czwartek, 30 stycznia 2014

Kondycja rośnie, waga leci

10 km

Na razie trzymam się obietnicy, że codziennie będą ćwiczenia rozciągające. Trochę z rana, a solidniejsza dawka kilka minut przed biegiem. I albo to naprawdę działa, albo włącza mi się coś, co Wańkowicz określał jako "chciejstwo". W każdym razie mam wrażenie, że po rozciąganiu bieg jest wyraźnie lżejszy w sensie wysiłku i sprawności, a kroki dłuższe. Nie mam odczucia znużenia, jakie jeszcze parę dni temu było normą pod koniec treningu. A przecież biegam tyle samo, w tempie zdaje się ciut szybszym, niż przez ostatnie tygodnie.
Mam też wrażenie, że spadła mi waga. Trudno to sprawdzić, bo nasza waga-weteran pewnie nie jest wiele młodsza od Michała i pokazuje, co jej się podoba. Fakt niezbity: nowe jeansy, które kupiłem miesiąc temu, zaczynają mi wisieć na tyłku, a co parę chwil muszę je dyskretnie podciągać. To dobry znak, oby tylko słuszny kierunek udało się utrzymać. Będzie trudno, bo Ola wróciła z Krakowa, znów będą kolacje (ostatnio nie było, bo zjadłem, co znalazłem w lodówce, a po nowe zakupy nie chciało mi się chodzić). 

A propos Oli i spadającej wagi: przywiozła mi z Krakowa sweter (ile sobie - dowiem się pewnie na raty :). Sweterek owszem ładny, ale w nietypowym rozmiarze: w zasadzie M, tylko ze względu na długość rękawów oznaczony jako L. "Elka" to obecnie mój rozmiar, jeszcze nie tak dawno standardem było XL, w porywach XXL. Jeansy rozmiaru 32 ostatni raz nosiłem przed ślubem, a ślub brałem w 1989 roku... 

Widzę, że panie, które jeszcze rok temu na stadionie pojawiały się nieśmiało i z obawą, że wszyscy na nie będą patrzeć - zdecydowanie się ośmieliły. Dwie moje znajome, które do niedawna tylko chodziły, teraz równo zasuwają truchtem, nie obchodzi ich, czy ktoś patrzy i co myśli. Słusznie, bo nikt nie patrzy i nikogo nie obchodzi, co one robią. Każdy biega czy chodzi na swój rachunek, ostatnie, o czym się wtedy myśli, to ćwiczenia innych obecnych na bieżni. No, chyba że trzeba kogoś dogonić, wyprzedzić. Całą resztę traktuje się z równym zainteresowaniem, co rosnące koło bieżni drzewa: jak element krajobrazu, i tyle.
Interesujące, że choć mróz nadal konkretny, niewielu rezygnuje z ruchu na powietrzu. Babki mi imponują, bo są co najmniej tak wytrwałe, jak faceci. A chyba nawet bardziej, bo mam wrażenie, że jest ich więcej niż mężczyzn. Jeszcze jeden dowód na to, że faceci wymrą jak mamuty...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie jesteś zalogowany, możesz komentować jako "anonimowy".