ale diabeł je ogonem nakrył. No i proszę: bieżnia w wersji 'tor regatowy', nawet ze stosownym sprzętem. Fotkę podrzuciłem Darkowi, mam nadzieję, że znajdzie się na banerze. 
Przygotowania trwają. Namioty załatwione, jutro pogadam z proboszczem na temat użyczenia nagłośnienia pielgrzymkowo-pogrzebowego. Po cholerę instalować tę całą aparaturę, skoro można od sympatycznego proboszcza Hoczka pożyczyć plecak z urządzeniem do siania propagandy. Wrzuci się go na plecy jakiemuś amatorowi biegania hardkorowego, potrenuje, na przykład przed Iron Manem czy Marathon des Sables ;)
A propos biegania ekstremalnego: prognozy na najbliższe dni przerażające. Jakiś atak afrykańskiej spiekoty, w zapowiedziach +30. Mam nadzieję, że to się skończy przed wtorkowym biegiem, ale jak się znam, skończy się dość gwałtownie, burzami i wichurami. Wierzmy, że dobry Bóg nie opracował na 27-godzinny bieg odrębnego, wrednego scenariusza...

Heniek Kopcewicz trafił dziś do szpitala z wylewem. Wracał z Dziwnówka rowerem, upał był konkretny, Heniek ma nadciśnienie, a prowadzi się niekoniecznie w najzdrowszy sposób. Szczęście w nieszczęściu, prawie natychmiast otrzymał pomoc medyczną, trafił do szpitala w Gryficach, a tam jest dobra neurologia. Robert mówi, że ma pewne problemy z mową i poruszaniem prawą ręką, ale mogło być zdecydowanie dużo gorzej. Wyjdzie z tego, Henia byle co nie powali.

niedziela, 16 czerwca 2013

Po biesiadzie

Wczoraj 10 km, dziś 10 km

Posiedzieliśmy wczoraj z Anetą i Darkiem przy gadającej wodzie, bałem się, że bieganie będzie dziś fikcją. Było odwrotnie: świetna kondycja, trochę dokuczał mi nieco naciągnięty przyczep ścięgna w prawej stopie, ale nie utrudniał biegu bólem. Ot, przypominał, że istnieje. Do tego miłe okoliczności przyrody: miły wiaterek, chłodnawo, zachodzące słońce. W lesie już trzeci raz z rzędu spotkałem tego samego koziołka, który dziś wyprysnął z trawy jakieś 2-3 metry ode mnie, odbiegł na kilkadziesiąt metrów, ale nie wyglądał na przejętego moją obecnością. 
W parku pomierzyłem sobie tempo. Kiedy biegnę zupełnie relaksowo, tempo mam rzędu 5:15-5:20 na kilometr. Jakieś 10 sekund lepiej, niż przed rokiem. Bez zadyszki utrzymuję szybkość 5:00 na kilometr, ale nie sądzę, żeby w tym tempie dało się przebiec cały maraton. Może, gdyby udało się zrzucić jeszcze parę zbędnych kilogramów.
Przejrzeliśmy wczoraj trasę przyszłotygodniowego biegu. Tylko w paru miejscach na ul. Jagiełły trzeba oznaczyć przeszkody, o które można zahaczyć w ciemnościach i przy sporym zmęczeniu. Reszta trasy czysta, równa i bezproblemowa. 
Do imprezy raptem tydzień. Jutro załatwiam namioty, nagłośnienie i prąd. 

Na stadionie spotkałem dziś Jacka K. Porozmawialiśmy, jakby w piątek nie wyszła żadna gazeta. Luz, żarty, na koniec graba. Tak wygląda rozmowa dżentelmenów ;))

W sobotę odpuszczę sobie bieg w Stargardzie. Pojedziemy wcześniej do Poznania, załatwimy formalności w sobotę, żeby  w niedzielę przed południem nie latać po jakimś biurze zawodów. Zadzwonię jutro do młodego, ciekawe, w jakiej jest kondycji. W piątek świętował dwudzieste urodziny, pewnie już doszedł do siebie...

piątek, 14 czerwca 2013

Jutro próbny bieg

10 km

Jakby ciut chłodniej, więc skorzystałem z pogody i się ruszyłem, ale dopiero pod wieczór. Za dnia śpika miałem strasznego, po trzeciej się nawet położyłem na pół godziny, bo spałem na stojąco. Później się poprawiło. Dokuczał mi trochę kręgosłup, ale po tabletce Movalisu i kilometrze biegu przeszło i zapomniałem. 
Na stadionie minąłem sprawcę dzisiejszej zawieruchy w gazecie, Jacka K. Pomachał mi przyjaźnie ręką, równie przyjaźnie odmachałem. W końcu znamy się i lubimy, dlaczego mamy do siebie z procy strzelać? ;)

Jutro pierwsze, rytualne obiegnięcie trasy biegu 27/27. Obejrzymy potencjalne zagrożenia, wyznaczymy dokładny przebieg drogi, potem pożyczę z zaprzyjaźnionej komendy policji kółko na kijku do pomiaru odległości, zrobimy profesjonalny pomiar i będziemy wiedzieć, ile ma jedna rundka. 
Potem spotkanko, trzeba obgadać resztę ewentualnych problemów. 

Robert namawiał mnie dziś na maraton szlakiem zielonogórskich winnic. Raczej nic z tego, bo nie znam jeszcze terminu tegorocznego winobrania, trudno się umawiać. Trzeba by też na tę imprezę przeznaczyć co najmniej trzy dni (dojazd, bieg, konsumpcja i powrót). Jeśli będę wtedy w Polsce, to raczej powtórka z Półmaratonu Gryfa, nie zaś popijawa w Zielonej Górze.

Za tydzień dyszka w Poznaniu. Chyba nie da się dzień wcześniej obskoczyć Stargardu, tu bieg za późno się zaczyna i kończy.

czwartek, 13 czerwca 2013

Kobita chciała mnie rozjechać

Wczoraj 10 km

Z pewną niechęcią, ale się w las wybrałem. Raz, że tradycja, dwa, że tylko solidna porcja biegu uprawnia do spożycia kolacji. Niby dlaczego mam sobie odmawiać kolacji? Tradycyjnie, bieg do "trójki" i powrót przez park przemysłowy. Jak zwykle, z duszą na ramieniu pokonywałem półtora kilometra drogi lubczyńskiej. I słusznie, bo starszawa kobita w citroenie ZGL 27147, choć droga była pusta, omal mnie nie potrąciła i zmusiła do uskoczenia na pobocze. Babsko bezczelne albo głupie, może i do tego ślepe. Jeszcze jeden dowód na moją tezę, że paniom prawo jazdy należy przyznawać po naprawdę skrupulatnym sprawdzeniu, co mają zamiar z nim robić. Jeśli włożyć do szuflady - to dawać. Jeśli mają zamiar z niego korzystać, to najlepiej dobrze rzecz przemyśleć.

Jutro gazeta przeze mnie przygotowana, w sporej części przeze mnie napisana, mam nadzieję - bez baboli z ubiegłego tygodnia. Idzie wreszcie tekst o biegu 27/27, obszerny list Piotrka na temat nieszczęsnego artykułu o bieżni, będzie też mój komentarz na ten sam temat, no i relacja z Grodziska podkreślająca uroki tamtego biegu, których na pewno nie będzie na tegorocznej Mili. Na sportowych stronach info o wyczynie Tomka Garbienia, który znienacka został wybitnym ultramaratończykiem. W sumie - spora dawka miłych wieści.
Dobrze, że teksty do gazety przygotowałem zawczasu, do wczoraj. Dziś, po wieczornej wizycie Piotrka, nie byłbym w stanie sklecić sensownego tekstu. Byłem natomiast w stanie czuwać nad ułożeniem gazety w coś w miarę strawnego dla czytelnika. Przynajmniej tak mi się wydaje ;)

Właśnie wyczytałem, że dziś zmarł jeden z uczestników biegu w Grodzisku. Facet po trzydziestce, zasłabł na trasie, przewieziony do szpitala, tam stracił przytomność. Jak widać, sport to zdrowie, ale nie dla wszystkich. Szkoda gościa.

wtorek, 11 czerwca 2013

Piotrek listy pisze

10 km
Konkretnie: w lewą nogawkę

Chyba należało odczekać jeden dzień i się na spokojnie zregenerować. Dziś na regenerację już za późno, ale na pewno nie jest za późno na dobre piwo. Pierwszy raz w tym sezonie posiedzieliśmy w zaprzyjaźnionej "Ambrozji" dowodzonej przez goleniowską królową lodów, Dorotkę. Wszystko by było pięknie, gdyby nie dwa żury, które śmierdziały na ławce przy fontannie. Jeden z nich wspiął się na szczyt: podszedł do ściany, oparł się o nią i zeszczał w spodnie. Chłopina nie rozwiązał zadania pt. jak się rozpina rozporek. Było za trudne.

Bardzo mi przypadła do gustu trasa, którą ostatnio biegam. Bardzo zróżnicowana, z dobrym podłożem, nie ma odcinków piaszczystych, których nienawidzę do bólu. Nawet w głębokim lesie jest spory odcinek asfaltu: fakt, zwietrzałego i rozpadającego się, ale zawsze to lepsze od piachu. Potem już tylko asfalt dobrej jakości. I do tego równiutka dycha, z dokładnością do kilkudziesięciu metrów.

W najbliższej gazecie będzie stanowczy odpór pomysłom, że może by zrobić bieżnię żużlowo-piaszczystą, za to sześciotorową. Piotrek dostarczył już obszerny list, jak go przeczytam, dołożę od siebie. Jacek może się obrazi, może nie. Nieważne. Nie będzie żadnego kopania dołków. Strzał po łapach wskazany, wręcz konieczny.

Wrześniowy maraton prawie przygotowany. Obywatele "ultra" z Klinisk poświęcili wiele czasu i pracy, ale rzecz praktycznie dopięli. Leśnicy są pod wrażeniem. O ile na pierwszym spotkaniu w sprawie 28 września dominowały opinie, że najważniejsze jest grzybobranie i imprezy grzybopodobne, to przed tygodniem Darek mówił, reszta słuchała w skupieniu, a o żadnych grzybach mowy już nie było. Zasadniczo, nikt z nas nie ma nic przeciwko grzybobraniu i pochodnym, o ile nie będzie to kolidowało z maratonem. Leśne społeczeństwo zdaje się to rozumieć ;)

poniedziałek, 10 czerwca 2013

Odpoczywamy w ruchu

10 km

Po wczorajszym bieganiu w upale zasnąłem błyskawicznie, dziś nogi nieco drewniane, ale generalnie kondycja w porządku. Wybrałem się więc na leśną dychę, by nieco się rozruszać. Powrót przez park przemysłowy. Żule znowu pokradły pokrywy studzienek, jadąc na pamięć można połamać samochód. Nie rozumiem, czemu zawczasu nie wymieniono żeliwnych pokryw na żelbetowe, których żury nie kradną, bo nie ma gdzie ich opchnąć.

Spotkałem wicestarostę. Jeszcze niedawno zwierzał się, że ruch mu szkodzi i nie może wziąć udziału w biegu 27/27. Dziś był na rowerze, jak mówi - przygotowuje się do biegu 25 czerwca, bo nie wypada, by stał z boku. Faktycznie, nie wypada.


Poczytałem komentarze nt. wczorajszego Grodziska. Generalnie dominuje zachwyt nad organizacją (słusznie), kateringiem (słusznie) i atmosferą (też słusznie). Coś mi się zdaje, że w tym ogólnym zachwycie nikt się nie odważa wspomnieć o wpadce z "izotonikiem". Napisałem więc o tej kolorowej wodzie, chwaląc jednocześnie organizację, bo ta rzeczywiście była fenomenalna. I na przyszłość doświadczenie: trzeba mieć ze sobą kogoś, kto poda na trasie napój dobrej jakości.
A propos: ciekawy incydent związany ze zwycięzcą biegu, jakimś Murzynem. Biegł w świetnym tempie, mógł zdecydowanie poprawić rekord trasy. Na paręset metrów przed metą od swojego managera dostał sygnał: zwolnić. Resztę trasy przetruchtał, a ostatnie metry pokonał spacerkiem. Chodziło o to, by pobić rekord trasy, ale go zanadto nie śrubować. Kasę i tak zgarnie, a rekord trasy będzie można poprawiać co roku, zgarniając kolejne kupki pieniędzy.
Piszę o tym oczywiście w kontekście Goleniowskiej Mili i sensu fundowania wysokich nagród dla grupki cwaniaków, która kolęduje po Europie i zgarnia nagrody jedna po drugiej. Ojciec Dyrektor i jego łysawy kolega są zwolennikami płacenia Murzynom, by mieć "gwiazdy" na imprezie. Moim zdaniem to bezsens, należy ufundować nagrody rzędu 700-800 zł za pierwsze miejsce, a większość pieniędzy przeznaczyć na nagrody do rozlosowania wśród ludu biegającego. Jaka by była radocha, gdyby rozlosowano na przykład 20-30 par butów dobrej klasy wśród wszystkich, którzy ukończą dychę czy dorosłą milę! Coś mi się zdaje, że trzeba na ten temat napisać w Goleniowskiej.

niedziela, 9 czerwca 2013

Grodzisk zdobyty






21,1 km
Goleniowska brygada
Uzupełnianie elektrolitu
Chwilę przed biegiem
200 m do mety

Grodzisk za nami. Ciężki dzień, bo pogoda straszna. Gorąco, duszno, były odcinki trasy, gdzie biegło się dokładnie z prędkością wiatru i miało się wrażenie, że powietrze jest zupełnie stojące. Wyniki mówią za siebie, rewelacji nie było. Bieg skończyłem na 717 pozycji na 2035 osób, które dotarły na metę. Czas 1:49:26, drugi czas wśród moich półmaratonów (najlepszy był zeszłoroczny Gryf). Jestem zadowolony, bo bieg poszedł tak, jak miał pójść: tempo było dość równe, bez ekstrawagancji i zrywów. Pierwsze kółko spokojnie i na luzie, piłem na wszystkich punktach, by się po drodze nie odwodnić. Niestety, serwowany w wodopojach izotonik był rozcieńczony niemiłosiernie, była to kolorowa woda bez minerałów i sacharydów. Szczęśliwie, zaopatrzyłem się wczoraj w trzy butelki izotonika lepszego sortu, jedną z nich Ola mi podała pod koniec pierwszego koła, miałem dzięki temu siły na połowę drugiego. Na 4-5 km przed końcem poczułem, że sił mi ubywa. W wodopoju wypiłem ile mogłem tej grodziskiej kolorowej wody, odzyskałem nieco siły i bez kłopotu dokończyłem bieg na drugiej pozycji wśród goleniowian, krótko za mną byli Tomek Oleszek i Mirek Lewandowski, chwilę potem zjawił się Maciek Walkowiak, potem Piotrek (biegł na wydrę, bez numeru), no i wreszcie Heniek Kopcewicz. Pierwszy oczywiście był Robert, skończył bieg na 50 pozycji i był wielce niezadowolony ze swojego czasu - 1:26:41.
Mirek w raju
Po biegu nie szliśmy się kąpać, rozsiedliśmy się, przekąsiliśmy kiełbaską, chlebem ze smalcem, ogóreczkami, ciastem, podlewając to wszystko obficie piwem Fortuna. Piwa było do oporu, chłopcy próbowali wszystko wypić, ale to się nie udało. W trakcie prób wypili po kilka, może nawet kilkanaście kufelków, co całe towarzystwo wprawiło w szampański nastrój (szampan też był, dziewczyny zorganizowały go, gdy myśmy konali na trasie półmaratonu). Po parę kufli zabraliśmy ze sobą, wszystko zostało wypite. Szkoda, że w tym roku ja byłem kierowcą, nie mogłem wychylić. Ale nic się nie zmarnowało, nic nie zostało wylane na ziemię.
Komu?
To chyba koniec pierwszego koła

sobota, 8 czerwca 2013

Podwójny nerw

10 km

Wczoraj odpuściłem, całe popołudnie przeznaczyłem na obsługę zjazdu maturzystów sprzed 50 lat, nie żałuję tego czasu. To ciekawe, spotkać ludzi, których się znało z tableau wiszącego na korytarzu starego liceum, o których wtedy myślałem, że są jak dinozaury. Dziś pewnie podobnie patrzą na mnie obecni uczniowie liceum. Bo to już przecież 33 lata od matury '80. 
E, w cholerę z upływającym czasem. Ważne, że skutki ponadtygodniowego lenistwa w końcu minęły i szanowny organizm działa na dobrych obrotach. Przebiegłem się dziś łagodnie, pamiętając o jutrzejszej połówce w Grodzisku. Może ciut dużo, ale w bezpiecznym tempie i bez walenia po zaworach. Był jeden moment, kiedy mi ciarki przeszły: w lesie jakaś przykryta trawą nierówność, lewa stopa mi się przekrzywiła, szczęśliwie, nic nie czuję, więc pewnie mi nie uschnie ;)

Wczoraj od samego rana afekt napięty z tendencją do reakcji gniewnej, czyli - wkurwienie. Po pierwsze, bezsensownym artykułem napisanym przez Pabla, w którym sprzedaje głupawe poglądy Jacka K. uważającego, że nic nad bieżnię sześciotorową. Z tekstu wynika, że bieżnia z czterema torami, nawet z najlepszą obecnie nawierzchnią - to kompletna klęska, bo jak mają potem biegać lekkoatleci-wyczynowcy? Moja odpowiedź jest krótka: a g... mnie to obchodzi. Nie dla nich bieżnia ma powstać, a dla ludu biegającego i depczącego codziennie kilometry w intencji zdrowia, schudnięcia, relaksu itd. Zawodowcy, skoro są tacy super, to niech sobie radzą, najlepiej zawodowo. Dotąd przecież sobie jakoś radzili, nie?

Podszczułem Piotrka. Ma napisać list do redakcji i wyjaśnić, co myśli o rozterkach Jacka K. Jak znam Piotrka, polecą wióry.

Drugi powód afektu, to zagubienie przez tego samego Pabla dwóch moich ważnych tekstów, w tym sporego artykułu na temat biegu 27/27. Wysłane w terminie, odebrane w redakcji (potwierdzenia dostałem), a potem wrzucone do śmieci. Brak słów.

czwartek, 6 czerwca 2013

Wreszcie lepiej

10 km
Korsyka: zawartość akwarium szefa kuchni

Wreszcie poprawa. Skończyło się uczucie wielkiej ociężałości, organizm wraca do formy. Zapomina o nieprzytomnych ilościach korsykańskich i prowansalskich kalorii (na przykład widoczna na zdjęciu moja ulubiona przystawka w Bastii, Korsyka: drobniutkie rybki, bez patroszenia i skrobania smażone w głębokim oleju, mniamm...), przywyka do codziennej porcji ruchu. Do niedzieli powinienem stanąć na nogi, choć o rekordzie świata w biegu półmaratońskim raczej nie ma co marzyć.
Dziś przebiegłem się za tory, do dawnej asfaltowej drogi prowadzącej do leśnej żwirowni, a nią w kierunku wiaduktu i dalej przez park przemysłowy do Goleniowa. W lesie pusto, w GPP pusto, ale to mi akurat bardzo pasowało. Za to na stadionie, bez cienia przesady - tłok. Ciekawe, czy radni, którzy wczoraj objeżdżali gminne inwestycje, zajrzeli po południu na stadion. Pewnie nie, to miejsce jakoś nie może w ich świadomości zaistnieć. Trzeba będzie zarządzić doprowadzenie ich tutaj ciupasem, niech wreszcie zobaczą, że ten obiekt naprawdę służy ludziom.

Rozmawiałem dziś z Ważną Osobą z Gminy. Taką, która ma wiedzę o tym, co się dzieje i będzie się dziać. Usłyszałem, że pieniądze na bieżnię będą, niezależnie od tego, czy uda się zgrabić trochę kasy z zewnątrz, czy też nie. Jeśli grabienie się nie powiedzie, bieżnia zostanie zbudowana ze środków własnych gminy. Ważna Osoba potwierdziła mi, że bieżnia zostanie zbudowana w przyszłym roku. 
Czekajmy więc spokojnie na oficjalne ogłoszenie tej wieści. Spokojnie.

Jutro idę na ciekawą imprezę: zjazd pierwszego rocznika maturzystów goleniowskiego liceum. Maturę zdawali w 1963 roku. Rzecz ciekawa: spośród żyjących, na zjeździe nie pojawią się jedynie trzy osoby, do których nie udało się dotrzeć organizatorom imprezy. Bardzo jestem ciekawy, jak będzie wyglądało pierwsze spotkanie tej klasy od 50 lat. Pewnie będzie co opisać w gazecie.

Jutro w GG spora zajawka biegu 27/27. Za tydzień jeszcze większy materiał. Rozmawiałem dziś ze starostą, będzie i pobiegnie. Powiedział, że chętnie zrobi z 5 kilometrów. To mi się podoba, w najbliższych wyborach zagłosuję na Platformę Obywatelską!
Żartowałem, oczywiście ;)

środa, 5 czerwca 2013

Nadal cienko

6 km

Jasna cholera, mam wrażenie, że po tych korsykańskich biesiadach  przytyłem z dziesięć kilo. Biega mi się ciężko, rozruch trwa przez pierwszy kilometr, potem jest nieco lepiej, ale do ideału daleko. A tymczasem w niedzielę trzeba będzie się sprężyć w Grodzisku, nie ma zmiłuj. Może uda się sprężyć i wrócić do normy przez te trzy dni, które zostały do Słowaka. 
Mimo wszystko, warto jednak było na parę dni odpuścić sobie troskę o wagę. To, co nam podawano w Nicei i na Korsyce, to było po prostu niebo w gębie. Na przykład widoczne na zdjęciu obok mule - coś, co oboje uwielbiamy. Na kolację każde z nas dostało po solidnym garze wielkości małego wiaderka,  pełnym świeżutkich małży ugotowanych w winie, z warzywami i różnymi dodatkami, na przykład zrobionym na świeżo pesto (bazylia roztarta z oliwą). No, jak tu było nie pojeść i nie wysuszyć do tego butelki niezłego wina? A wszystko za niecałe 40 euro...

Wczoraj odbyło się spotkanie w sprawie maratonu leśnego w Kliniskach 28 września. Wygląda, że wszystko jest na dobrej drodze, większość spraw dogadana i ustalona. Kiedy wychodziliśmy ze spotkania, listonosz dostarczył Darkowi "prototyp" koszulki, jaką w pakiecie dostaną biegacze. Biała, dobrego gatunku, oczywiście techniczna, z ładnym nadrukiem sławiącym organizatorów, a przede wszystkim Lasy Państwowe. Krótko powiem: warto będzie się w Kliniskach pojawić.

wtorek, 4 czerwca 2013

Koniec raju

10 km

No więc jesteśmy z powrotem. Pierwsze 10 km po ponadtygodniowej przerwie nie było lekkie. Szczególnie początek, kiedy rozleniwiony organizm trzeba było zebrać w garść, zmusić do wysiłku, przeczekać pierwszy ból, nieco się znieczulić. Potem, za torami, było już lepiej, choć na żadne wyczyny nie było sensu się porywać. Trucht, momentami tylko nieco szybszy, z trzema przerwami na rozciągnięcie się. Na pierwszy dzień - starczy.
Bastia na Korsyce, port jachtowy

Nie chciało się wracać z tej Francji. Piękny kraj, sympatyczni ludzie, żadnych pijanych żuli na ulicach, setki knajpek, tanich i drogich. Do tego pogoda jak należy, słoneczko, trochę wiatru, nie za gorąco. Kolejny raz się przekonuję, że to kapitalne miejsce do życia, gdzie nikt się nie spieszy, wszyscy na wszystko mają czas, są pogodni i zadowoleni. Wszystko działa jak należy, pomyślane jest dla ludzi. No, może ostatnio trochę przesadzili z tymi ślubami dla pederastów, ale z przyjemnością słuchałem, co mają na ten temat do powiedzenia normalni ludzie. A mówią to, co powie każdy normalny człowiek: popieprzony pomysł.