poniedziałek, 1 września 2014

Jest lepiej, więc nadchodzi katastrofa

12, 5 km

Zdziwienie. Najmniejszych dolegliwości, ani kręgosłup, ani nic między nim a prawą stopą. Wszystkie dolegliwości dziś miały wolne. Skorzystałem z okazji, nura w las mimo monotonnego, późnoletniego (może wczesnojesiennego?) deszczu. Deszcz nie przeszkadzał, nawet dodawał uroku bieganiu po pustym lesie. Tylko dwie sarny i zamyślony gościu, który śmiertelnie się wystraszył, gdy go mijałem bezgłośnie. O Jezu! - krzyknął. Przeprosiłem, że wystraszyłem i zaprzeczyłem swojej boskości. Tamten nosił przecież brodę i miał długie włosy, jak można nas było pomylić?
W parku przemysłowym zaczął mi dawać o sobie przypominać przyczep prawego achillesa. Powód prosty: włożyłem brooksy, które mają twardą podeszwę i słabą amortyzację. Dobrze się sprawują w lesie, na asfalcie nie są już luksusem. Ale dotrzeć do stadionu dało się bez kłopotu, choć nie rwałem do przodu, jakoś nie mogąc uwierzyć w nagłe ozdrowienie. Doświadczenie zresztą uczy, że jak się polepszy, to się popieprzy, czekam więc teraz w spokoju na nieuchronny armagedon...
A mówiąc poważniej, nagła poprawa to pewnie efekt wczorajszego dnia z gimnastyką. Przez cały dzień co jakiś czas wykonywałem bolesne ćwiczenia rozciągające, pod koniec naprawdę miałem ich już serdecznie dość. Ale podziałało! Dlatego dziś znów rozciąganie dupy... 

Wczoraj na Arte.tv (sorry - telewizja francuska) obejrzałem film dokumentalny o dziewczynie (teraz starszej pani), która prowadziła oficjalny fan club The Beatles i w praktyce była ich sekretarką przez cały okres istnienia zespołu. Kapitalny! Świat, o którym miliony mogły tylko pomarzyć, że go zobaczą czy dotkną - ona miała na co dzień. Mnóstwo anegdot, ciekawe fotografie, przesympatyczna babka, której w głowie się nie poprzewracało. Polecam!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie jesteś zalogowany, możesz komentować jako "anonimowy".