czwartek, 27 lutego 2014

Tempo przelotowe - 5:00

15 km


Dziś miałem poważny problem z wyruszeniem w plener. Spadające ciśnienie odebrało mi ochotę na wszelką aktywność, około 13 zaległem na pół godziny, potem wsparłem się kawą-siekierą, a na koniec zmusiłem do wyjścia z domu wiedząc, że jeśli już ruszę, to będzie dobrze. I tak też się stało, po kilometrze wszystko było już OK.
Zmiana butów i powrót do brooksów dobrze posłużyły. Dziś praktycznie bez dolegliwości, lekkie ćmienie w prawym achillesie, na poziomie niedokuczliwym i niezakłócającym biegu. Przed treningiem wszedłem na Google Earth i wyszukałem sobie trasę mającą ciut ponad 15 km. Dotarłem z kilometr za Górę Lotnika, potem skręt na zachód, a po kolejnym kilometrze zwrot w kierunku wiaduktu, a dalej typowo: GPP, wiadukt, szosa lubczyńska, stadion. W parku przemysłowym mały sprawdzian: z jaką szybkością da się biec bez przyspieszonego oddechu, jedynie z lekkim jego pogłębieniem i z minimalnym wzrostem tętna? 3 kilometry zrobiłem w równiutkie 15 minut, czyli 5:00 na kilometr. Natychmiast po zakończeniu testu oddech wrócił do normy, tętno po minucie wynosiło 80, po dwóch - 70, czyli w normie. Jest więc OK.
Z wpisanych do planu wieloskoków zrezygnowałem, zamiast nich było sporo leśnych górek, a po biegu sporo rozciągania. Darek zgadza się, że jeśli to ćwiczenie nie służy, należy je zastąpić czymś mniej agresywnym pamiętając o priorytecie: przede wszystkim nie dopuścić do kontuzji. Piotrek też uważa, że wieloskoki nie są dla mnie. Niedwuznacznie zasugerował, że jestem za stary na skakanie na jednej nodze kilkaset razy jednym cięgiem. No i za ciężki: przecież każdy skok kończy się lądowaniem, poważnym obciążeniem stopy, stawu skokowego, ścięgna Achillesa, a w moim przypadku to obciążenie wynosi ok. 90 kg. 

Sądząc po tłumie na bieżni - idzie wiosna. Widziałem też dziś kilka dużych kluczy dzikich gęsi, a to już wyraźna oznaka końca zimy. Wyraźne ożywienie także na FB, biegacze budzą się ze snu zimowego, meldują swoje wyczyny, zaczyna się umawianie na pierwsze wyjazdy. Do Kołobrzegu zostały dwa tygodnie, a potem już praktycznie co tydzień jakaś biegowa imprezka, oczywiście przeplatane kajakami. Postaram się jeszcze w marcu wyskoczyć na rekonesans na Piławę, do Nadarzyc. Parę lat temu byłem tam po raz pierwszy już 12 marca.

Tłusty czwartek okazał się sukcesem. Towarzystwo redakcyjne rzuciło się na faworki, a najszybciej kobitki, na co dzień walczące o linię i inne takie babskie cele. Nie mogły się nachwalić, jakie lekkie, kruche, cieniutkie i oczywiście pyszne było to, co przyniosłem. Trochę żal mi było Marysi, która przyniosła swoje chrusty, niestety - grube, bez kruchych bąbelków i już nie tak wychwalane. Postanowiłem jednak, że na pocieszenie dam Marysi przepis :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie jesteś zalogowany, możesz komentować jako "anonimowy".