poniedziałek, 7 lipca 2014

Trzy dni odpustu

7 km

Nie ma co ściemniać, nie przeciążyłem się bieganiem. Przez trzy dni tylko jedna, niedzielna wyprawa w teren, raczej dla spokoju sumienia, niż dla realnego efektu. Upał koszmarny, duchota, prosta i skuteczna metoda na przeniesienie się na drugi świat. Komary jak meserszmity, atakowały stadami przy pierwszej próbie zatrzymania się (fakt, głupi pomysł stawać w lesie...), a pora na atak klasyczna: tuż przed zmianą pogody. Wprawdzie zmiana nie nastąpiła, bo oczekiwana burza nie nadeszła, ale to widocznie rozsierdziło jeszcze bzyczące hordy, bo w końcu w niedzielę się poddaliśmy i poszliśmy do domu, drapiąc się po pokąsanych miejscach.
A wcześniej kawał dobrej zabawy. Młode pokolenie jak zwykle się sprawiło, przygotowali niebywale dowcipne prezentacje na temat jubilatów (w tym na nasz, bo jutro 25 lat od dnia ślubu), można było popłakać się ze śmiechu. Do tego dużo dobrego jedzonka, które nie korelowało zanadto z planami biegowymi, więc te ostatnie zostały zawieszone. No i to i owo do popicia. Nauczony doświadczeniem zeszłorocznym, starannie dobrałem repertuar, co uchroniło mnie przed zanadto dotkliwymi skutkami świętowania. Inni też sytuację opanowali, po nikim nie było widać skutków nadużycia, co jest o tyle ciekawe, że zapasów było jak na wojnę stuletnią, a zdaje się, niewiele ocalało...
Dziś wracam do równowagi, z powodu upału apetyt nie dopisuje - ale to i dobrze. Szczęśliwie, się nieco ochłodziło, więc jutro z rana będzie można wrócić na szlak. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie jesteś zalogowany, możesz komentować jako "anonimowy".