środa, 22 października 2014

To wina Jurka...

10 km

Właśnie otrzymałem przekonujący dowód, że alkohol jest zabójczy. Otóż, w kieliszku wiśniowej nalewki (hand made) sprezentowanej przez szwagierkę, znalazłem trzy truchła muszek drozofilek, wielce zasłużonych dla rozwoju genetyki, ale jak się okazało - uzależnionych nie tylko od sukcesów w genetyce. Drozofilki, spragnione wiśniowego ekstraktu na bazie spirytusu, ową pasję przypłaciły życiem. Chwilę im współczułem, ale za moment truchełka wyjąłem wykałaczką, a naleweczkę spożyłem nie zważając na tragiczny koniec przyjaciółek prof. de Morgana.

Dyszka bezproblemowa, choć dla sprawdzenia, czy faktycznie Nike jest nieprzyjazne moim ścięgnom - wzułem to właśnie obuwie. Wnioski niejednoznaczne. Ani gorzej, ani lepiej. Jeden ch..., dalej boli. Nie tragicznie, gorzej już bywało, ale bywało też i lepiej. Jutro powrót do brooksów, testowana będzie wczorajsza teza.

Kiedy dziś ruszałem na trasę, zatrzymała mnie pewna pani, zdecydowana amatorka chodzenia z kijkami. Zna ją pewnie każdy, kto choć parę razy pojawił się na bieżni. Pani w wieku zdecydowanie średnim, dość krótko obcięte włosy, jest na stadionie codziennie. Dziś bardzo była przejęta, bo jakiś pajac z ekipy budującej bieżnię powiedział jej, że to już ostatnie dni jej chodzenia, bo kiedy wybudują bieżnię, zostanie przekształcona w Świątynię Prawdziwego Sportu i żadne tuptające pospólstwo nie będzie świątyni kalać swoimi brudnymi butami. Powiedziałem pani, że rozmawiała z pajacem, a w związku z tym nawet nie ma sensu dyskutować z tym, co człek ów wymiśłił. Zapewniłem, że nadal będzie mogła chodzić, jak chodzi i nikt nawet nie spróbuje jej zasugerować, że mogłaby się gdzieś przenieść. Pani się ucieszyła. Do końca przekonał ją argument, że przecież nie angażowałbym się w akcję na rzecz przebudowy żużlowej bieżni, gdyby to się wiązało z ograniczeniami dla mnie w dostępie do nowego obiektu.

A propos bieżni: paskudna gazetka wyborcza tow. Lewka, tzw. Puls Goleniowa ogłosiła, że bieżnia jest do dupy, bo zabraknie przez nią trybun dla przyjezdnych "kibiców" piłkarskich, którzy przecież mogą zechcieć urządzić na stadionie mordobicie. A skoro zechcą się prać po ryjach, to powinni to robić na specjalnej trybunie dla piłkarskich chamów, która powinna powstać, bo cham przecież - tak pewnie uważa specyficzna redaktor Maciejewska - swoje prawa ma, w tym prawo do prania po ryju osób trzecich. Miałby po temu warunki, gdyby nie sześciotorowa bieżnia, zakłócająca piłkarskim mordobijcom ich ulubioną czynność. Pani redaktor oczywiście zadała sobie pytanie, któż jest winien, że spokojnie prać się po gębach nie będzie można? Sugeruje, że Krupowicz.
Kiedy dziś sobie biegłem, przyszło mi do głowy inne wyjaśnienie, które piłkarskim kibicom trzeba będzie zaserwować: winny jest osobnik znany jako Jurek Kiler; jedyny, który desperacko walczył o sześciotorową bieżnię na stadionie, a więc jest winny, że nie będzie trybunki dla piłkarskich mętów. Nikt inny takiego sześciotorowego molocha się nie domagał, przypomnę wszystkim, że Krupowicz chciał czterech torów, a i myśmy biegali wokół urzędu w koszulkach z nadrukiem w postaci bieżni o czterech torach.

Tak więc piłkarzykom i kibicom na pożarcie rzucimy Jurka Kilera. To przecież jego wina... :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie jesteś zalogowany, możesz komentować jako "anonimowy".