piątek, 28 lutego 2014

11, jutro 25

11 km

Grzecznie, bez szaleństw. Dokładnie 11 km, jak napisano w piśmie (od prezesa). Leśne górki, jak wczoraj, ale bez ciśnięcia na wynik. Trzeba oszczędzać siły przed jutrzejszą wyprawą, a w jadłospisie jest 25-30 km. 25 będzie na pewno, a jeśli będzie szło po myśli, może pociągnę coś więcej. 
W niedzielę z całą pewnością leżenie bykiem, bo po sobotnich imieninach Oli niedziela będzie dniem zmartwychwstania. Będzie co zjeść, na jeden wieczór dam sobie odpust zupełny z rozgrzeszeniem "na zaś". Jak znam życie, a trochę znam, będzie też czym popić za zdrowie solenizantki. To drugie zaczyna się zresztą już dzisiaj, bo przyjechała szwagierka, przywiozła gadającą wodę, na balkonie chłodzi się zestaw nienajgorszych win i pszeniczne piwko dla Młodego, który lada chwila zapuka do drzwi rodzinnego domu, po czym zasiądzie przy stole w oczekiwaniu na jego ulubioną "sałatkę Cezara"; nazwa sałatki brzmi dla mnie bardzo przyjaźnie, ale w smaku jakoś się nie zakochałem. Młody natomiast każdą wizytę w domu zaczyna od sporej michy tego specjału, popijając to pszenicznym...

Kiedy wczoraj wychodziłem z redakcji, było jeszcze pół michy faworków. Dziś rano przyszedłem w nadziei, że skubnę 1-2. Guzik. Nic nie było, a micha jak wylizana. Były za to pytania panien, czy na Dzień Kobiet znów zostaną podane faworki w wersji 'gender'. Iwonka (skład komputerowy) powiedziała mi, że kiedy przyszedł do redakcji jej synek, wpieprzał chruściki nie patrząc, ile rąbie i pytał matkę, czy mu takie zrobi w domu. Najciekawsze, że z gratulacjami za faworki przyszedł do mnie Lechu (szef), który do pochwał raczej się nie rwie. Przyznał, że były najlepsze.
Tak się, panowie, zdobywa serca! 


Bilans lutego: 349 km, średnio dziennie 12,5.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie jesteś zalogowany, możesz komentować jako "anonimowy".