poniedziałek, 27 stycznia 2014

Cieplej, więc gorzej

11 km

Powtórka wczorajszej trasy. Wyruszyłem kilka minut po czwartej, koło Góry Lotnika zaczęły zapadać ciemności, a kiedy po godzinie biegu opuszczałem las, było wprawdzie ciemno, ale jeszcze było widać, co jest pod nogami. A przecież miesiąc temu o czwartej po południu ciemno już było, jak w tyłku mieszkańca Konga. 
Ociepliło się, i to nie jest wcale dobra wiadomość. Zaczął sypać śnieg, zerwał się wiatr, powietrze jest bardziej wilgotne. Jeszcze 2-3 stopnie w górę i będzie generalna kicha, śnieg nie będzie już przemrożony i sypki, zacznie się lepić, zrobi się ślisko, czyli - do d... 

Zapisałem się na bieg w Kołobrzegu, 16 marca, czyli tydzień przed Jastrowiem. Sprawdzi się, w jakiej formie udało się przetrwać zimę, warto to wiedzieć przed imprezą u Darka Mańkowskiego. Wprawdzie Darek nie straszy dołami z wapnem (to specjalność Klinisk), ale nie chodzi przecież o to, by przetrwać w byle jakim stanie, ale w stanie dobrym. Gdzieś mi mignął medal Biegu Zaślubin, prezentował się bardzo ładnie, należy go mieć w kolekcji.

"-A pan to chyba nic nie je!" - ten tekst zaczyna mi działać na nerwy. Tekst wygłaszają panie postury słusznej, taksując mnie wzrokiem z góry na dół i z powrotem. We wzroku jest sporo zazdrości (polskiej, bezinteresownej) i nadzieja, że potwierdzę, że nic nie jem. A ja, kurka, jem, i to na pewno za dużo. Ostatnio faktycznie jakby mniej, bo zjadłem, co było w lodówce, a nie chce mi się pójść do sklepu po zakupy. Normalnie jednak, jadam całkiem pokaźne ilości, i to w sposób karygodny, za to typowy: do obiadu nic, potem coś, a wieczorem szturm na lodówkę. 
Jedno, co mnie ratuje przed utopieniem się w tłuszczu (własnym), to ruch. Przekonałem się na sobie, że to jedyny sposób na opanowanie wagi. Raz, że spala się nadwyżki energii, ale to tak naprawdę pikuś. Ważniejsze, że z konieczności wyrabiają się pewne pozytywne nawyki żywieniowe. Nikt mnie na przykład nie namówi na opchanie się żarciem przed treningiem, bo dobrze wiem, że potem będę konał na trasie, żałując, że wyszedłem biegać i że zżarłem, co zżarłem. Nie jadam rzeczy mocno wysmażonych, bo zalegają i wywołują zgagę. Przed biegiem nic związanego z chrzanem, z ostrymi przyprawami, żadnych bigosów i innych fasolek po bretońsku. Najlepiej niewiele, jedzenie łagodne i takoż przyprawione. 
Tłumacz jednak, człowieku, paniom zależności między ruchem a jedzeniem, jego ilością i rodzajem. Kto tego nie przerobi na własnym organizmie, nie zrozumie prostych w sumie zależności. Nie ma co tłumaczyć.
Ale, tak naprawdę, miło jest widzieć tę zazdrość w oczach... :)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie jesteś zalogowany, możesz komentować jako "anonimowy".