sobota, 22 marca 2014

Jastrowie

21 km
9.59

Zaliczone. Wynik nie powala. Było jakieś 1:55, zapomniałem o wyłączeniu stopera na mecie, więc trzeba poczekać na oficjalne wyniki od sędziów. Nie miałem jednak dziś żadnych ambicji, cieszyłem się, że katar-gigant mnie nie zgładził i nawet uprzejmie nieco odpuścił, dając szansę ukończenia biegu. Dopiero na zdjęciach zobaczyłem, jak cienko dziś wyglądałem. Jak po całonocnym piciu - a to był jedynie wściekle atakujący katar...
Połowa

Przebazowanie do Jastrowia sprawne i bezproblemowe. Chwilę po 9 z Olą, Magdą i Mariuszem byliśmy na miejscu. Formalności załatwione sprawnie, czekaliśmy na Darka, Leszka, Mirka i Artura. Kiedy zadzwoniłem do Darka okazało się, że już są nie tylko na miejscu, ale nawet na trasie! Słuszna decyzja, szybciej wystartowali - szybciej byli na miejscu. My z Mariuszem, zgodnie z ceremoniałem, wystartowaliśmy o godzinie 10. Już po pierwszym kilometrze wiedziałem, że nie ma co nawet myśleć o biciu rekordów. Choroba dała znać o sobie: zgrzałem się, spociłem, oddech był płytki i ciężki. Nie było jednak obaw, że padnę po drodze. Po czterech kilometrach poczułem się dobrze, złapałem swój rytm i biegłem spokojnie, wyprzedzając stopniowo biegacza za biegaczem. Było super aż do chwili, kiedy się wypieprzyłem na korzeniu w lesie. Koziołek, utytłanie w błocie - ale na
Meta, medale, gorąca herbata
szczęście bez strat na zdrowiu. Lewy bok pobolewał przez kilometr, potem przestał. Po pierwszym kółku (10,5 km) zrobiłem sobie przerwę kawową, wypiłem kubeczek, zakąsiłem ciastkiem i bananem. Drugie kółko poszło zdecydowanie lepiej, nie było już potknięć, forma wróciła, bieg (półmaraton) skończony bez żadnych problemów. Na mecie czekał już Mariusz, który musiał zrezygnować z dwóch kolejnych rund z powodu bólu kolana. Kąpiel (cholera, chyba w szatni zostawiłem moje ulubione spodnie do biegania...), potem obiad z nieśmiertelnym schabowym
Leszek, Mirek, Darek i Artur
"a la lata siedemdziesiąte". Nie czekaliśmy na finał imprezy, bo dzisiaj puchary były nie dla nas. Jeszcze tylko garść fotek ekipy Darka, potem skok w autko i około 17 powrót do Goleniowa.

Teraz można posiedzieć, wypić piwko, zrelaksować się. W następną sobotę chyba zaliczę bieg w Kołczewie, są tam mistrzostwa Polski w biegach przełajowych, przy okazji bieg otwarty z podobno bardzo ładnymi medalami. A za dwa tygodnie - Poznań ;)
Miło jest być po raz trzeci w Jastrowiu. Bieg bez tzw. gwiazd sportu, bez pajaców brylujących na scenie, bez napinania się i przypominania "ja tu jeszcze jestem dyrektorem!", bez oficjeli. Pełen luz, domowa atmosfera, nikt nie zamyka połowy miasta, my sobie biegamy, jeżdżą samochody, nikomu nic się nie stało. Nie było koszulek dla biegaczy, ale to bardzo dobrze, po co mi 38 koszulka? Były za to piękne medale, a na mecie każdy dostał reklamówkę z colą, piwkiem, pudełkiem biszkoptowych delicji i kilkoma batonami. Super impreza, choć nie organizował jej superprofesjonalny ośrodkek sportu i rekreacji, którego chyba zresztą w Jastrowiu nie ma :)

Początek drugiej rundy


 
My już wykąpani, a panowie przed trzecim kołem

e-sołtys pod koniec biegał solo
Twarde ludzie...
Mirek i jego ciasteczko
I po ciasteczku...
Jest dobrze!
No to zmykamy
Ekipa PMT, a pierwszy z lewej Darek Mańkowski,
organizator Maratonu Jastrowskiego


1 komentarz:

  1. Gratulacje za bieg.Maraton wygrał Tomek P z którym wgrałem maraton w Zielonej Górze.Dziś bym z nim nie wygrał.

    OdpowiedzUsuń

Jeśli nie jesteś zalogowany, możesz komentować jako "anonimowy".