czwartek, 30 stycznia 2014

Kondycja rośnie, waga leci

10 km

Na razie trzymam się obietnicy, że codziennie będą ćwiczenia rozciągające. Trochę z rana, a solidniejsza dawka kilka minut przed biegiem. I albo to naprawdę działa, albo włącza mi się coś, co Wańkowicz określał jako "chciejstwo". W każdym razie mam wrażenie, że po rozciąganiu bieg jest wyraźnie lżejszy w sensie wysiłku i sprawności, a kroki dłuższe. Nie mam odczucia znużenia, jakie jeszcze parę dni temu było normą pod koniec treningu. A przecież biegam tyle samo, w tempie zdaje się ciut szybszym, niż przez ostatnie tygodnie.
Mam też wrażenie, że spadła mi waga. Trudno to sprawdzić, bo nasza waga-weteran pewnie nie jest wiele młodsza od Michała i pokazuje, co jej się podoba. Fakt niezbity: nowe jeansy, które kupiłem miesiąc temu, zaczynają mi wisieć na tyłku, a co parę chwil muszę je dyskretnie podciągać. To dobry znak, oby tylko słuszny kierunek udało się utrzymać. Będzie trudno, bo Ola wróciła z Krakowa, znów będą kolacje (ostatnio nie było, bo zjadłem, co znalazłem w lodówce, a po nowe zakupy nie chciało mi się chodzić). 

A propos Oli i spadającej wagi: przywiozła mi z Krakowa sweter (ile sobie - dowiem się pewnie na raty :). Sweterek owszem ładny, ale w nietypowym rozmiarze: w zasadzie M, tylko ze względu na długość rękawów oznaczony jako L. "Elka" to obecnie mój rozmiar, jeszcze nie tak dawno standardem było XL, w porywach XXL. Jeansy rozmiaru 32 ostatni raz nosiłem przed ślubem, a ślub brałem w 1989 roku... 

Widzę, że panie, które jeszcze rok temu na stadionie pojawiały się nieśmiało i z obawą, że wszyscy na nie będą patrzeć - zdecydowanie się ośmieliły. Dwie moje znajome, które do niedawna tylko chodziły, teraz równo zasuwają truchtem, nie obchodzi ich, czy ktoś patrzy i co myśli. Słusznie, bo nikt nie patrzy i nikogo nie obchodzi, co one robią. Każdy biega czy chodzi na swój rachunek, ostatnie, o czym się wtedy myśli, to ćwiczenia innych obecnych na bieżni. No, chyba że trzeba kogoś dogonić, wyprzedzić. Całą resztę traktuje się z równym zainteresowaniem, co rosnące koło bieżni drzewa: jak element krajobrazu, i tyle.
Interesujące, że choć mróz nadal konkretny, niewielu rezygnuje z ruchu na powietrzu. Babki mi imponują, bo są co najmniej tak wytrwałe, jak faceci. A chyba nawet bardziej, bo mam wrażenie, że jest ich więcej niż mężczyzn. Jeszcze jeden dowód na to, że faceci wymrą jak mamuty...

środa, 29 stycznia 2014

Ameryka po raz wtóry

10 km

Dziś ponownie odkryłem Amerykę: kolejny raz przekonałem się o wartości prostej czynności, jaką jest rozciąganie się. Wczoraj wieczorem coś mnie naszło, dobre parę minut wykonywałem przeróżne ćwiczenia, o których każdy z nas sporo czytał i słyszał, wie też (zazwyczaj z teorii), że warto. Dziś rano, skoro tylko obaliłem poranną kawę, replay. I wieczorem, przed wyjściem na trening też powtórka z rozrywki. A potem na ojcowsko-dyrektorskiej bieżni cud: nadzwyczajna lekkość biegu, wyraźnie dłuższy krok, a co za tym idzie - większa szybkość, wcale nie okupiona większym wysiłkiem. Przeciwnie, byłem wyraźnie mniej zgrzany, czarne ciuchy po treningu nie wymagały prania, nawet suszenia. To przekonujący dowód na wartość zwykłego schylania się do ziemi i wypięcia d... Przed Hamburgiem postaram się nie zaniedbywać rozciągania i rozgrzewek, to powinno pomóc w realizacji planu <3:45.

Przyjemność dzisiejszego treningu zepsuła mi pani wypożyczająca łyżwy na osirowym lodowisku. Być może ma jakiś problem ze słuchem, bo z kołchoźników (dla młodzieży: to głośniki, z których za komuny
leciała propaganda, a teraz disco polo) na lodowisku cholernie głośno puszczała coś, co naprawdę muzyką nie da się określić, badziew potworną, pewnie z płyt kupionych na wagę w Biedzie. Gdyby to jeszcze była muzyka - zniósłbym, ale to były dźwiękowe rzygowiny, łomot nie do zniesienia. Kiedy wybiegałem swoje, poszedłem i spytałem panią, czy mieszkańcy domów przy Sportowej i Alei Róż nie skarżą się na hałas i jakość tego, co leci z głośników. Nie wiedzieć czemu, pani się obraziła i powiedziała mocno nadęta, że się nie skarżą. Po czym radykalnie ściszyła "muzykę". Płyty nie zmieniła, co mnie nieco zasmuciło.Ucieszyło natomiast, że ściszyła.

wtorek, 28 stycznia 2014

Koniec epoki lodowej

11 km

Dziś czuło się już negatywne skutki ocieplenia. W lesie jeszcze nie jest ślisko, stawiając krok nie ryzykuje się poślizgu, skręcenia stopy, nie daj Boże - szpagatu. Ale nawet na niewielkich stokach, na podbiegach stopy się cofają wśniegu, bieg nie jest już tak przyjemny i efektywny, jak parę dni temu, gdy temperatury były poniżej -10. Na ulicach kompletna kicha: śnieg, który był posypany piaskiem z solą zamienia się w śniegową kaszę, stopa ostro jedzie w tył, nie ma oparcia, to nie są warunki do biegania. Albo las, albo bieżnia. Wolę las. 
Dzisiejszy trening zleciał szybko, bo zaraz na wstępie trafiłem na Piotrka z trójką podopiecznych. Razem doturlaliśmy się w rejon Góry Lotnika, gaworząc sobie po drodze, co drogę uprzyjemniło i jakby skróciło. Głęboko w lesie się rozstaliśmy, ja postanowiłem zrobić codzienną trasę, nie ścinając jej ani o metr. Jak zwykle, trafiłem na stado jeleni stale kręcących się opodal Góry Lotnika. Zdaje się, pogubiły już poroża, bo nie widziałem wieńców na głowach. A to znak, że zima zaczyna się mieć ku końcowi. 


poniedziałek, 27 stycznia 2014

Cieplej, więc gorzej

11 km

Powtórka wczorajszej trasy. Wyruszyłem kilka minut po czwartej, koło Góry Lotnika zaczęły zapadać ciemności, a kiedy po godzinie biegu opuszczałem las, było wprawdzie ciemno, ale jeszcze było widać, co jest pod nogami. A przecież miesiąc temu o czwartej po południu ciemno już było, jak w tyłku mieszkańca Konga. 
Ociepliło się, i to nie jest wcale dobra wiadomość. Zaczął sypać śnieg, zerwał się wiatr, powietrze jest bardziej wilgotne. Jeszcze 2-3 stopnie w górę i będzie generalna kicha, śnieg nie będzie już przemrożony i sypki, zacznie się lepić, zrobi się ślisko, czyli - do d... 

Zapisałem się na bieg w Kołobrzegu, 16 marca, czyli tydzień przed Jastrowiem. Sprawdzi się, w jakiej formie udało się przetrwać zimę, warto to wiedzieć przed imprezą u Darka Mańkowskiego. Wprawdzie Darek nie straszy dołami z wapnem (to specjalność Klinisk), ale nie chodzi przecież o to, by przetrwać w byle jakim stanie, ale w stanie dobrym. Gdzieś mi mignął medal Biegu Zaślubin, prezentował się bardzo ładnie, należy go mieć w kolekcji.

"-A pan to chyba nic nie je!" - ten tekst zaczyna mi działać na nerwy. Tekst wygłaszają panie postury słusznej, taksując mnie wzrokiem z góry na dół i z powrotem. We wzroku jest sporo zazdrości (polskiej, bezinteresownej) i nadzieja, że potwierdzę, że nic nie jem. A ja, kurka, jem, i to na pewno za dużo. Ostatnio faktycznie jakby mniej, bo zjadłem, co było w lodówce, a nie chce mi się pójść do sklepu po zakupy. Normalnie jednak, jadam całkiem pokaźne ilości, i to w sposób karygodny, za to typowy: do obiadu nic, potem coś, a wieczorem szturm na lodówkę. 
Jedno, co mnie ratuje przed utopieniem się w tłuszczu (własnym), to ruch. Przekonałem się na sobie, że to jedyny sposób na opanowanie wagi. Raz, że spala się nadwyżki energii, ale to tak naprawdę pikuś. Ważniejsze, że z konieczności wyrabiają się pewne pozytywne nawyki żywieniowe. Nikt mnie na przykład nie namówi na opchanie się żarciem przed treningiem, bo dobrze wiem, że potem będę konał na trasie, żałując, że wyszedłem biegać i że zżarłem, co zżarłem. Nie jadam rzeczy mocno wysmażonych, bo zalegają i wywołują zgagę. Przed biegiem nic związanego z chrzanem, z ostrymi przyprawami, żadnych bigosów i innych fasolek po bretońsku. Najlepiej niewiele, jedzenie łagodne i takoż przyprawione. 
Tłumacz jednak, człowieku, paniom zależności między ruchem a jedzeniem, jego ilością i rodzajem. Kto tego nie przerobi na własnym organizmie, nie zrozumie prostych w sumie zależności. Nie ma co tłumaczyć.
Ale, tak naprawdę, miło jest widzieć tę zazdrość w oczach... :)



niedziela, 26 stycznia 2014

Dobry uczynek

11 km

Piotrek może miał nadzieję, że nasze umówienie się na wspólny bieg było z mojej strony czystą kurtuazją, że na tym się skończy. Nie skończyło, około 10 zadzwoniłem po ob. Walkowiaka, nie zdziwiłem się, że jeszcze spał. Przypomniałem o spotkaniu na stadionie o 11. Jak najbardziej, punktualnie był, w swojej sławnej czerwonej bluzie, w której go pewnie kiedyś pochowają, w czapce na czubku głowy, za to bez szalika i rękawic. Czyli, w sam raz na leśną wyprawę przy -13 stopniach. 
Szybko złapaliśmy równe tempo, coś rzędu 5:20-5:30, taki niemęczący, niedzielny relaks biegowy. Zrobiliśmy leśną trasę w okolicy Góry Lotnika, bez jednej chwili przerwy, równym tempem. Jako że się nie katowaliśmy, można było swobodnie porozmawiać o tym i owym, wymienić się wiedzą, skomentować niektóre wydarzenia... Jak wiadomo, warto rozmawiać ;)

Tak więc mam dziś na koncie bardzo dobry uczynek, w postaci wyciągnięcia Piotra z pieleszy, dotlenienia go i - uwaga - nie umówiliśmy się nawet na najdrobniejsze piwko! 


A w Krakowie Oleńka wałęsa się od knajpki do knajpki, trudno się do niej dodzwonić, bo publiczność stoi w kolejce, żeby życzenia złożyć. Udało się w końcu, siedzą z młodzieżą w jakiejś knajpce na Floriańskiej, z zajebiście drogą kawą (espresso - 3,50, czyli jak w Palermo), w tle hałas jak we młynie, w wyobraźni czuję aromat tej kawy... Kurka, trzeba by się w końcu do tego Krakowa wybrać, to jedno z moich ulubionych miejsc, a nie byłem tam od lat. A niby ma tam człowiek własne mieszkanie, a drugie wynajmuje... :)

Ja zaś zrobiłem sobie dziś wycieczkę do kina, na "Sierpień w hrabstwie Osage". Wreszcie kino, jakie lubię: gwiazdorska obsada nawet w drobnych rólkach, główne role dostały Julia Roberts i Meryl Streep, było na co patrzeć przez dwie godziny. Żadnych sztuczek komputerowych, panie nie odmłodzone, a wręcz postarzone - a mimo to trudno się w nich wszystkich nie zakochać. Prawdziwe kino. Kto nie widział - polecam w ciemno!

sobota, 25 stycznia 2014

-13 stopni

21 km

Upewniłem się telefonicznie, że Oleńka dotarła do Krakowa. Bez najmniejszych kłopotów, zgodnie z rozkładem jazdy, pociąg nawet musiał czekać kilka minut przed wjazdem na stację docelową, bo w Krakowie zameldował się przed czasem. Na peronie nie czekała podniecona panienka z TVN i nie wypytywała pasażerów o przeżycia związane z normalną podróżą. Normalność nie jest przecież niczym ciekawym.

Dochodzi 11, termometr uparcie pokazuje -13, wiele cieplej dziś raczej już nie będzie. Nie ma co więc się ociągać, tylko w drogę. Spróbuję tego Łęska. Mam nadzieję, że za 2 godziny wrócę cały i niezamarznięty.

Zadanie wykonane. Mróz większy, niż mi się zdawało, ale przygotowałem się jak na maraton w Jastrowiu: koszulka chłonąca pot, ciepła bluza biegowa, na to polar, plus czeska czapka i komin-dusiciel od Ojca Dyrektora. Skarpety niestandardowe: ciepłe, grube skarpety narciarskie, sięgające pod kolana. Do tego usta zabezpieczone warstwą wazeliny. Kiedy ruszałem, miałem wrażenie, że ubrałem się za ciepło. Wystarczyło jednak wbiec w las, w cień, żeby przekonać się, że zestaw był prawidłowy. Nie zmarzłem, ale też się nie zgrzałem.
Zaraz za torami zaczęła się terra incognita. Nie ma śladów stóp na śniegu, są tylko koleiny jakichś pojazdów, sporo śladów zajęcy, saren i jeleni, gdzieniegdzie są też ślady czegoś w typie lisa lub psa, nie jestem w stanie odróżnić. Nie widać natomiast żadnych śladów pobytu dzików - to zastanawiające. 
Warunki do biegania w terenie - wyśmienite, nie rozumiem, czemu ludzie nie zapuszczają się w las. Warstwa śniegu cienka, raptem parę cm, śnieg zmrożony, pięknie chrzęści pod stopami, świetnie amortyzuje kroki. Generalnie, przyjemniej biega się teraz w lesie, niż drogami, które w dużych partiach są zalodzone, a śnieg na poboczach
zmieszany z piachem i nieprzyjemnie sypki.
Drogę powrotną na odcinku Bolechowo  - Zabrodzie zrobiłem szosą, nie chciałem się już zapuszczać na łąki nad Iną. Przed Zabrodziem patrzę, a zalodzoną szosą drze jakiś rowerzysta. "Franek" - pomyślałem. I faktycznie, był to Franek Harbacewicz. Przybiliśmy 'piątkę' i każdy ruszył w swoją stronę: Franek w kierunku Stawna, ja lasem nad Iną do Goleniowa. Krótka przerwa na wysokości basenu, a potem już lekkim truchtem w stronę domu. 
Kiedy się rozbierałem, ciekawe spostrzeżenie: bluza, która przecież była przykryta grubym polarem, zaszroniona. Znaczy, mróz był konkretny :)

piątek, 24 stycznia 2014

Trening z prezesem

10 km

Wczoraj planowałem, że dziś sobie odpuszczę. Kiedy koło szóstej wróciłem do domu, nagle nabrałem ochoty. Ostry mróz nie zniechęcił, a przeciwnie - zachęcił do biegania. Zadbałem tylko, żeby zabrać ciepły komin, który uszczelnił mnie od nosa w dół. Nałożyłem też szczelną, polarową czapkę, dokładnie otulającą uszy. Gdzieś na piątym kółku zauważyłem znajomą postać, która - zgodnie z przypuszczeniami - okazała się prezesem PMT. Dogoniłem Dareczka, dalej biegaliśmy już wspólnie. Darek narzekał, że tempo jest większe, niż jemu odpowiadające, mi zaś pasowało, bo zwolniłem i biegłem w tempie wręcz relaksowym. Do tego stopnia, że po powrocie do domu okazało się, że lekko spocona jest tylko koszulka, reszta sucha jak pieprz. To się rzadko zdarza.
Pogadaliśmy trochę o bieżących sprawach, postraszyliśmy Roberta, że już za późno na zapisanie się do Jastrowia, ale chwilę potem pocieszyliśmy, że nie tylko załatwimy mu wpis na listę, ale nawet pomyślimy o transporcie. Nie dodaliśmy, że możemy nic nie wymyślić :)


Miałem w ręku dzisiejszy lewkowy "Puls Goleniowa", rzekomo wydany w nakładzie 20 tys. egzemplarzy. W numerze drwiący artykuł na temat bieżni i rzekomej niekompetencji tych, którzy pracują nad projektem. Dziewczę, które tematem się zajęło, pisze o bieżni sześciotorowej, która ma mieć po cztery tory na łukach. Dziewczę uważa, że to głupi pomysł. I zgadza się, to kompletna głupota, tyle że powstała ona w głowie autorki tego tekstu, bo ani przez moment nie było mowy o takim rozwiązaniu. Być może ktoś (jakiś trener?) powiedział kobiecie o sześciu torach na prostej, czyli rozwiązaniu dość powszechnie stosowanym, a ona sobie już resztę wykoncypowała, po czym własne głupie pomysły wyśmiała. I słusznie. A, dziewczątko ma jeszcze pretensje, że w urzędzie niechętnie odpowiadają na jej pytania. Nic dziwnego, jeśli pytania są na poziomie jej myślenia - też bym pogonił.

Odstawiłem Oleńkę na stację, zapakowałem w pociąg do Krakowa. Na wszelki wypadek zaopatrzona jest w ciepły koc, w solidną wałówkę i termos z gorącym piciem. Jest szansa, że przetrzyma podróż do młodzieży. Jako wzorowa, ofiarna babcia, jedzie oczywiście na Dzień Babci, jaki będzie obchodzony w przedszkolu Pauliny i zdaje się w szkole Mateusza też. Przy okazji z pewnością odbędzie się feta z okazji urodzin koleżanki małżonki, jakie przypadają pojutrze.  

Zastanawiam się, co by tu jutro zmajstrować. Kusi, żeby machnąć coś dłuższego. Łęsko plus Bącznik i Bolechowo? Oby tylko nie wiało... 

czwartek, 23 stycznia 2014

Rześko!

10 km

Znów zabawa w chomika na stadionie. Tym razem warunki zdecydowanie zimowe: minus 10 stopni. Praktycznie nie było wiatru, więc zdecydowałem, że nie ubieram się zbyt ciepło. Pierwsze kółko nie było przyjemne, chłód przejmujący. Ale potem już się rozruszałem, zrobiło się ciepło, nawet w palce nie było chłodno. Śnieg zmrożony, szorstki, żadnych kłopotów z przyczepnością obuwia. Równym tempem, jakieś 5.15 na kilometr, przetruchtałem swoją codzienną dawkę, nie zatrzymując się ani na chwilę, bo momentalnie zacząłbym zamarzać. Ciekawe, że mróz nie zniechęcił stałych bywalców, na bieżni stale było kilkanaście osób, nawet panie z kijkami nie uznały, że jest za zimno na ruch. 

Rozmontowałem dzisiaj choinkę. Rok temu, kiedy drapaka wyrzuciłem na śmietnik, zaraz zima się skończyła. Teraz na coś takiego raczej nie liczę, zima dopiero się zaczyna...

środa, 22 stycznia 2014

Druga pochwała

10 km

Nie chciałbym przypisywać sobie zbyt wielu zasług, ale mam podejrzenie, że wieść o dobrym słowie na temat porządków na bieżni dotarły do ojcowskich uszu. Podejrzenie wzięło się stąd, że dziś bieżnia odśnieżona totalnie, na całej szerokości. Jak na zimę - wręcz luksusowe warunki. Żużel pod cienką warstwą śniegu, ten zaś jest zmarznięty i szorstki, biega się doskonale. Chodziarze mają miejsce po prawej, biegacze od środka, nikt o nikogo się nie potyka i nie ociera. I niech tak będzie do czasu, kiedy śnieg i lód na chodnikach nie stopnieją i będzie można wrócić na bieganie po mieście, a jeszcze lepiej - po lesie. 
W chomika pobawiłem się zanim zapalono światełko, bo ludzi wtedy mniej. Wczorajsze pobolewanie achillesów minęło, ale dziś się nie forsowałem, dyszka zrobiona jednym cięgiem i w jednym rytmie. Niech układ ruchu przyzwyczai się do nowych warunków, nie ma co go tarmosić po śniegu. Rok temu potarmosiłem, potem cierpiałem. Może tym razem się uda.

Prezes Dariusz skończył dziś 45 lat. Podjechałem pożyczyć mu tego i owego, zawiozłem też miskę faworków, które wczoraj smażyłem z Oleńką. Jak widać, gender działa. 
Za pranie się jeszcze nie biorę, ale nauczyłem się włączać pralkę w trybie "wirowania", co rozwiązuje mi od pewnego czasu kłopot z suszeniem wypłukanych ciuchów biegowych. To i tak pewnie dużo więcej, niż umie przeciętny facet.

wtorek, 21 stycznia 2014

Pochwała dla 'osiru'. Raz można :)

10 km

Pogoda się poprawiła, bo przestał padać marznący deszcz, spadło nieco śniegu, ale przede wszystkim jest parę stopni na minusie, śnieg jest zmarznięty, a przez to szorstki, przyczepność butów jest w miarę przyzwoita. Do tego miła niespodzianka na stadionie: odgarnięty śnieg na bieżni, więc warunki do biegania - jak na zimę i 'osir' - bardzo przyzwoite. Dodajmy jeszcze niezłą widoczność, bo i lodowisko oświetlone, i piłkarze trenowali, więc nawet bez światełka od Ojca Dyrektora było nieźle, ale OD też swoje włączył. Na bieżni stale kilkanaście osób, jedni przychodzą, inni kończą, jest ruch w interesie.
Po godzinnej zabawie w chomika zdecydowanie czułem, że mam achillesy. Jest coś w bieganiu po śniegu, co mi zdecydowanie nie służy, przed rokiem śnieg leżący przez 3 miesiące mocno dał mi popalić. Niedawno chwaliłem się, że wszystko wróciło do normy, ale jak widać - nie wszystko. Miejmy nadzieję, że śnieg szybko stopnieje.

Na stadionie spotkałem dziś jednego z trenerów LA. Łypnął na mnie mało przychylnym wzrokiem, najprawdopodobniej nie spodobał mu się mój ostatni artykuł o bieżni i wpływie paru panów trenerów na to, że tartanowej bieżni do dzisiaj nie ma.

Kroi mi się nowy proces sądowy. Tym razem oskarża mnie radny Ślepaczek, lokalny gwiazdor SLD. Ślepaczek w zasadzie do mnie nic nie ma, a oskarżenie dotyczy tego, że napisałem tekst, z którego wynika, że nie lubię SLD (prawda, przyznam się przed sądem od
Ślepaczek to ten z prawej. Z lewej - damski bokser,
były już działacz SLD z Nowogardu. Fotka z FB Ślepaczka
razu), a pod tekstem są komentarze ludu, panu radnemu niespecjalnie przychylne. Można nawet powiedzieć, że flekujące radnego dość dokładnie, wytykające mu spore niedobory umysłowe. Radnemu się też nie podoba, że niejaki Palica napisał inny tekst nt. Ślepaczka, który zilustrował fotką radnego dziarsko wywijającego tęczową chorągiewką na paradzie gejów. To, że komentarze pod tekstem równające radnego z asflatem radnemu się nie spodobały - rzecz oczywista. I za to wszystko radny Robert Ślepaczek będzie mnie ciągał po sądzie. Już się na to cieszę, bo 2-3 sążniste artykuły na ten temat tuż przed wyborami pomogą panu radnemu przerżnąć je z kretesem. :)

poniedziałek, 20 stycznia 2014

Lodowisko

6 km

Wieczorem miałem się odreagować biegając, ale nie było do tego warunków. Jak wiadomo, zaczął padać marznący deszcz, nici z biegania ulicami Goleniówka (są prostsze sposoby na samobójstwo). Odprowadziłem autko do garażu, wybrałem się na włości Ojca Dyrektora, na naszą ukochaną żużlówę. Ani bagna, ani wody, za to lodowisko - prawda, że mniejsze, niż na ulicach. Bieganie nie było jednak żadną przyjemnością, bo śliskie podłoże nie dawało oparcia stopom, a mocno wyślizgane 'najki' jechały do tyłu. Wiem, czym to się kończy, bo przed rokiem na ślizgawicy mocno sobie styrałem achillesy. Dlatego po sześciu kilometrach odpuściłem, świat się nie zawali, jeśli raz zrobię parę km mniej.
Dawno na stadionie nie byłem, zauważyłem pewną zmianę w porządkach na bieżni. Ci, którzy chodzą z kijkami albo wolno truchtają, poruszają się po zewnętrznej partii bieżni. Ci szybsi - po wewnętrznych dwóch torach. Nikt nikomu nie przeszkadza, wzorowa koegzystencja. 
Aż się prosi, żeby wystąpić z propozycją, by owszem, zbudować bieżnię sześciotorową, ale zewnętrzne dwa tory przeznaczyć na pasmo dla chodziarzy, z miękkim podkładem w postaci dobrze ubitych zrębków drewnianych. Byłoby wręcz idealnie, każdy miałby to, co mu najbardziej pasuje. Bieżnia może nie wyglądałaby specjalnie profesjonalnie, ale przecież nie o to chodzi, by wyglądała, a by służyła należycie.

Dziś rozpoczął się proces, w którym pewien gangster oskarża mnie, że swoim pisaniem o jego przekrętach utrudniam mu prowadzenie "działalności gospodarczej" i psuję kryształową opinię, jaką ma w społeczeństwie. Kryształowy pan nie pojawił się w sądzie, przyszedł natomiast jego prawnik. Szczęka mu opadła, kiedy usłyszał z ust sędziego, że ten zażyczył sobie zestawienia spraw, jakie jego klientowi wytoczyła tylko goleniowska prokuratura. Zestawienie jest już w aktach, jest to dokładnie 21 stron zarzutów rozmaitego rodzaju, od zwykłych oszustw, poprzez fałszywe faktury, ciekawe numery z wekslami, aż po podżeganie do składania fałszywych zeznań. Siedziałem sobie spokojnie, obserwując reakcję pana mecenasa, kiedy z grubsza przeglądał zestawienie. Kiedy poczyta dokładnie, mina zrzednie mu jeszcze bardziej. Ja jestem zadowolony, bo wystarczy, że puszczę owe 21 stron w odcinkach w gazecie, by pan z kryształu jeszcze bardziej się wzruszył, niż dotąd. Zamierzam wystąpić o ściągnięcie do akt również spraw, jakie prowadzi prokuratura w Poznaniu, a tam to dopiero są kwiaty!

niedziela, 19 stycznia 2014

Idzie zima

11 km

Wczorajszy barszcz przyjąłem w ilości rozsądnej, nie zakłócił ani snu, ani tym bardziej planu niedzieli. Bez przeszkód mogłem przed południem zanurzyć się leśne ostępy, wybiegać się, odprężyć i zasłużyć na niedzielny obiad. Zdaje się, że zbliża się w końcu zima, bo dziś było bardzo chłodno, a wiatr, choć niespecjalnie silny, przechładzał już po dłuższej chwili bezruchu. Dlatego jeśli robiłem przerwę, to na kilkanaście sekund, po czym dalej w drogę. O tym, żeby się zatrzymać na przerwę na otwartej przestrzeni - mowy nie było w ogóle. 
Kolejny już raz w lesie w okolicy Góry Lotnika natknąłem się na parę, panią z panem, maszerujących z kijkami. Niedługo zostaniemy dobrymi znajomymi, dziś zapraszano mnie na kubek gorącej herbaty; podziękowałem uprzejmie, nie chcąc ryzykować postoju na wietrze.
Prognoza na najbliższe dni mało zachwycająca. Śniegu wprawdzie na horyzoncie nie ma, ale będzie wiało, a temperatura spadnie w środku tygodnia do poziomu -10. Czeka nas pewnie parę zimnych dni, taka typowa, zachodniopomorska zima bez śniegu. Nic przyjemnego, ale lepsze to niż śnieżyca, która zdecydowanie przerwie wciąż przecież niezłe warunki do biegania.
Za tydzień otwierają zapisy na październikowy Marathon de Mirabelles w Metz. Nicea-Cannes wciąż jedynie ma wyznaczoną datę startu - 9 listopada. Za to pewny jest już termin Maratonu Jastrowskiego, który będzie prawdziwym początkiem sezonu startowego. 22 marca, sobota. Oczywiście, do końca nie będzie wiadomo, czy to maraton wiosenny, czy syberiada. 

Wczoraj poszedłem posłuchać wykładu na modny ostatnio temat gender. Wykład jak wykład, zrobiony pod publiczkę, niewiele wnoszący, wygłoszony do tych, którzy i tak za gender raczej nie przepadają (w tym połowa to były kobiety). Ale skutki wysłuchania wykładu w moim przypadku są ciekawe. Właśnie skończyłem smażyć faworki, dobrą godzinę stałem nad brytfanną. Wyszły takie, jak należy: równiutko wysmażone, niespieczone, pychota (Anetka, nie mów Arturowi...). Okazuje się, że w roli "operatora linii produkcji faworków" się sprawdzam. 
Faworki smażyłem pierwszy raz w życiu, niewątpliwie jest to efekt wysłuchania wykładu o gender. Ciekawe, co się stanie, kiedy wysłucham jeszcze jednej prelekcji na ten temat. Tyle wyzwań czeka, na przykład, dajmy na to - pranie... Osobno białe, osobno kolorowe, oddzielnie jeszcze czerwone; to musi być fascynujące! :)

sobota, 18 stycznia 2014

Barszczyk u wędkarzy

Wczoraj 11 km, dzisiaj 15 km
Leszczyna już kwitnie
Wiosna?

Wczoraj wieczorna runda wokół miasta. Już drugi raz natknąłem się na Magdę G., która nie chwali się wcale, że biega itd. Znów natomiast nie trafiłem na jej szanownego małżonka, Mariuszka, który co chwila zamieszcza w necie sprawozdania ze swoich wyczynów biegowych, podaje trasy i czasy ocierające się o barierę dźwięku, natomiast jak się zdaje, nikt go nie widział na trasie. Raz latem w upalny dzień mi się zdarzyło, widziałem i nie przeczę, biegł, umęczony był strasznie pogodą, na granicy wymarcia rodu Gessów. Teraz mnie kusi wizjami bieszczadzkiego "Biegu Rzeźnika" (jednak już nie ma miejsc!, informuje zrozpaczony Mariusz...), ale zobaczymy, czy przeżyje maraton u Darka Mańkowskiego w Jastrowiu. Jak przeżyje, to będzie żył, jak mawiał mój dziadek Ignac... A wracając do Magdy: należy sprawdzić, czy przypadkiem Mariusz nie wypędza biednej kobiety w styczniową noc ze swoim czipem, a sam nie rżnie w tym czasie z Szymonem na konsoli... Potem być może wrzuca kobiece dokonania na swojego fejsa i buduje legendę biegacza, który by pokonał Bieszczady w 2 godziny, tylko miejsc już nie ma... :)
Sławny sagan z "barszczykiem"

Dziś poszerzona wersja treningu. Spod domu Iną do S3, Domastryjewo, GPP, lasami do Iny, stadnina, Drzymały, finał na stadionie, ale nie na zafajdanej czarnym guanem bieżni, ale w bazie wędkarzy, którzy dziś mają kolejną "Troć Iny". Sprawdziłem, czy na ognisku stoi sławny sagan. Stał, więc szybko do domu, kąpiółka, przebranko, torba ze sprzętem foto na ramię i powrót do gościnnych wędkarzy. A to jest bractwo, które nie da porządnemu dziennikarzowi umrzeć z głodu i pragnienia. Pragnienie zaspokajano do oporu tzw. barszczykiem (alkoholu u Ojca D. spożywać nie można, ale barszczyk - owszem). Barszczyk spożywałem w nadziei, że za którymś razem w końcu zobaczę w nim uszko, ale uszka nie było. Więc kolejna dolewka, i tak dalej. Była też kaszaneczka, kwaszone ogórki i inne podobne wyroby. Plus sympatyczni ludzie i nie mniej sympatyczna atmosfera. W efekcie, choć w życiu złapałem raptem dwie ryby (z Michałem sławną płotkę, którą najadły się dwie rodziny i lina-idiotę, który w Nadarzycach zaczepił  się na haczyk wyciąganej przez mnie wędki), zostałem fanem wędkarstwa i wędkarzy. Na ryby się nie wybieram, ale wędkarskie sympozja mają urok :)

czwartek, 16 stycznia 2014

Czas zareagować

10 km

Cały dzień w redakcji, na mnie spadło przygotowywanie jutrzejszego numeru Gazety Goleniowskiej. Jak mogłem się spodziewać, w katalogu z tekstami echo się tłukło, ale tego się spodziewałem, miałem więc trochę swoich. W tym dla czytelników tego bloga pewnie najistotniejszy, bo dotyczący bieżni. Zastanawiałem się, czy go pisać, bo zawsze po takim tekście ktoś czuje się dotknięty, puszcza bańki z nosa i się obraża. Ale wczoraj wieczorem zadzwonił Piotr i jego telefon mnie przekonał. Zrelacjonował mi swoją wczorajszą rozmowę z trenerem Nowotnym, który miał powiedzieć Piotrkowi rzecz następującą: "-Słuchaj, czterotorową bieżnię to my mogliśmy mieć już dawno, ale nie chcieliśmy, bo wolimy sześciotorową..." Te słowa potwierdzają to, co wiem od dawna, że panowie trenerzy tak naprawdę są hamulcowymi, bo z pewnych powodów nie jest im wygodne, by cokolwiek w Goleniowie się zmieniło. Trochę się wkurzyłem, ale do rana mi przeszło, a rano usiadłem i napisałem tekst, który jutro ukaże się w GG. Nie każdy kupuje, nie każdy z czytających mieszka w Goleniowie, więc wrzucam ten tekst w całości:



Budujemy, ale co?


Wiemy, że budowa bieżni ze sztuczną nawierzchnią ma ruszyć w tym roku i wiemy, że gmina przeznacza na to 2,5 mln zł. Choć to połowa stycznia, nadal nie wiemy, jaka bieżnia powstanie. Jesienią wiedzieliśmy, dziś nie wiemy.


Jeszcze niedawno jasne było, że powstanie bieżnia z czterema torami, pokryta wykładziną ze specjalnego kauczuku, potocznie określana jako ‘mondo’. Decyzję o budowie bieżni w takiej wersji ogłosił publicznie przed ubiegłoroczną Goleniowską Milą Niepodległości burmistrz Robert Krupowicz. Wcześniej, we wrześniu, taką koncepcję przyjęto na spotkaniu w UGiM Goleniów, w którym brali udział m.in. trenerzy lekkiej atletyki z Goleniowa. Wydawało się, że rzecz została przesądzona, a ustalenia wszyscy przyjęli do wiadomości.


Co naprawdę jest potrzebne?


Dlaczego miały to być 4 tory z nawierzchnią ‘mondo’? To wynikało z analizy potrzeb oraz zestawienia ich z możliwościami finansowymi gminy. Przyjęto, że goleniowski stadion ma służyć przede wszystkim społeczeństwu jako miejsce rekreacji ruchowej oraz trenującym lekką atletykę - do treningów. Do tego 4 tory są najzupełniej wystarczające. Na wykładzinę typu ‘mondo’, zamiast zwykłego ‘tartanu’ zdecydowano się ze względu na jej większą trwałość, gwarantującą spokojną eksploatację, nawet intensywną, przez wiele lat. Tańszy ‘tartan’, który możemy w Goleniowie zobaczyć m.in. na „orlikach”, ma gorsze własności eksploatacyjne i zdecydowanie mniejszą trwałość, co skutkuje kosztownymi remontami.

Kiedy wydawało się, że wszystko jest już uzgodnione, gotowy był projekt przebudowy bieżni i spokojnie można przygotowywać inwestycję – zaczęło się. Na początek wczesną jesienią jeden z goleniowskich trenerów LA ogłosił, że jest w stanie załatwić w Warszawie, w Ministerstwie Sportu, pieniądze na budowę bieżni, ale nie może to być bieżnia czterotorowa, bo Ministerstwo wesprze budowę jedynie bieżni mającej 6 torów. Głos trenera potraktowano poważnie, bo gdyby były dodatkowe pieniądze, to czemu by nie zbudować dodatkowych dwóch torów? Wiceburmistrz T. Banach gotów był z trenerem jechać do Warszawy i negocjować warunki dofinansowania. Skończyło się na niczym, bo trener przestał odpowiadać na sms-y i telefony wiceburmistrza; jak się okazało, wyjechał trenować swoich zawodników za granicę. Trwały więc nadal prace projektowe nad bieżnią w wersji „4 tory, mondo”.


Was chyba…


Trwało też jednak narzekanie paru trenerów LA, że bieżnia czterotorowa to za mało, bo uniemożliwia organizację zawodów lekkoatletycznych rangi ogólnopolskiej czy nawet europejskiej(!). Ten sam pan, który miał załatwić pieniądze w Ministerstwie Sportu zaproponował, by zamiast zbudować bieżnię z czterema torami pokrytymi najlepszą z możliwych wykładziną, zbudować bieżnię sześciotorową z nawierzchnią gorszej jakości. „-Was chyba wszystkich popier…ło, żeby kłaść ‘mondo’ na cztery tory!” – powiedział poproszony o wyrażenie opinii o projekcie. Ten elegancki głos został jednak wysłuchany, a burmistrz Krupowicz zlecił opracowanie alternatywnej wersji projektu bieżni, sześciotorowej. Projekt jest na ukończeniu.

Decyzji o wyborze wariantu bieżni dziś jeszcze nie ma. Aby burmistrzowi ułatwić jej podjęcie, inicjator pomysłu przebudowy bieżni, Piotr Walkowiak, namówił Krupowicza na wyjazd do Międzyzdrojów, gdzie 11 lat temu zbudowano bieżnię ze sztuczną nawierzchnią, czterotorową z nawierzchnią typu ‘mondo’. „-Chciałbym, żeby zanim pan zdecyduje, zobaczył pan działający stadion, porozmawiał z człowiekiem, który jest trenerem LA, był zarządcą tamtego obiektu i po prostu ma wiedzę i doświadczenie” – mówił Walkowiak, nie ukrywający, że wolałby na bieżni lepszą nawierzchnię, niż sześć torów pokrytych byle czym. Wyjazd odbył się w ostatni poniedziałek, R. Krupowicz długo rozmawiał w Międzyzdrojach z Robertem Leszczyńskim, obejrzał też tamtejszą bieżnię. Wrócił ze zdecydowanie większą wiedzą nie tylko o potrzebnej liczbie torów, walorach i wadach ‘mondo’ i ‘tartanu’, ale też o realnych możliwościach pozyskania zewnętrznych środków na budowę bieżni. Jak się okazuje, takie możliwości są, tylko o nich w Goleniowie nie wiedziano. Gdyby dodatkowe pieniądze udało się otrzymać, może się okazać, że wystarczy i na 6 torów, i na ‘mondo’.

-Nie chciałbym zostawić po sobie czegoś, co krótko po oddaniu do użytku zostanie określone jako za krótkie, za wąskie, za małe. Uważnie słucham wszystkich, którzy mają coś do powiedzenia na temat bieżni, ale decyzję podejmę samodzielnie i wezmę za nią pełną odpowiedzialność. Dlatego chciałbym, żeby była jak najbardziej wyważona” – powiedział nam R. Krupowicz.


A obok wrzuciłem komentarz następującej treści:

Plany budowy tartanowej bieżni w Goleniowie były gotowe już dobre parę lat temu. Bieżnia miała mieć 4 tory. Kiedy w zasadzie wszystko było na dobrej drodze, panowie z kręgów sportowych zaczęli prychać na te plany i domagać się bieżni z sześcioma torami, znacznie kosztowniejszej, niż czterotorowa. Jak się to skończyło – wiadomo: tak, jak w bajce o rybaku i złotej rybce, czyli siedzeniem nad rozwalonym korytem pełnym czarnego błota.

Istnieje ryzyko, że i tym razem skończy się podobnie. Ryzyko jest mniejsze, bo burmistrz Krupowicz zdecydowanie chce bieżnię wybudować i mam nadzieję, że mu to się uda. Ale ryzyko jest. Ryzyko wynika ze znanej dobrze postawy wiecznie niezadowolonych fachowców od sportu, którzy najchętniej zbudowaliby w Goleniowie stadion olimpijski, rzekomo potrzebny im do organizacji „Mistrzostw Wszechświata we Wszystkim i w Ogóle”, w najgorszym razie (teraz cytat) „mityngów i zawodów rangi przynajmniej europejskiej”. To są mrzonki i rojenia, które należałoby skwitować najwyżej wzruszeniem ramion, bo ci sami panowie od lat nie są w stanie zorganizować w Goleniowie zawodów rangi wojewódzkiej. Ale, nie wiedzieć czemu, fochy panów od sportu traktowane są z ogromną powagą. A przecież większość z nich miała swój czas, byli radnymi, mieli wpływy. Nic wtedy nie zrobili w sprawie bieżni. Zrobią teraz, czy znów podłożą nogę?

środa, 15 stycznia 2014

Pół godziny dnia więcej

11 km

Dziś przekonałem się, że dnia przybyło, i to dość sporo: pół godziny. Do lasu wybrałem się około 15.30, a kiedy godzinę później kończyłem bieg wybiegając na ulicę Drzymały, wciąż było względnie widno. Jeszcze pół godziny i da się już żyć. Z kalkulatora wschodów i zachodów wynika, że to będzie już za dwa tygodnie, pod koniec stycznia. Zachód słońca teraz jest codziennie później o 2 minuty, a tempo jeszcze wzrośnie, do ok. 4 minut dziennego przyrostu w drugiej połowie marca. To lubię.

Nadal nie czuję żadnych dolegliwości zdrowotnych. Wczoraj złapał mnie dziwny ból, nie pozwalający złapać głębokiego wdechu, ale to był rodzaj nerwobólu, który zwalczyłem kładąc się wcześnie do łózia i czytając książkę. Cykl tegorocznych lektur zacząłem od ponownego przeczytania najlepszej powieści XX wieku, "Mistrza i Małgorzaty", którą chyba znam już na pamięć, tyle razy była czytana. Czytałem ją już w rosyjskim oryginale, ale polskie tłumaczenie od oryginału jest lepsze, nie ma dyskusji. Teraz zamówię sobie wersję francuską, ciekawy jestem, czy jest równie dobra. Wczoraj jednak złapałem klasykę SF - "Wojnę światów" Wellsa. Książka nic się nie zestarzała, przymykając oko na szczegóły techniczne nadal czyta się ją z dreszczem emocji. Zasnąłem krótko po wylądowaniu trzeciego statku Marsjan, ale dziś też wskakuję wcześnie do łóżka, by wojnę światów dokończyć :)

Po zwiększeniu szybkości biegu - wyraźna, natychmiastowa poprawa formy. Szybszy bieg nie sprawia żadnego problemu, nie czuję się bardziej zmęczony. Co ciekawe, nagle przeszły problemy ze ścięgnami i w ogóle ze zdrowiem. Tak, jakby organizm potrzebował takiego małego kopa, drobnej mobilizacji. Być może zwiększenie obciążenia pomogło przezwyciężyć drobny kryzys i zwalczyć upierdliwe dolegliwości. Ciesz się tym, panie Czarku!






wtorek, 14 stycznia 2014

A dziad wiedział...

10 km

Dziś wieczorne, relaksowe bieganie wokół miasta, z pominięciem stadionu. Nie miałem nastroju do jakiegoś ambitniejszego biegania, potrzebowałem wyjść na godzinę, poruszać się, otrząsnąć z nieciekawych myśli i trochę zwarzonego nastroju. 

Zamieniłem parę słów z burmistrzem, ciekawy byłem, co mu dała wczorajsza wyprawa do Międzyzdrojów. Okazuje się, że dała sporo. Przemawiają do niego argumenty, jakie Leszczyński przedstawił na rzecz Mondo. Nie chodzi o nawierzchnię luksusową, ale bezpieczną, a przede wszystkim trwałą i tanią w eksploatacji, a te warunki spełnia Mondo, a nie poliuretan rozprowadzany grabiami, raz cieńszy, raz grubszy, tu dołek, a tam górka.
Wyraźnie jest natomiast zeźlony, że "fachowcy z osiru" nie powiedzieli mu o funduszach na obiekty sportowe, jakimi dysponuje marszałek województwa. O tym burmistrz dowiedział się wczoraj w Międzyzdrojach. Nie wiem, jak Robert, ale ja nie wierzę, że 'osirowcy' nie wiedzieli. Ja bym to potraktował jako coś w rodzaju próby sabotażu. Jeśli takiego zdania będzie i Robert, to 'fachowcom' współczuję. "A dziad wiedział, nie powiedział, za to będzie w kozie siedział" - mówi stary wierszyk. Koza, nie koza, ale mocne kręcenie wora nie jest wykluczone... Do wzięcia od marszałka jest 800 tysięcy złotych. Gdyby ta kasa przeszła koło nosa, poleciałyby głowy. Ale i sama próba podstawienia nogi zapewne nie zostanie po prostu zapomniana. Zaufanie traci się raz, od razu na zawsze.

poniedziałek, 13 stycznia 2014

Międzyzdroje

11 km

Dzień się zaczął od pięknego wschodu słońca, jaki z rzadka się zdarza w styczniu czy lutym. Kiedy dziś się obudziłem, natychmiast przygotowałem aparat, bo warunki do zdjęć zapowiadały się wspaniale. Nie zawiodłem się, zrobiłem cały cykl zdjęć pokazujących rozwój zjawiska. 20 minut darmowego pokazu "światło na niebie". 

O 9 wyjazd do Międzyzdrojów na spotkanie z Robertem Leszczyńskim, który pokazał nam tamtejszą bieżnię i przedstawił swoje poglądy na temat wielkości stadionu i rodzaju nawierzchni. Najkrócej mówiąc, wedle RL budowa bieżni sześciotorowej w Goleniowie mija się z sensem, bo to nadal ta sama klasa stadionu, co z bieżnią 4-t. Jeśli ma to być stadion treningowy i rekreacyjny (a ma), to budowa bieżni 6-t i tak nie pozwoli na organizację "Mistrzostw Wszechświata we Wszystkim i w Ogóle", które śnią się paru nawiedzonym. Na treningi i rekreację najzupełniej wystarczą 4 tory. Międzyzdrojom wystarczają. 
Dłużej zatrzymaliśmy się nad kwestią walorów użytkowych Mondo i poliuretanu. RL pogląd ma wyrobiony: jeśli nawierzchnia z poliuretanu ma być dobrej jakości, wytrzymała i równa, będzie kosztować tyle, co Mondo. Tanio da się zbudować bieżnię tylko przymykając oko na jej jakość, a więc godząc się na bliską perspektywę remontów, a te kosztują.
Rozmowa trwała długo, była bardzo konkretna i dała mi dużo wiedzy od człowieka, który temat zna od wielu lat. Z konieczności zmuszony jestem pominąć szereg wątków, o których była mowa, a które pewnie wkrótce staną się jawne. Poczekajmy jednak trochę.
O jednym mogę wspomnieć, bo to na razie (na razie!) luźna koncepcja. Chodzi o budowę ścieżki do rekreacji ruchowej, na przykład w parku na Szczecińskiej, z naturalną nawierzchnią z szutru i warstwy drobnych zrębków. Rzecz popularna na Zachodzie, widziałem coś takiego w Holandii. Budowę takiego czegoś zasugerował RL, burmistrzowi oczy się zaświeciły. Oto link do filmiku, który taką ścieżkę pokazuje, w pierwszej części projekcji. Druga - to na razie dla nas fantazja, ale ciekawi mogą zobaczyć, jak się biega w Ameryce :) http://bieganie.pl/?show=1&cat=50&id=5566
Na koniec podjechaliśmy na stadion, obejrzeć bieżnię, która ma już 11 lat. Widać, że nie jest nowa, widać, że były błędy przy jej budowie (odwodnienie), ale sama nawierzchnia jest w zadziwiająco dobrym stanie, Mondo na wewnętrznym torze praktycznie nie różni się od nawierzchni toru sprinterskiego. Choć mokra - jest szorstka i przyczepna. Gdyby wykładzinę umyć pod ciśnieniem i wymalować nowe linie, uwierzyłbym, że jest nowa. 

Po powrocie wyskoczyłem do lasu, zrelaksować się przed zmierzchem. Niezłe tempo, szybsze od standardowego na leśnych przebieżkach, jedna krótka przerwa na obserwację stada jeleni, które biegło równolegle do mnie. Skończyły się problemy z biodrem i kręgosłupem, na razie nic innego się nie przyplątało. Lekko ćmiącego prawego achillesa nie traktuję poważnie, bo to nie żadna przypadłość, a stary znajomy, który ostatnio nie jest specjalnie natarczywy.  

Uzupełnienie z godziny 23.
Właśnie się dowiedziałem, że zdaniem pewnego jegomościa, w Goleniowie już dawno by była tartanowa bieżnia, gdyby nie tych dwóch ch...w (Walkowiak i Martyniuk), którzy jak debile upierają się przy czterotorowej bieżni.
Ktoś się domyśla, któż to mógł powiedzieć?

niedziela, 12 stycznia 2014

Jutro decyzja

15 km

Nieplanowana, nieco dłuższa wyprawa. Brzegiem Iny do mostu na "trójce", potem w las koło nielegalnie zbudowanej wsi Domastryjewo (jedna, wielka, totalna samowola budowlana, za którą nikt nie poniósł konsekwencji), skręt w lewo do GPP, a potem już standardowa trasa z finałem na ulicy Drzymały. Jeszcze ta uliczka, potem Sportowa, Szczecińska - i kąpiel plus niedzielny obiad.
Patrzę właśnie za okno, deszcz pada, wątpię, żeby mi się chciało teraz biegać. Ale ja już swoje wybiegałem. Jedyne, co przeszkadzało, to porywisty wiatr nad Iną. Ciekawe, że na otwartej przestrzeni w parku przemysłowym nie wiało wcale.
Trzeba poodnawiać oznakowanie w parku. Wymalowane w czerwcu linie oznaczające każde 0,5 km się pozacierały. Warto zrobić renowację znaków, zanim spadnie śnieg. 

Jutro rano jedziemy z Piotrkiem i z burmistrzem do Międzyzdrojów, na własne oczy zobaczyć tamtejszą bieżnię. Nie sądzę, żeby wyprawa zmieniła pogląd Roberta w sprawie wielkości obiektu, bieżnia będzie miała 6 torów. Ważne, żeby decyzja w sprawie rodzaju nawierzchni była racjonalna, oparta na faktach, a nie na baśniach opowiadanych przez miłośników linoleum. 
Jeśli dobrze zrozumiałem to, co mi powiedziano w piątek w urzędzie, jutro powinna zapaść decyzja w kwestii wyboru nawierzchni.
Obecne rozważania są o tyle ciekawe, że na wrześniowym spotkaniu w sprawie wielkości o rodzaju nawierzchni zapadła decyzja, która miała być ostateczna: 4 tory w technologii Mondo. Wszyscy mieli to przyjąć do wiadomości, łącznie z obecnym na spotkaniu panem K. Jak jest z percepcją prostych faktów - każdy widzi.

sobota, 11 stycznia 2014

Uczczone i wypocone

11 km

Wczorajsze "Barnimy" zostały należycie uczczone, żeby się nie rozeschły. Za długo w "Duecie" nie siedzieliśmy, bo nie było przy czym. Na popitkę i tak nikt nie liczył, ale trudno siedzieć na głodniaka. Jedzenia było sporo, ale lud, który zapewne od rana nic w ustach nie miał, rzucił się na stoły i - powiedzmy jasno - zżarł wszystko, co było. Dla laureatów "Barnimów" zostały tylko dekoracje i resztki ciasta. Rychło się więc przenieśliśmy na Szczecińską, gdzie było wszystko, co do dłuższego posiedzenia bywa potrzebne. Wieczór był wielce sympatyczny, nikomu się nie spieszyło, posiedzieliśmy chyba do drugiej.
A rano trzeba było się zebrać i ruszyć, by wypocić i odpokutować. Zbierałem się długo, na trasę ruszyłem gdzieś około trzynastej. Nie było źle, dzień przerwy w bieganiu dobrze zrobił. Najpierw runda po lesie, potem 5 km asfaltem. W parku przemysłowym trzy kilometry w tempie nieco szybszym, od normalnego treningowego, ale nie zmuszającym do przyspieszenia oddechu. Pierwszy kilometr 5:09, drugi 5:02, ostatni równiuteńkie 5:00. Takie tempo dawałoby szansę na wynik w maratonie w granicach 3:40:00. 
Do wiosny postaram się jeszcze zrzucić parę kilo, 5 do 7. To na pewno pozytywnie wpłynie na szybkość biegu i zwiększy szanse na nową życiówkę.

piątek, 10 stycznia 2014

Teraz Nobel?


Barnim nr 1
W piątek po południu noworoczne spotkanie z burmistrzem, nadzwyczajnie duża frekwencja: sala w "Duecie" pełna. Jednym z punktów spotkania było wręczenie "Barnimów" - nagród burmistrza za rok 2013. Wszystkie pojechały do Klinisk. Aneta i Darek dostali nagrodę w kategorii "Człowiek roku", chwilę potem odebrali jeszcze drugą - za Maraton Puszczy Goleniowskiej. Nagrodzono też Nadleśnictwo Kliniska za współorganizację maratonu i osobno, w kategorii "Firma roku". A&D zaskoczeni, nie spodziewali się więcej, niż jednej statuetki. Anetka mówi, że stawiali raczej na nagrodę za wydarzenie. Miło było patrzeć na ich zaskoczenie faktem, który kilkunastu osobom znany był od miesiąca. Miło, że wszyscy umieli utrzymać go w tajemnicy, choć pewnie korciło, by się wieścią podzielić. Serdeczne dzięki! :)
Barnim nr 2
Tak więc, za działalność w roku 2013 Aneta z Darkiem zgarnęli wszystko, co w okolicy było do zgarnięcia. Wysoko postawili poprzeczkę. Im samym nie wypada spuścić w tym roku z tonu, ale zdaje się, że nawet nie mają takiego zamiaru. Pokazali też jednak i innym, że dużo można, jeśli się ma pomysł, chęć do pracy i chce się tę pracę wykonać.
Większość im szczerze gratuluje, ale niektórzy inni pewnie kręcą nosem w przekonaniu, że oni by też tak potrafili, gdyby tylko im się chciało. Naturalnie, prawo nie zabrania nikomu, by pokazał, co potrafi i za rok zbierał laury. Na przykład radnemu Skałeckiemu z Klinisk, który wprawdzie był obecny na uroczystości, ale nawet jednym gestem czy słowem nie pogratulował nagrodzonym. Udał, że ich nie widzi. Na imprezie nie było też widać nikogo z 'osiru'; panowie pewnie w piątkowy wieczór siedzieli w domach i polerowali medale, które sobie przyznali dwa miesiące temu...







czwartek, 9 stycznia 2014

Linoleum czy pers?

10 km

Jutro planuję dzień przerwy, bo coś mnie niepokoi przedłużający się ból biodra i krzyża. Zobaczymy, jak podziała zawieszenie działalności biegowej na jeden dzień. Ale dziś trzeba było zrobić minimalną normę uprawniającą do kolacji. W chomika bawić już się nie chciałem, więc pozaglądałem w okna na "złodziejowie", w Helenowie i na Szkolnej. Pod koniec nieźle mnie przedmuchało i skropiło, ale nie odpuściłem ani kawałka, ambitnie zrobiłem wszystko, co do metra, z finiszem na naszym ukochanym stadionie (dziś wersja bagnista). Tempo lekko powyżej przeciętnego, bez chwili przerwy. 
Muszę odszukać plan treningowy, jaki dwa lata temu przygotował mi Darek, a który zapewnił mi niezły wynik w Hamburgu. Gdzieś od lutego trzeba będzie zacząć systematyczną pracę, nie tylko hasać sobie po lasach i uliczkach. Powiedzmy sobie szczerze, że jeśli myśleć o poprawie wyniku sprzed dwóch lat, to teraz, a nie w nieokreślonej bliżej przyszłości. Latka lecą!

Jak się dziś dowiedziałem, bieżnia sześciotorowa z całą pewnością się zmieści na stadionie. Otwarte zostaje pytanie, czym toto będzie pokryte. Zaczyna mnie wkurzać dochodzące zewsząd miauczenie, że może to być nawet linoleum, byle było szeroko. Jak jutro będą się mogli przekonać ci, których zaproszono na noworoczne spotkanie z burmistrzem, mniej więcej taki pogląd wyraził niejaki K. Zalewski. Wyraził go w wywiadzie zamieszczonym w książce nt. ciekawych goleniowian, jaką otrzyma każdy z zaproszonych do burmsitrza. Wypowiedź jest interesująca, bo pan Z. nie ma własnego poglądu, posługuje się cytatami z wypowiedzi znanego trenera K., który swoją miłością do szerokiego linoleum stara się zarazić wszystkich wokół. Niektórych, niestety, zaraził.
Upór, z jakim trener K. sączy ludziom swoją tezę, że szerokie linoleum jest lepsze od węższego perskiego dywanu, a stara 'nyska' lepsza od nowego 'golfa' (bo większa), zaczyna mnie nastrajać bojowo. Był czas, kiedy pan K. był radnym, nic wtedy nie zrobił dla zbudowania porządnej bieżni. Był czas, kiedy w Radzie Miejskiej był "gang wuefistów", też nic nie zrobili w sprawie bieżni. Teraz, kiedy gotowy jest projekt bieżni z najlepszą w świecie wykładziną - wuefiści i trenerzy mącą i miauczą. Czas leci, już powinien być rozpisywany przetarg na wykonawstwo, a tymczasem wciąż nie wiadomo, co ma być zbudowane? Cztery tory z nawierzchnią olimpijską Mondo, czy sześć torów pokrytych linoleum, jak chce pan K.?
Oby nie skończyło się tak, jak raz już się skończyło: wielkim g... Przypominam, że raz już bieżnię miano budować, były pieniądze, był projekt obiektu czterotorowego, a wtedy do burmistrza (poprzedniego) przyszli wuefiści z trenerami i zaczęli miauczeć, że bieżnia owszem, ale w żadnym wypadku czterotorowa. Ówczesny burmistrz powiedział im wówczas, że jak nie, to nie. 
Historia może się powtórzyć. I dlatego za tydzień rzucę do Goleniowskiej spory artykuł na ten temat. Nie ma co w milczeniu siedzieć, kiedy pan K. chodzi i sączy ludziom do uszu...

środa, 8 stycznia 2014

Jak chomik

9 km

Padało przez cały dzień, nie dało się wyskoczyć do lasu. Zresztą, ścieżki byłyby rozmoknięte i śliskie,  a w rejonach prac przy wycince drzew na dodatek jeszcze rozjeżdżone. 
Pod wieczór niebo się przetarło, wybrałem się więc na stadion. Bieżnię sobie odpuściłem, jej stan pokazuje zdjęcie wykonane za dnia. Asfaltowa ścieżka wokół boiska nadawała się do użytku, 
skorzystałem więc z tej opcji. Najpierw chciałem zrobić tam 20 kółek po 500 m, ale już gdzieś po piątym poczułem się, użyję trafnego określenia Mariusza - jak chomik. Jedyny plus dzisiejszego biegania po stadionie to niezłe tempo, nieco się nawet zdyszałem. Ale nudno jak cholera, wytrzymałem tak dziesięć kółek i powiedziałem sobie: stop, w miasto. I to było lepsze rozwiązanie, przynajmniej trasa się nie dłużyła. Dokręciwszy jeszcze 4 km uznałem, że na dziś starczy, posterowałem a la maison.

Jest już komplet chętnych do zrobienia ćwiarteczki i połówki (mowa o wrześniowym biegu w Kliniskach, nie o produktach monopolowych). Zostało jeszcze 17 miejsc w biegu na 42 km. Do końca tygodnia będzie po zapisach. Nadzwyczaj sprawna operacja, nie ma co!

wtorek, 7 stycznia 2014

Nie ma biegania, nie ma kolacji

10 km

Lekko mnie ścięło po południu, położyłem się na parę minut, obudziłem po prawie godzinie. Za późno było na trening tylko w lesie, więc trasa kombinowana, jak wczoraj. Przez park przemysłowy przebiegłem już w szarówce, a droga lubczyńska pokonana już w kompletnych ciemnościach, z duszą na ramieniu. Każdemu samochodowi schodziłem z drogi, nie z uprzejmości, a z troski o życie. Jeszcze raz potwierdzam, że pomysł budowy w tym roku oświetlonej ścieżki rowerowej z Goleniowa do parku przemysłowego jest świetny, a ścieżka potrzebna bez cienia wątpliwości.
Bardzo jestem zadowolony, że wrodzone lenistwo nie zmogło mnie, a niewiele trzeba, by sobie wytłumaczyć bezsens biegania o zachodzie słońca, gdy się leży wygodnie na kanapie. W perspektywie jest jednak dzisiejsza uroczystość nadania tytułów "Goleniowian roku" i drobna przekąska z tym związana. Gdyby nie bieganie, nie byłoby prawa sięgnięcia nawet po kęs jedzenia.

W drodze powrotnej zaszedłem na stadion, u jaśnie oświeconej bramy natknąłem się na Piotrka. Zadumaliśmy się razem nad tonącą w ciemnościach bieżnią i nad tonącymi na niej w błocie desperatami. Dołączył do nas trener N., który zaczął nam tłumaczyć zawiłości polityki energetycznej Ojca D., technicznych zagadnień związanych z podłączeniem poszczególnych lamp, wszystko zmierzało do stwierdzenia, że "to nie jest takie proste". Piotrek skrócił myślową mękę trenera N. mówiąc mu zwięźle: "-Waldek, co ty pier...lisz?". Waldek przestał.

Wieczorem rozdanie plakiet potwierdzających nadanie tytułów "Goleniowianina Roku". Anetka i Darek zaprezentowali się pięknie. Mówili niewiele, ale ładnie, zgrabnie. Fajne było, że jak zwykle były z nimi dzieciaki. Są z nimi nie tylko w chwilach, kiedy można zrobić ładne zdjęcie, ale też wtedy, gdy trzeba podawać suche skarpety, gdy trzeba siedzieć o 5 nad ranem w jakimś biegu od czapy wokół urzędu gminy. Krótko mówiąc: jak zwykle rodzinka była razem. I tego wielu, zwłaszcza z tzw. nowoczesnych rodzin, może im zazdrościć.

poniedziałek, 6 stycznia 2014

Ostatni dzień baaardzo długiego weekendu

12 km

Obudziło mnie słońce i bezchmurne, błękitne niebo. Jasne, że nie było na co czekać, niepotrzebnie marnować pogody. Zwłaszcza, że zapowiadano jej zmianę. Dziś miks leśno-asfaltowy, najpierw las za torami, potem trawers przez park przemysłowy i powrót asfaltem do domu. Ni z tego, ni z owego, zaczął mnie pobolewać lewy staw biodrowy, dla odmiany zupełny spokój w temacie achillesów. Ból w biodrze można kłaść na karb starości (jak cię po czterdziestce nic nie boli, to pewnie nie żyjesz...), brak bólu achillesów to jednak pewna zagadka. Miła zagadka.
W lesie ruch niesamowity, co krok się natykałem na znajomych i nieznajomych. A w parku przemysłowym pusto i cicho, tylko po asfalcie wałęsały się jakieś żuki i całe stada ślimaków wybudzonych z zimowego snu. 

Wskoczyłem w brooksy, które dobrze ponad rok czekały na swoją kolej. Teraz mam porównanie z mocno już sfatygowanymi nike pegasus, w których biegam dzień w dzień od 11 miesięcy. Nowe brooksy to dobra amortyzacja, dobre przyleganie do stopy, wyraźnie lepsza jakość biegu. Szkoda tylko, że ów komfort zbyt długo nie potrwa, bo niestety, te buty dość szybko tracą swoje świetne właściwości, amortyzacja za parę miesięcy kompletnie siądzie. Wiem, bo jedną parę tego modelu mam już zabieganą na amen. Ciekawe, że z wierzchu buty wyglądają jak nowe, góra jest naprawdę doskonałej jakości (czego nie powiem o nike, których siatka dość szybko się rwie i przeciera). 
Tak to jest, kiedy ma się parametry nietypowe, jak na biegacza, przede wszystkim wagę znacznie odbiegającą od przeciętnej. A skoro waga spora, to amortyzacja musi siadać szybciej niż w butach używanych przez kogoś o wadze 50 kg. Nie wierzę, że nie da się skonstruować buta, który wytrzyma dłużej, niż parę miesięcy biegania. Technicznie, to żaden problem. Zamiast kosmicznych pianek, amortyzjacę można zrobić ze znanych od lat elastomerów, które świetnie się sprawdzą w butach dla cięższych biegaczy. Problem w tym, że producentom bardziej opłaca się robić buty, które rozpadną się przed upływem roku, niż wyprodukować coś trwałego i naprawdę dobrego.

Pogoda właśnie siadła. Siąpi, ciemno i ponuro. Ale ja już swoje dziś wybiegałem ;)

niedziela, 5 stycznia 2014

11 km relaksu

11 km + 5 km

Po wczorajszym rajdzie wokół gminy spokojnie można było dziś wywiesić białą flagę i przeleżeć dzień bykiem. Sumienie jednak nie pozwoliło, a przyszła jeszcze zła wieść z wiarygodnego portalu meteo, że zimowa wiosna za parę dni się skończy i w życie wejdzie scenariusz bardziej zgodny w kalendarzem. Jeśli więc dziś rano witało mnie słońce, to trzeba było wyjść mu naprzeciw. Wyszedłem. Bez napierania, dość relaksowo. Tour standardowy, przy Górze Lotnika, powrót przez ulicę Żeromskiego. Sympatyczny bieg zakłócał, niestety, ból w krzyżu, poważnie spowalniając tempo biegu. Kojarzę tę upierdliwość organizmu z solidnym rozciąganiem, jakie sobie zafundowałem wczoraj po powrocie. Coś tam sobie naciągnąłem, a że lat człowiek ma parę, to organizm się zrewanżował. Nic to, przejdzie.

Przy obiedzie dyskusja na temat otyłości, która, jak prawie wszędzie, zaczyna być u nas plagą powszechną. Oczywiście, można temat analizować na wielu poziomach, można snuć różne teorie. Moim zdaniem, diagnoza jest prosta: lud żre za pięciu, żre świństwo tłuste, słodkie i słone, a rusza się pięć razy mniej, niż dwa pokolenia wstecz. Efekty widać na ulicach.
Rozwiązanie też jest proste jak bambus. Przede wszystkim się ruszać, a intensywny ruch (najlepiej - bieg) wymusi zmiany w sposobie odżywiania. Ktoś, kto ma przebiec 10 km, nie zeżre dwóch steków wysmażonych na podeszwę, nie napcha kałduna kartoflami, bo po prostu skona w trasie. 2-3 takie eksperymenty, a człowiek zaczyna myśleć prawidłowo: nie zjem, bo nie podołam. Zjem ćwierć, najlepiej warzywka, popiję wodą, nie wódą. 

Że to działa - łatwo udowodnić. Wystarczy zerknąć na pierwsze lepsze zdjęcia z pierwszego lepszego biegu. Wszystko!

Ostatnio setnie mnie ubawił Mariusz Gess, kiedy zamieścił zrzut trasy swojego biegu po bieżni Ojca D. Wyglądało to, jakby go Magda zagoniła do nawijania włóczki. Mariusz trafnie to skwitował, że czuł się jak chomik zapieprzający w swoim kołowrotku. 
Ciekawe, do czego by można porównać doświadczenie pt. "bieg po mechanicznej bieżni"? Niedawno jedna z moich fejsbukowych znajomych pochwaliła się, że przebiegła w takich okolicznościach 7 km. Gratulować? Współczuć?  To już nawet nie lizanie lodów przez szybę...

Pod wieczór dokładka, dodatkowe 5 km. Wskoczyłem w ciuchy i przebiegłem się nieco po mieście, zajrzałem m.in. na Planty, którym dotąd nie miałem okazji przyjrzeć się po zmierzchu. Naprawdę ładnie to wygląda, a będzie jeszcze lepiej od wiosny, kiedy zrobi się zielono. Wszędzie sporo spacerujących, za to nie widać pijaczków, którzy dotąd byli standardowym elementem bulwaru nad Iną. Nie lubią światła, gdzieś się przenieśli. 

sobota, 4 stycznia 2014

Kierunek północ

20,5 km

Miała być krótka wycieczka w okolice Żdżarów, wyszła dłuższa wyprawa. Lasem za nowym liceum do ulicy Ogrodowej, która (wraz ze Słowackiego) była przez całe wieki główną drogą wylotową z Goleniowa w stronę Wolina. W lesie za S3 oba szlaki łączą się i jedna już droga biegnie lasami na wschód od Żdżarów, potem Kątów, w stronę Bogusławia, by dotrzeć do Stepnicy, a z niej obecnie istniejącą szosą - do Świnoujścia. Jeszcze 200 lat temu wszystkie drogi na Pomorzu wyglądały tak, jak przedłużenie ulicy Słowackiego, za leśniczówką. Mało kto wie, że ten fragment drogi nie zmienił się od głębokiego średniowiecza, to wciąż jest klasyczny gościniec, jakim się setki lat podróżowało lądem w stronę morza. Jeszcze nie tak dawno owa leśna droga do Stepnicy była dostępna dla samochodów, a nawet oznakowana
normalnymi znakami drogowymi. Kiedyś jeździłem tam rowerem, warto spróbować ją przetruchtać.
W lesie między Krępskiem i Miękowem, na dawnym skrzyżowaniu kilku ważnych, lokalnych szlaków, skręciłem w stronę Miękowa, nowym wiaduktem nad S3, potem biegnącą skrajem lasu drogą do Żółwiej Błoci. Czułem się świetnie, więc zamiast skręcić w stronę domu, trasę wydłużyłem o obwodnicę wschodnią, ulicę Bankową, ścieżką rowerową Helenów-Goleniów do nowego ronda, a stamtąd przez stadion do domu. 
Kiedy siadłem i podliczyłem kilometry, nieco się zdziwiłem. Nie spodziewałem się, że aż tyle tego wyjdzie. To w części efekt nowej trasy, nieobieganej i nieopatrzonej. Przyjemniej się biegnie, gdy człowiek nie wie, że za 20 metrów będzie kamień, a za następne 35 dołek z wodą itp. Czas płynie szybciej, bieg jest lżejszy, nie czuje się wysiłku.


Właśnie wróciłem z Dąbia, odwiozłem Młodego na pociąg. Znów zostaliśmy sami. Niby człowiek do tego już przywykł, ale przez pierwsze 2-3 dni po wyjeździe juniorów dom jest jakiś pusty. Potem normalnieje.
W drodze powrotnej chciałem przejechać przez Załom. Na wysokości Kniewskiej z daleka widoczne koguty, jakiś wypadek tuż za skrzyżowaniem. Podjeżdżam do radiowozu, przy nim policjant z czerwoną pałą, macha mi, żebym skręcał w Kniewską. Uchylam okna, grzecznym (bardzo się starałem, naprawdę) tonem pytam policjanta, czy blokada długo jeszcze potrwa. Policjant na to burczy, żebym się nie zatrzymywał, tylko jechał, gdzie mi pokazuje. Pytam (jeszcze uprzejmym tonem), czy naprawdę nie może mi po prostu odpowiedzieć na pytanie. "-Ja tu nie jestem od odpowiadania na pytania!" - znów burknął do mnie buc w mundurze. "-I tu się pan myli, pana rola to także udzielanie informacji" - odrzekłem, już trochę poirytowany. "-I co, już mnie pan zwalnia?" - na to drwiącym głosem gliniarz. "-Nie, ale w gazecie obsmaruję pana na pewno" - złożyłem zapewnienie jegomościowi z czerwoną pałą. "-A zapisz se pan jeszcze numer radiowozu!!" - wrzasnął pałkarz. "-HPW A279, już zapamiętałem" - odparłem, zamykając okno.
Nie lubię policji. Przeważnie natykam się na gliniarzy niekompetentnych, zarozumiałych, bucowatych bez powodu, puszczających z nosa bańki z gilów, jak pałkarz z dzisiejszego zdarzenia. Czasami (rzadko) natykam się na kogoś inteligentnego, znającego swoją robotę i niepotrzebującego przedłużania swojego fistaszka pałą (czerwoną). I zawsze zaraz potem spotykam takiego bezinteresownie bucowatego gliniarza, jak burak z radiowozu napotkanego dziś w Dąbiu. Chciałbym, ale nie jestem w stanie polubić policji. Nie da rady.

piątek, 3 stycznia 2014

Pracujemy nad kondycją

11 km

Powtórka z wczorajszej trasy. Pierwszą połowę dobrze przycisnąłem, od nawrotu za Górą Lotnika zwolniłem, bo i droga nie najlepsza: rozjeżdżona przez ciężarówy wywożące drewno z poręby. Koło GL, na pagórkach, natknąłem się na dwa piękne jelenie. Spotkanie zaskakujące, bo ja się wspinałem z jednej strony, a z drugiej dwa zwierzaki. Były zaskoczone nie mniej ode mnie, przez chwilę nie było pewne, kto będzie spieprzał. Gdyby ruszyły w moją stronę, pewnie bym nie czekał, tylko rwał w las. Ale to jelenie zrobiły zwrot w miejscu i odeszły. Nie mogę powiedzieć, że odbiegły, bo na przestraszone nie wyglądały wcale, po prostu sobie potruchtały. Postałem, popatrzyłem na piękne, dorodne zwierzaki, z rozłożystymi porożami - piękny widok. Nie mógłbym być myśliwym, w życiu nie strzeliłbym do czegoś tak pięknego. Współczuję tym, którzy ze strzelania do zwierząt czerpią radość.

Rozglądam się po kalendarzu biegów, nadal nie ma żadnych informacji o tegorocznych edycjach półmaratonów w Nowej Soli i Grodzisku, nie ma nawet dat. Nie ma też informacji o dyszkach w Gozdowicach i Stargardzie. Jak tu planować swoją biegową przyszłość? 

Rozglądam się też za nowymi butami do biegania. Podstawowe wymagania to dobra amortyzacja pięt i trwałość. Zachęcająco wygląda nowy model Adidasa, Energy Boost z podeszwą stylizowaną na styropian. W opisie są jakieś bajania o amortyzujących kulkach etc, nie ma co tego czytać. Podeszwa wygląda jednak na solidną, przypomina klin, mam wrażenie, że taka konstrukcja buta dobrze by się przysłużyła moim achillesom. Pytanie zasadnicze: trwałość, odporność na "zdeptanie"? Zapewnienia producenta to jedno, ważniejsze są jednak fakty, a o nich można się dowiedzieć jedynie testując obuwie na swoich nogach. Cena niemała: 420 zeta. Poszukam opinii, może ktoś napisze to, co myśli, a nie to, za co mu zapłacą. 

czwartek, 2 stycznia 2014

Koniec świętowania

11 km

No więc rozpoczynamy przygotowania do wiosennych startów, by gdzieś na koniec marca mieć gotowość bojową. Na razie bieganie 10-12 km dziennie, ze stopniowo podkręcanym tempem. Nie będę przed sobą ukrywał, do szybkości biegu niewielką wagę przykładałem. Jeśli mam w Krakowie przymierzyć się do jakiegoś konkretnego wyniku, praca nad szybkością jest konieczna. 
Po wczorajszym, ulgowym dniu, dzisiejszy bieg był czystą przyjemnością. Runda po lasach w pobliżu Góry Lotnika, z jedną krótką przerwą na wykręcenie czapki z potu, zerowe zmęczenie. Ot, miły relaks ruchowy. 

W kalendarzu na razie niewiele pewnych wpisów. 18 maja Cracovia Maraton, 17 września Kliniska, 9 listopada Nicea-Cannes, prawdopodobnie 12 października Metz - Marathon des Mirabelles. Zakreśliłem też 27 kwietnia, kto wie, czy nie wybiorę się na Spreewaldmarathon, tym razem biegowy (dwa razy byłem na wersji kajakowej). Na pewno będzie jeszcze Grodzisk, Półmaraton Solan, w sierpniu szczeciński Gryf, może jeszcze raz w kwietniu Gozdowice, takiego kateringu jak nad Odrą, nie było nigdzie! Tyle, że daty tych biegów jeszcze nie są znane, o zapisach tym bardziej nie ma mowy. Szukam czegoś ciekawego, gdzie jeszcze nie byłem. Na pewno odpuszczę Jarosławiec, nie dam się drugi raz wpuścić w bieganie po piachu. 

Piotrek nie odpuszcza burmistrzowi, wierci mu dziurę w brzuchu i zniechęca do sześciotorowej bieżni w wersji "dla ubogich". Umówił już wyjazd do Międzyzdrojów, na poniedziałek 13 stycznia. Chętnie się przejadę, żeby zobaczyć cztery tory w wersji Mondo. Prawdę mówiąc, nie widziałem jeszcze tej nawierzchni na oczy, chętnie się po niej przebiegnę. 
Coraz częściej słyszę, że powinno się zbudować 6 torów, ale w wersji Mondo. Mniejsza, kto to mówi, ważne, że osoby mające wpływ na to i owo. Przeciw takiemu rozwiązaniu nikt chyba by nie protestował. 


środa, 1 stycznia 2014

Nowy Rok obiegany

5 km

Nowy Rok uczczony biegiem. Na zeszłoroczną trasę wyruszyła ekipa nie tyle liczna, co dobrana. I właściwie ubrana (żółte koszulki PMT). Do kompletu jedna reprezentantka Hanzy i jeden niezrzeszony. Start w południe, poprzedzony paroma petardami odpalonymi przez zawsze chętnego do takich akcji Artura i kubeczkiem grzańca. Przez godzinę krążyliśmy każdy w swoim tempie, niespecjalnie dbając o czasy i liczbę zrobionych okrążeń. Najmniej dbał o to Mariusz, nieco zmęczony po ostatniej nocy i ledwie przebierający nogami. Zdaje się, że Szymon, czyli Gess-junior, nabiegał więcej od tatusia...
Po przebieżce szampan i życzenia, po czym przebazowaliśmy się do gościnnej chaty Anety i Darka, gdzie w ciepełku trwało dalsze spożywanie rozgrzewających płynów.
Hanza Goleniów zrobiła swój bieg, z Goleniowa na Górę Lotnika. Cel może był i ambitniejszy, ale gorzej z logistyką. Zaopatrzenie, które spożywano u celu wyprawy, trzeba tam było dostarczyć na własnych grzbietach. Rzecz ciekawa: na Górę Lotnika zawlekli nawet stół, podobno z blatem na plecach zasuwał Robert. Tymczasem u nas można się było rozgrzać i wyluzować co kilometr, po każdym kółku. To zdecydowanie bardziej praktyczne ;)

Dziś rozpoczęło się przyjmowanie zgłoszeń na Maraton Puszczy Goleniowskiej. Dareczek uruchomił zapisy punktualnie o 1.31, a już kilka minut później byli pierwsi zapisani. Teraz (godz. 20.30) są już 64 zgłoszenia, a miejsc jedynie 180. Rewelacja!