piątek, 12 września 2014

Gwarancja na 4 kilometry

Mało dziś w Nowogardzie na pasach nie potrąciłem kobiety na rowerze. Minąłem ją o centymetry, po ostrym hamowaniu. Bogu dziękować, ABS działał, opony mam jak nowe, na pasach nie było ślisko, a ja jechałem z prędkością sporo niższą od dopuszczalnej, mogło to być nawet coś koło 30/h. Kobieta znienacka pełną prędkością wjechała rowerem na pasy na głównym skrzyżowaniu w mieście i przejeżdżała na drugą stronę. Najpierw zasłaniał mi ją prawy, dość szeroki słupek fiata bravo, potem lusterko i gps. Kiedy miałem ją przed maską, było hamowanie i ostre odbicie kierownicą w prawo. Udało się, babina ocalała. Zimny pot mnie oblał. Potem zrobiłem coś, z czego nie jestem specjalnie dumny: w nerwach skląłem kobitę, na czym świat stoi. Oczywiście, nie widziała żadnej swojej winy, coś tam mi próbowała krzyczeć o jej pierwszeństwie. Przez chwilę miałem ochotę dogonić, złapać za chachoł i wezwać policję. Uświadomiłem sobie jednak, że to nie ma najmniejszego sensu, bo co jej zrobią? Pouczą? Odpuściłem. Ale jeszcze dobre parę minut ręce mi drżały z nerwów...

Po południu wyprawa do Decathlonu po buty górskie, najlepsze obuwie do winnicy. Nie ma sensu kupować markowych, szkoda pieniędzy. Zdecydowałem się na decathlonowską markę Quechua, w cenie około 200 zł. Zaintrygowała mnie informacja, że gwarancja wodoszczelności jest na 4 tysiące zgięć. Zawołałem jegomościa z obsługi, spytałem, czy to nie pomyłka, powiedział mi z dumą, że nie, że faktycznie aż na 4 tysiące zgięć firma daje gwarancję. "-Ale to raptem 4 tysiące kroków, czyli około 4 kilometry marszu, to niespecjalnie dużo..." - mówię. Gościu się stropił i przyznał, że faktycznie to niewiele. Dowcipne sformułowanie: niewiele. Wyobraźmy sobie, że wkładam nowe buty i idę do Lubczyny. Gwarancję na buty tracę na kilometr przed Komarowem... Jaja, cyrk, kabaret. 
Ale buciki wziąłem. Wziąłem też fakturę. Jeśli się okaże, że zaczną przeciekać podczas pracy w Congy, po powrocie zażądam zwrotu pieniędzy pod pretekstem, że wilgoć w bucie poczułem po 3998 kroku... Będzie wesoło. A przecież może się okazać (nie bardzo w to wierzę), że buty okażą się jednak porządne. Wiem na pewno, że nie ma sensu inwestować w znane marki. Buty Chiruca rozkleiły mi się po dwóch tygodniach, kosztowały 4 stówy.

Dziś w Goleniowskiej mój artykuł o promocji gminy przez dwóch dżentelmenów z klubu Barnim, mistrza i Trenera (mistrz pisze zawsze dużą literą, też tak będę robił). Jeśli kogo interesuje, jak można zarobić tysiąc złotych za godzinę opowiadania, że bieganie jest fajne - polecam.
A po południu informacja od Darka, że był na spotkaniu z dzieciakami w szkole w Kliniskach, poopowiadał, pozachęcał, narobił dzieciakom apetytu za bieganie i - frajer jeden - nie wystawił gminie fakturki na tysiąc złotych. Tylko czekać, aż Trener oskarży go o psucie rynku i brutalny dumping, polegający na robieniu za darmo tego, co koncesjonowani "promotorzy" robią za ciężką kasę. Przecież to grozi tym, że ktoś może pomyśleć: kurde, a może faktycznie da się to robić za friko? Może nie wypada ssać gminnego cycka aż do zadławienia? Pewnego dnia może się skończyć i ssanie, i cycek, a przecież do tego dopuścić nie można!!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie jesteś zalogowany, możesz komentować jako "anonimowy".