niedziela, 28 grudnia 2014

I po świętach

11 km

Pobudka około 9. Rzut oka przez okno od razu nastroił pozytywnie. Bezchmurne niebo, wszystko oszronione, dym z kominów wzbija się pionowo w górę - powietrze stało. Stoję na balkonie, delektując się mroźnym porankiem i wciągając w płuca chłodne, pachnące mrozem powietrze. 
Wróciłem do pokoju, zrobiłem sobie kawę, usiadłem z książką. Doczytałem najnowszy kryminał Krajewskiego, już bez Eberhardta Mocka w roli głównego bohatera; zastąpił go Edward Popielski - przedwojenny policjant lwowski. Akcja jak zwykle we Wrocławiu. Intryga jak zawsze ciekawa, ale w powieściach Krajewskiego najlepsze dla mnie jest precyzyjne osadzenie akcji w realiach czasowych. I smaczki w opisach występujących akurat osób. Uwielbiam te krótkie zdania, decydujące o ostrości i wyrazistości tekstu. To sprawia, że każdą z książek czyta się z zainteresowaniem aż do ostatniego zdania.
Odłożyłem przeczytaną książkę, wskoczyłem w ciepłe ciuchy biegowe - kierunek las. Ziemia zmarznięta, więc wróciłem do butów Nike Pegasus, mają lepszą amortyzację niż brooksy. Dobra decyzja. Zanim dotarłem do torów, rozgrzałem się należycie i przestało mi dokuczać lekkie ćmienie achillesa. Piątka z Robertem, który wracał na czele ekipy "Rozbieganego Goleniowa". Krótka przerwa na rozciągnięcie się i przeskoczenie przez tory. Po ich drugiej stronie już pusto, cicho, tylko śnieg skrzypiał pod nogami. W okolicy Góry Lotnika spotkałem to samo, co zawsze małżeństwo w żółtych kurtkach. Przywitanie się, parę kurtuazyjnych zdań - państwo zawsze są uśmiechnięci i nie udają, że nie są w stanie wzroku podnieść nad ziemię.
Czas mnie poganiał, o oznaczonej godzinie miałem wrócić na obiad. A więc żadnej przerwy w połowie trasy, równym biegiem powrót do domu. Zdążyłem na 2 minuty przed terminem :)

Święta do zmarnowanych na pewno nie należą. W Wigilię 10 km, w pierwszy dzień Bożego Narodzenia odpust i konsumpcja. Zapłaciłem za to następnego dnia, kiedy konałem w lesie koło Stepnicy, zmagając się ze skutkami przejedzenia dzień wcześniej. Gdybym wówczas umarł, byłaby to kara słuszna i sprawiedliwa. Nie umarłem, ale ten nieszczęsny bieg zapamiętam na długo. Drugiego dnia świąt było już lepiej, dyszka zrobiona bez większego problemu. A dziś sama przyjemność.

Świąteczna atmosfera powoli wygasa. Kasia z mężem i małymi już pojechali, został Michał z Anią, będą jeszcze jutro. A we wtorek chata znów się zrobi przestronna i nieco pusta... 
Małe są niezłe. Paulina (5 lat) jest mistrzynią słownych dowcipów, na razie nieświadomą swego talentu. Przykład z Wigilii: mała trzyma w ręku opłatek z Matką Boską, ogląda go wyginając nieco. Opłatek pęka, Matka Boska w dwóch kawałkach. Mała patrzy na to i mówi: "Matka Boska pękła... Pewnie miała dosyć płaczu tego swojego dziecka...."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie jesteś zalogowany, możesz komentować jako "anonimowy".