środa, 15 stycznia 2014

Pół godziny dnia więcej

11 km

Dziś przekonałem się, że dnia przybyło, i to dość sporo: pół godziny. Do lasu wybrałem się około 15.30, a kiedy godzinę później kończyłem bieg wybiegając na ulicę Drzymały, wciąż było względnie widno. Jeszcze pół godziny i da się już żyć. Z kalkulatora wschodów i zachodów wynika, że to będzie już za dwa tygodnie, pod koniec stycznia. Zachód słońca teraz jest codziennie później o 2 minuty, a tempo jeszcze wzrośnie, do ok. 4 minut dziennego przyrostu w drugiej połowie marca. To lubię.

Nadal nie czuję żadnych dolegliwości zdrowotnych. Wczoraj złapał mnie dziwny ból, nie pozwalający złapać głębokiego wdechu, ale to był rodzaj nerwobólu, który zwalczyłem kładąc się wcześnie do łózia i czytając książkę. Cykl tegorocznych lektur zacząłem od ponownego przeczytania najlepszej powieści XX wieku, "Mistrza i Małgorzaty", którą chyba znam już na pamięć, tyle razy była czytana. Czytałem ją już w rosyjskim oryginale, ale polskie tłumaczenie od oryginału jest lepsze, nie ma dyskusji. Teraz zamówię sobie wersję francuską, ciekawy jestem, czy jest równie dobra. Wczoraj jednak złapałem klasykę SF - "Wojnę światów" Wellsa. Książka nic się nie zestarzała, przymykając oko na szczegóły techniczne nadal czyta się ją z dreszczem emocji. Zasnąłem krótko po wylądowaniu trzeciego statku Marsjan, ale dziś też wskakuję wcześnie do łóżka, by wojnę światów dokończyć :)

Po zwiększeniu szybkości biegu - wyraźna, natychmiastowa poprawa formy. Szybszy bieg nie sprawia żadnego problemu, nie czuję się bardziej zmęczony. Co ciekawe, nagle przeszły problemy ze ścięgnami i w ogóle ze zdrowiem. Tak, jakby organizm potrzebował takiego małego kopa, drobnej mobilizacji. Być może zwiększenie obciążenia pomogło przezwyciężyć drobny kryzys i zwalczyć upierdliwe dolegliwości. Ciesz się tym, panie Czarku!






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie jesteś zalogowany, możesz komentować jako "anonimowy".