sobota, 26 lipca 2014

Zgubne skutki wynoszenia śmieci

Wystarczył jeden głębszy skłon, by szlag trafił wszystkie plany weekendowe. Skłon był po worek ze śmieciami. Ostry ból między kręgami, jakby kto dźgnął. Świeczki w oczach, a po chwili już było jasne, że przypomniał o sobie kręgosłup, nie lubiący tego rodzaju sztuczek. Po paru minutach patrzę w lustro, a tam ja - pogięty jak paragraf. Z minuty na minutę coraz bardziej bolało, jeszcze miałem siły, by wynieść te cholerne śmieci, ale droga powrotna to już było tuptanie połączone z czepianiem się wszystkiego, co można. Kiedy się położyłem - amen. Nie miałem już siły, by się na bok przewrócić czy poprawić sobie poduszkę. Każdy ruch kończył się cholernym bólem.
Natychmiast wziąłem movalis, diclofenac i jeszcze jakieś rozluźniające "cóś". Nauczony doświadczeniem z poprzednich akcji tego typu, wymacałem miejsce, gdzie ten ból był największy i leżąc starałem się je rozmasować, mocno wciskając palce w punkt, gdzie bolało najbardziej. Już po chwili był efekt: wprawdzie z trudem, ale zdołałem usiąść. Kolejny kilkuminutowy masaż - i dało się wstać, z asekuracją w postaci góralskiej ciupagi, którą miałem niedawno wyrzucić, ale coś mnie tknęło, żeby ją zostawić... Po kolejnych masażach dało się chodzić, dało się siedzieć. Gdy się kładłem, kręgosłup jeszcze bolał jak cholera, byłem pewien, że noc przyjdzie mi spędzić na plecach (najbardziej nie lubię tak spać), a jeszcze przez parę dni będę ledwie się ruszał.
Rano się budzę, bólu w lędźwiowym kręgosłupie nie czuję. Przeciągnąłem się ostrożnie, ale i to nie wywołało dobrze mi znanego z przeszłości efektu "podłączenia do prądu". Teraz chodzę w miarę normalnie, lekko tylko wygięty, ale nie czuję wczorajszego bólu. Chodzę ostrożnie, bo jednak był przecież fizyczny uraz, stan zapalny musi zostać wygaszony. No i przez najbliższe 2-3 dni można nie wspominać o bieganiu. Rowerek niewykluczony.

Kupione są bilety na podróż do Nicei. Wylot 6 listopada, powrót 11 w nocy. Smutek mnie ogarnia na myśl, że nie będę uczestniczył w 26. Goleniowskiej Mili Niepodległości, jak też nie będzie mnie w przeddzień, gdy zwyczajowo są wręczane różne medale, odznaczenia, plakietki, dyplomy, zaświadczenia, dzwoneczki i breloczki ku chwale Godnych. Trzeba było jednak wybierać między biegiem z Nicei do Cannes, brzegiem Morza Śródziemnego, a truchtaniem po uliczkach Goleniowa. Wybrałem Lazurowe Wybrzeże, a kibice, którzy lecą wraz ze mną nie protestowali przeciw takiemu wyborowi. Nieoficjalnie wiem, że trwają już międzykibicowskie konsultacje w sprawie programu pierwszej kolacji w knajpce "L'abbaye" przy wieży na starym mieście w Nicei. 
 
O, to ta knajpeczka.

Na przykład mule z sosem pesto...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie jesteś zalogowany, możesz komentować jako "anonimowy".