poniedziałek, 21 lipca 2014

Z rana

10 km

30 stopni... Żeby biec w ludzkich warunkach, wstałem o siódmej, spokojnie wypiłem kawę, a parę po ósmej zagłębiłem się w las. Gdzie był cień,był i powiew wiatru, a z nimi chłodek. Na pełnym słońcu patelnia, białko się ścinało w mięśniach. 
Do parku przemysłowego się nie zapuszczałem, okolice dziewiątej rano to niedobry czas na szwendanie się po poboczu. Dziś więc wyłącznie las, miłe miejsce wczesnym przedpołudniem.
Pod wieczór poszedłem po piwko do "Tanich faj". Na murku przed sklepem siedział sobie menel, Sławuś Wieczerzyński, o dziwo - dość trzeźwy. Nie nienormalna trzeźwość zwróciła jednak moją uwagę, ale to, co Sławuś trzymał w palcach, paląc z lubością. Cygaro. Najprawdziwsze cygaro, którym Sławuś zaciągał się, jak jakimś 'sportem'. Kto miał do czynienia z paleniem wie, że cygarem się nie zaciąga, bo wrażenie przy tym jest, jakby ktoś przypieprzył w klatę sporym młotem. A Sławuś co chwila na swoją wątłą klatę przyjmował taki cios młotem - i nic mu nie było, palił w najlepsze z miną szachinszacha. Prawdziwy król życia...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie jesteś zalogowany, możesz komentować jako "anonimowy".