niedziela, 20 kwietnia 2014

Da się żyć

12 km

I tak, jak wczoraj: bieg ostrożny, by nie targać niepotrzebnie  i tak już sponiewieranych achillesów. Pierwsze 5 km przez las, reszta przez GPP i szosę lubczyńską. Lewy achilles działa bez zarzutu, prawy dał o sobie znać po pierwszej, leśnej piątce. Druga piątka już pod lepszą kontrolą, bo przynajmniej kontrolowany jest rodzaj nawierzchni. Można biec swobodnie, na luzie, bez obawy, że człowiek wyrżnie na jakimś korzeniu czy innej banalnej przeszkodzie. Nagle się okazało, że ważne jest nawet, po której stronie jezdni się biegnie: po lewej, czy po prawej. Mi zdecydowanie służy bieg po prawej, achilles zdecydowanie mniej protestuje, niż podczas biegu po lewej.
Jak i wczoraj, nie dopuszczałem do biegu w zakresie bólowym. Nabieram przekonania, że za dwa tygodnie da się uzyskać poprawę na tyle zadowalającą, że bieg w Hamburgu da szansę na walkę o wynik zdecydowanie lepszy od tego sprzed dwóch lat. Jak to mówi Piotrek, potem niech wszystko szlag trafi, można siedzieć z nogą w kociołku z lodem, byle tylko zrobić swoje. Koncepcja kociołka z lodem nie jest specjalnie wabiąca, trudno w tych okolicznościach kierować autkiem. Ale gotów jestem na taki koszt, bo okoliczności równie sprzyjające ustanowieniu nowej życiówki mogą się już nie pojawić ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie jesteś zalogowany, możesz komentować jako "anonimowy".