czwartek, 22 maja 2014

Ksylitol benedyktyński

Krużganki tynieckie
Mam już dość bezchmurnego nieba, pięknej pogody, ciepełka, tzw. słodkiego nieróbstwa, a po dzisiejszym popołudniu mam też dość Krakowa.
Kiedy na liczniku jest 28 celsjuszy, lepiej nie szwendać się po mieście. Dlatego wsiedliśmy rano w autko, załączyliśmy klimę i wyskoczyliśmy do Tyńca, by odwiedzić najstarszy klasztor w Polsce. I to była zdecydowanie przyjemna część dnia, bo w klasztorze miły chłodek, wokół dużo zieleni, zgrabnie pomagającej w utrzymaniu w miarę normalnej temperatury. Klasztor robi świetne wrażenie, wygląda o niebo lepiej, niż 25 lat temu, kiedy byłem tu dłużej ostatni raz. Odbudowano wszystkie zrujnowane niegdyś budynki, jest ładnie i sympatycznie. Ubawił mnie sklep z "produktami benedyktyńskimi", wśród nich winami-sikaczami w cenie naprawdę niezłych win francuskich czy australijskich, z niebywale benedyktyńskim produktem pt. "Orzechy brazylijskie", "salcesonem diakońskim"
Chwila przed wejściem do sklepu
z 'produktami benedyktyńskmi'
po 35 zł za kilo czy miodkiem rzepakowym po 17 zł za mały słoiczek. Nie wiedziałem, że ksylitol, czyli "cukier brzozowy" też jest produktem benedyktynów tynieckich, a jak najbardziej stał w sklepie na półce, w cenie bynajmniej nie promocyjnej. Dopilnowałem, żeby koleżanka małżonka przypadkiem czegoś nie kupiła, a już miała w ręku "wino porzeczkowe" po jakieś 30 zł za ładną (to pewnie jedyny plus) flaszkę. Krzywdy benedyktynom nie zrobiłem, bo lud pielgrzymujący kupował z namaszczeniem różne "wyroby benedyktyńskie", sklep musi świetnie prosperować.

Po Tyńcu przyszedł czas na miejsce, w którym jeszcze nie byłem: Kopiec Piłsudskiego. Raptem parę kilometrów od Tyńca, po drodze do miasta. Zatrzymaliśmy się na drodze prowadzącej do klasztoru kamedułów na Bielanach, stąd poszliśmy pieszo (wyczyn - 6 km w obie strony, hihi...). Na zboczach Srebrnej Góry rozległe winnice, chyba obecnie największe w Małopolsce. Krzewy jeszcze młode, ale za parę lat vindange będzie całkiem serio.
Droga do kopca zeszła szybko. Sam kopiec naprawdę robi wrażenie. Jest największy ze wszystkich kopców krakowskich, nic dziwnego, że komuniści nie poradzili z nim sobie, choć próbowali. Ja sam o jego istnieniu dowiedziałem się dopiero w roku 1980, wcześniej nigdzie nie trafiłem na informację o tym miejscu.
Panorama z Kopca jest zupełnie inna, niż z kopców Kościuszki czy Krakusa. Miasto widać,
ale w oddali. Piękny widok na lotnisko w Balicach, piękna panorama na góry (ładnie było widać ośnieżone jeszcze Tatry), aż nie chciało się stamtąd ruszać, bo w dodatku miło wiało, było więc chłodno i przyjemnie.
Po południu wyprawa z małymi na północ miasta, na wystawę budowli z klocków Lego. Szlag mnie mało nie trafił, bo przebijałem się dobrą godzinę, a ujechałem 17 kilometrów. Na koniec zjechałem nie na ten pas, co mnie kosztowało dodatkowe 3 kilometry i "afekt napięty z tendencją do reakcji gniewnej", co tłumaczy się na język zrozumiały jako wkurwienie. To wystarczyło, żebym stracił ochotę na budowle z klocków i ochotę na cokolwiek. Odprężyłem się w księgarni, czytając "Przygody Mikołajka". Mikołajek zniwelował efekty popołudniowego przebijania się przez Kraków i wpływu głupot wygłaszanych w radiu przez pajaców, którzy
Ja nieważny, panorama Krakowa tak
koniecznie chcą dorwać się do kasy płaconej przez Eurokołchoz i namawiali mnie, żebym w niedzielę na nich głosował. Pójdę, owszem, ale tylko po to, żeby postawić wielki krzyżyk na karcie do głosowania. Wyrażę w ten sposób swoją opinię, spełnię obywatelski obowiązek, a jednocześnie nie będę miał kaca, że poparłem jakiegoś pazernego ćwoka.

Oleńka na szczycie Kopca Piłsudskiego

Jutro ostatni dzień, na popołudnie zaplanowana jest ogólnorodzinna wyprawa do "Cyklopa", podobno rewelacyjnej pizzerii na Kazimierzu. OK, porównamy ją z bez wątpienia rewelacyjną "Ambrozją" w Nowym Wiśniczu. Już teraz wiem, że w kategorii 'cena' wygrywa Nowy Wiśnicz, nie ma w ofercie najbardziej wypasionej pizzy "fi 50" za 33 zł brutto. Sprawdzimy, jak z jakością.
A co wcześniej? Się zobaczy. Może Muzeum Lotnictwa? Jest tam jedyny istniejący egzemplarz polskiego samolotu myśliwskiego P-11C, to należy obejrzeć. 
A oto winnica "Srebrna Góra". Nie ma się co śmiać,
jeśli winnice są w Szwecji, mogą też być i w Małopolsce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie jesteś zalogowany, możesz komentować jako "anonimowy".