sobota, 25 stycznia 2014

-13 stopni

21 km

Upewniłem się telefonicznie, że Oleńka dotarła do Krakowa. Bez najmniejszych kłopotów, zgodnie z rozkładem jazdy, pociąg nawet musiał czekać kilka minut przed wjazdem na stację docelową, bo w Krakowie zameldował się przed czasem. Na peronie nie czekała podniecona panienka z TVN i nie wypytywała pasażerów o przeżycia związane z normalną podróżą. Normalność nie jest przecież niczym ciekawym.

Dochodzi 11, termometr uparcie pokazuje -13, wiele cieplej dziś raczej już nie będzie. Nie ma co więc się ociągać, tylko w drogę. Spróbuję tego Łęska. Mam nadzieję, że za 2 godziny wrócę cały i niezamarznięty.

Zadanie wykonane. Mróz większy, niż mi się zdawało, ale przygotowałem się jak na maraton w Jastrowiu: koszulka chłonąca pot, ciepła bluza biegowa, na to polar, plus czeska czapka i komin-dusiciel od Ojca Dyrektora. Skarpety niestandardowe: ciepłe, grube skarpety narciarskie, sięgające pod kolana. Do tego usta zabezpieczone warstwą wazeliny. Kiedy ruszałem, miałem wrażenie, że ubrałem się za ciepło. Wystarczyło jednak wbiec w las, w cień, żeby przekonać się, że zestaw był prawidłowy. Nie zmarzłem, ale też się nie zgrzałem.
Zaraz za torami zaczęła się terra incognita. Nie ma śladów stóp na śniegu, są tylko koleiny jakichś pojazdów, sporo śladów zajęcy, saren i jeleni, gdzieniegdzie są też ślady czegoś w typie lisa lub psa, nie jestem w stanie odróżnić. Nie widać natomiast żadnych śladów pobytu dzików - to zastanawiające. 
Warunki do biegania w terenie - wyśmienite, nie rozumiem, czemu ludzie nie zapuszczają się w las. Warstwa śniegu cienka, raptem parę cm, śnieg zmrożony, pięknie chrzęści pod stopami, świetnie amortyzuje kroki. Generalnie, przyjemniej biega się teraz w lesie, niż drogami, które w dużych partiach są zalodzone, a śnieg na poboczach
zmieszany z piachem i nieprzyjemnie sypki.
Drogę powrotną na odcinku Bolechowo  - Zabrodzie zrobiłem szosą, nie chciałem się już zapuszczać na łąki nad Iną. Przed Zabrodziem patrzę, a zalodzoną szosą drze jakiś rowerzysta. "Franek" - pomyślałem. I faktycznie, był to Franek Harbacewicz. Przybiliśmy 'piątkę' i każdy ruszył w swoją stronę: Franek w kierunku Stawna, ja lasem nad Iną do Goleniowa. Krótka przerwa na wysokości basenu, a potem już lekkim truchtem w stronę domu. 
Kiedy się rozbierałem, ciekawe spostrzeżenie: bluza, która przecież była przykryta grubym polarem, zaszroniona. Znaczy, mróz był konkretny :)

1 komentarz:

  1. -13 to nie ekstremalna temperatura. Przy takiej a nawet niższych skazani u ojca dyrektora pracowali w trampkach.Taka cena zobaczenia świata. Właściwie 99% prac w osirze wykonują więźniowie. Taki gułag ojca... Czy to nie podchodzi pod niewolnictwo?

    OdpowiedzUsuń

Jeśli nie jesteś zalogowany, możesz komentować jako "anonimowy".