piątek, 19 grudnia 2014

Kara za skrót

7 km

Wczoraj prawdopodobnie za krótko biegałem. Uległem pokusie i skróciłem trasę z 10 do 7 km. Spotkała mnie nagroda, bo wskutek tego spotkałem dawno nie widzianą koleżankę z klasy licealnej, postaliśmy z pół godziny rozmawiając jak za dawnych lat. Do domu wróciłem praktycznie wypoczęty, być może dlatego spotkała mnie kara w postaci niespodziewanego bólu prawej nogi. Chodzić się da, z bieganiem gorzej, ale też na dziś biegania w planie nie było. Do jutra musi przejść, bo na jutro akurat tura biegu jest w rozkładzie dnia.

Jak miło stwierdzić, że na ten rok człowiek już zrobił swoje. W Goleniowskiej przerwa aż do 7 stycznia, można się poopieprzać leżąc na dowolnie wybranym boku. Jak się znam, nieróbstwo znudzi mi się jeszcze przed świętami i siądę do pisania kawałków, na które w zwykły czas nie ma czasu. Jest parę tematów dobrze przemyślanych, planowanych od kilku lat i systematycznie odkładanych. Na przykład o niemieckim cmentarzu we wsi Mokre (Maszewo), który wojnę przetrwał, komunę przetrwał, a w 1993 za zgodą pani burmistrz Ferensztajn został splantowany spychaczem, bo ówczesny sołtys wsi Mokre, niejaki Zarzecki, postanowił wywieźć do skupu trochę złomu. Pomysł poparł proboszcz-debil, więc któregoś dnia na cmentarz wjechał spychacz i zepchnął historię w bagno przylegające do cmentarza... W tym niesłychanie ciekawy nagrobek z 1910 roku, który stał pod świerkiem przy wejściu na cmentarz. Nagrobek był inny, niż reszta, bo nie był to żeliwny krzyż, ale biała tablica wypisana cyrylicą, pochowany był tam jakiś Piotr... Mam ten nagrobek na którejś ze starych klisz, bo cmentarzyk w Mokrem zafascynował mnie od pierwszego razu, miał magię. Miał, bo dziś tam króluje lastryko, granit błyszczący jak psu jaja i obowiązkowo złote litery. 

Zmówiłem się na sylwestrowy bieg w Maszewie. Start o 16, jakieś 6 km, początkowo teren, potem asfalt. Potem się wróci do Goleniówka, spędzi Sylwestra, a następnego ranka człowiek zamelduje się w Kliniskach, gdzie odzyska formę, a w cięższych przypadkach odzyska kontakt z rzeczywistością. Jak, nie szukając daleko - Mariusz, przed rokiem wyglądający początkowo jak zombie, a po biegu jak wybiegane zombie. :)

Świąteczny bigosik już jest, wyszedł rewelacyjny. Kapusta z grzybami gotowa, też boska. Koleżanka małżonka właśnie zagniata makaron, który będzie potrzebny do klusek z makiem. Dziś obskoczyliśmy też Kaufland, Lidl i Biedę, oczyszczając półki z win. Mnie najbardziej cieszy beaujolais villages i cotes du Rhone, czerwone i wytrawne. Dziewczyny zamówiły sobie niemieckie "łzy Matki Boskiej" w niebieskiej butelce (MB była Niemką?), Martini i kadarkę, z tym że ta ostatnia (3 litry) zostanie przemieniona w pysznego grzańca, który przygotowuje Ania. Dwie butelki hiszpańskiej malagi też znajdą amatora, porto również nie ma szans przetrwania. Trzeba jeszcze dobrać parę butelek białego wytrawnego, z czym jak zwykle jest problem, bo o dobre białe jest trudno. Nie chodzi przecież o włoskiego kwacha wykręcającego dziób, ale o wino co najmniej niezłe. Bo białe słodkie odkryłem w Lidlu - Le Gris - rewelacja za skromne 23 zł! Dla amatorów czegoś wzmocnionego będzie gin, obowiązkowo lubuski, bo wszelkie inne to pomyłka. Soplica dębowa wdarła się przebojem do barku, nie będziemy jej przepędzać, a nawet wesprzemy dobrym tonikiem. No i biała wódeczka... A tu przypominam: z wódczanych marek polska jest już tylko Żytnia. I tę właśnie zakupimy!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie jesteś zalogowany, możesz komentować jako "anonimowy".