niedziela, 5 stycznia 2014

11 km relaksu

11 km + 5 km

Po wczorajszym rajdzie wokół gminy spokojnie można było dziś wywiesić białą flagę i przeleżeć dzień bykiem. Sumienie jednak nie pozwoliło, a przyszła jeszcze zła wieść z wiarygodnego portalu meteo, że zimowa wiosna za parę dni się skończy i w życie wejdzie scenariusz bardziej zgodny w kalendarzem. Jeśli więc dziś rano witało mnie słońce, to trzeba było wyjść mu naprzeciw. Wyszedłem. Bez napierania, dość relaksowo. Tour standardowy, przy Górze Lotnika, powrót przez ulicę Żeromskiego. Sympatyczny bieg zakłócał, niestety, ból w krzyżu, poważnie spowalniając tempo biegu. Kojarzę tę upierdliwość organizmu z solidnym rozciąganiem, jakie sobie zafundowałem wczoraj po powrocie. Coś tam sobie naciągnąłem, a że lat człowiek ma parę, to organizm się zrewanżował. Nic to, przejdzie.

Przy obiedzie dyskusja na temat otyłości, która, jak prawie wszędzie, zaczyna być u nas plagą powszechną. Oczywiście, można temat analizować na wielu poziomach, można snuć różne teorie. Moim zdaniem, diagnoza jest prosta: lud żre za pięciu, żre świństwo tłuste, słodkie i słone, a rusza się pięć razy mniej, niż dwa pokolenia wstecz. Efekty widać na ulicach.
Rozwiązanie też jest proste jak bambus. Przede wszystkim się ruszać, a intensywny ruch (najlepiej - bieg) wymusi zmiany w sposobie odżywiania. Ktoś, kto ma przebiec 10 km, nie zeżre dwóch steków wysmażonych na podeszwę, nie napcha kałduna kartoflami, bo po prostu skona w trasie. 2-3 takie eksperymenty, a człowiek zaczyna myśleć prawidłowo: nie zjem, bo nie podołam. Zjem ćwierć, najlepiej warzywka, popiję wodą, nie wódą. 

Że to działa - łatwo udowodnić. Wystarczy zerknąć na pierwsze lepsze zdjęcia z pierwszego lepszego biegu. Wszystko!

Ostatnio setnie mnie ubawił Mariusz Gess, kiedy zamieścił zrzut trasy swojego biegu po bieżni Ojca D. Wyglądało to, jakby go Magda zagoniła do nawijania włóczki. Mariusz trafnie to skwitował, że czuł się jak chomik zapieprzający w swoim kołowrotku. 
Ciekawe, do czego by można porównać doświadczenie pt. "bieg po mechanicznej bieżni"? Niedawno jedna z moich fejsbukowych znajomych pochwaliła się, że przebiegła w takich okolicznościach 7 km. Gratulować? Współczuć?  To już nawet nie lizanie lodów przez szybę...

Pod wieczór dokładka, dodatkowe 5 km. Wskoczyłem w ciuchy i przebiegłem się nieco po mieście, zajrzałem m.in. na Planty, którym dotąd nie miałem okazji przyjrzeć się po zmierzchu. Naprawdę ładnie to wygląda, a będzie jeszcze lepiej od wiosny, kiedy zrobi się zielono. Wszędzie sporo spacerujących, za to nie widać pijaczków, którzy dotąd byli standardowym elementem bulwaru nad Iną. Nie lubią światła, gdzieś się przenieśli. 

1 komentarz:

Jeśli nie jesteś zalogowany, możesz komentować jako "anonimowy".