niedziela, 31 sierpnia 2014

Pierwszy sukces Hanzy

Przedwczoraj wpadł Piotrek pochwalić się pierwszymi sukcesami młodych biegaczy Hanzy: drugim miejscem Piotrka Bakana na 2 tys. m w mistrzostwach województwa, a troje z pięciorga startujących dzieciaków zrobiło rekordy życiowe. Sukces został podlany, czego skutkiem była moja wczorajsza niechęć do wszelkiej aktywności. Dziś już jest lepiej.

Wracając do tych sobotnich mistrzostw: Hanza wysłała pięć osób, Barnim trzy. Przyjrzałem się wynikom wszystkich zawodów, utwierdziłem się w przekonaniu, że sekcja lekkoatletyczna UKS Barnim to kompletna patologia. Na tle innych klubów zachodniopomorskich z miast wielkości porównywanej z Goleniowem - rozpacz. Policka "Ósemka" czy gryfiński "Hermes" nakrywają Barnima beretem, gdy porówna się ilość trenujących zawodników i startujących w zawodach. Ale w tych klubach naprawdę pracuje się z dzieciakami i młodzieżą, a nie prowadzi elitarne treningi z importowanymi z zewnątrz potencjalnymi mistrzami, zostawiając na miejscu kompletną plażę. Wszedłem w bazę zawodników PZLA: Barnim prezentuje tam lekko ponad stu zawodników, Ósemka - ponad ośmiuset. W tej barnimowej setce są nazwiska osób od dawna nie trenujących, są nawet nieżyjący. Ale statystykę pompują. A przecież w Goleniowie, który podobno stawia na lekką atletykę i chce z niej uczynić wiodącą dyscyplinę, stadion i okoliczne lasy powinny być pełne dzieciaków biegających w koszulkach Barnima, powinny ich być dziesiątki. Przepraszam, widział ktoś może taki obrazek, jak ten obok? Z zastrzeżeniem, że na zdjęciu jest ekipa Hanzy, nie Barnima...
Niedawno trafiłem na bardzo ciekawą wypowiedź. Edward Szymczak, trener tyczkarzy, powiedział:

„W Polsce lekkoatletyki nie ma w klubach ani szkołach. Nie ma systemu szkolenia ani specjalistycznych ośrodków. Trenerzy reprezentacji zarabiali kupę pieniędzy, a zajmowali się tylko jednym zawodnikiem zamiast całą kadrą i jej zapleczem, które wyginęło. Wszystko zaorano i został tylko ugór. Ale na ugorze czasami wyrośnie coś pięknego, jak w Zurychu”. Wypisz, wymaluj - jakby o sekcji LA w Barnimie. Ciągnie ona z gminy kasę, która nie idzie na sport dzieciaków i młodzieży, tylko na wyczynowy sport garstki pupilów Trenera. Zaś zadania, które powinien realizować Uczniowski Klub Sportowy Barnim - lepiej realizuje dopiero co powstały społeczny klub, nie biorący na razie z gminy ani złotówki na lekkoatletów, a którego trener pracuje za darmo.

Odpuściłem sobie dzisiejszego Gryfa, pogoda zniechęcająca. Ale i tak swoją porcję deszczu zaliczyłem. Kiedy poszedłem na siłownię Ojca D., dorwała mnie pierwsza fala deszczu. Potem się przetarło, więc wskoczyłem na rower. W drodze powrotnej, już na nowej ścieżce rowerowej, dopadła mnie naprawdę solidna ulewa, przemoczyło mnie na wylot. Oczywiście, kiedy dojeżdżałem do domu, przestało padać. Na razie leje i lać ma do wieczora.

A z Gryfa same dobre wieści, padły życiowe rekordy, paru znajomych zaliczyło pierwsze starty. I podobno w czasie biegu nie padało, polało przed i po. To "po" trwa do tej pory, a jest wpół do dziesiątej...

piątek, 29 sierpnia 2014

Relaks

Relaks trochę wymuszony, bo ciśnienie tak podłe, że po południu leżąc na kanapie nadrabiałem zaległości w czytelnictwie. Wyskoczyłem na rower, żeby nieco się rozruszać i porobić fotografie nowej ścieżki rowerowej, która już ma pierwsze uszkodzenia. Nie może być inaczej, jeśli muszą przez nią przejeżdżać 30-tonowe ciężarówki z drewnem, a konstrukcja zjazdów do lasu co najmniej budzi wątpliwości: są zbyt ciasne, nie ma też niezbędnego utwardzenia gruntowej drogi na podjeździe do ścieżki. Dlatego parę krawężników jest już wyrwanych, a wkrótce zniszczenia mogą być większe. Trzeba to naprawić, znaleźć metodę na zapobieganie dalszym zniszczeniom, a z tych doświadczeń wyciągnąć wnioski potrzebne do poprawnego zaprojektowania kolejnych ośmiu kilometrów ścieżki na odcinku GPP-Lubczyna.

Po południu wpadłem tylko na siłownię na stadionie, trochę powiosłować. Musiałem poczekać paręnaście minut, aż się zwolni miejsce. O to coraz trudniej, bo praktycznie stale są chętni na ćwiczenie pod chmurką. Dominują kobitki, ale coraz częściej widzę tam facetów w różnym wieku. Wczoraj skusiła się nawet Oleńka, poszła po raz pierwszy i się jej spodobało. Jak widać na zdjęciu, zainteresowanie siłownią we wszystkich grupach wiekowych ;)


czwartek, 28 sierpnia 2014

Się urobiłem

10 km biegu, a przedtem 25 km rowerkiem

Cholernie pracowity dzień od samego rana. Dobrze, że na dzisiaj rano zostawiłem sobie napisanie tylko jednego tekstu, bo o wpół do ósmej telefon od zaprzyjaźnionego strażaka z informacją o wypadku kolejowym pod Żabowem. I tak miałem jechać do Nowogardu, ale wyjazd trzeba było przyspieszyć. Na miejscu zebrałem kluczowe informacje, których nie dałoby się pozyskać siedząc przed komputerem czy po prostu dzwoniąc. Samo obejrzenie miejsca zdarzenia dało prawie pełną wiedzę o przebiegu zdarzenia, parę pytań wiedzę dopełniło. Plus ładne, własne fotki.
Z Żabowa szybko do Nowogardu na porąbaną sesję tamtejszej rady. Szopka w domu wariatów, czyli folklor polityczny w wersji nowogardzkiej. Parę zdjęć, parę rozmów i szybki powrót do Goleniowa, żeby zgrać zdjęcia, napisać teksty do GG i Kuriera. Tak jak przypuszczałem, Kurier dał go na pierwszą stronę. 
Po południu obiad z pewnym panem, który ma bardzo rozległą wiedzę na temat relacji między wieloma postaciami z goleniowskiego życia samorządowego i samorządowych instytucji. Dwie godziny wzbogaciły moją wiedzę w stopniu więcej niż znacznym. Przyda się w czas wyborów ;)

A późnym popołudniem skok na rower, objechanie wiosek wokół Goleniowa, po czym rower do garażu, a ja do lasu, na przebieżkę. Cholera, trochę się odwykło od biegania, pierwszy kilometr był jak docieranie malucha - sporo zgrzytów. Ale potem było już dobrze, przetruchtałem sobie dyszkę w relaksowym tempie około 6 min/km. Nie mogę powiedzieć, żebym był skatowany, ale sumaryczny wysiłek był zadowalający, a bilans energetyczny z pewnością ujemny, czyli w kierunku chudnięcia. Czuję zresztą, że tłustego ubywa, a to poprawia mi samopoczucie.
6 września 'osir' znów robi festyn pt. "Bądź fit" czy jakoś tak. Główny punkt - gala sportu, czyli być może szansa na kolejne medaliki i pucharki. Główna atrakcja głównego punktu - Krystian Zalewski. I tak właśnie zaczyna się kariera Krystiana (skądinąd bardzo sympatycznego chłopaka, któremu jeszcze się w głowie nie poprzewracało) jako coś w rodzaju misia na Krupówkach. Będą go eksploatować bez litości, bez koncepcji i bez sensu, do obrzydzenia. 

Któryś już raz pod oknem przejeżdża mi jakiś samochód z głośną muzyką. Tym razem gość mnie nie wkurza, nawet myślę o nim ciepło, bo z głośników leci płyta "Please, please me" Beatlesów. Ktoś ma gust. Bo czyż to nie piękne? Please, please me

Uhonorowani

32 km dziś, 45 wczoraj

Miałem ochotę się przebiec, ale nie miałem czasu. Musiałem dość pilnie podjechać do Klinisk, połączyłem więc przyjemne z pożytecznym, zaoszczędziłem na paliwie jadąc rowerem. Wyjeżdżając z miasta trafiłem na ostatnie chwile prac przy asfaltowaniu ścieżki rowerowej, ostatnia fotka dla potomności. Potem zwykłą drogą przez Lubczynę. Przed wjazdem do Pucic przykry widok: leżący na ulicy starszy gość, spora kałuża krwi cieknącej z rozbitej głowy, połamany rower. Współczucie szybko mi wywietrzało, bo okazało się, że jegomość pijany prawie do nieprzytomności jechał całą szerokością szosy z Czarnej Łąki, gdzie chlał, do Pucic, gdzie zapewne chlałby dalej. Teza o zamiarze trwania w chlaniu prawdopodobna, bo kiedy przyjechała karetka, ratownicy musieli wyciągać z kieszeni leżącego pijaka rozbitą flachę "Żytniej". Ot, Polska wiejska...

Dziś na sesji honorowano wicemistrza i jego trenera. Wicemistrz w końcu oświadczył publicznie, że jest z Goleniowa, zadeklarował, że będzie to głosił "urbi et orbi", a dostanie za to 20 tysięcy złotych. Głoszenie ma trwać do kwietnia, wychodzi więc po 2,5 koła miesięcznie. Ma też trzy razy opowiedzieć dzieciom, że warto biegać oraz pięć razy wystartować w "zawodach o randze ogólnopolskiej i międzynarodowej" w koszulce z deklaracją "jestem z Goleniowa". No i głosić w wywiadach, w materiałach prasowych i na spotkaniach z dziennikarzami, że jest z Goleniowa, a Goleniów wspiera go finansowo.
Co ciekawe, podobną deklarację złożył też trener wicemistrza. Jego deklaracje są jednak dużo mniej warte, ma dostać za to od gminy niespełna 3 tysiące. Nie musi biegać, ma za to zachęcać dzieci do uprawiania lekkiej atletyki. To zabawne, bo za to właśnie płacą mu jako pracownikowi 'osir' i sam sobie za to płaci jako prezes Barnima, oczywiście jak dotąd nie widziano go zachęcającego dziatwę do uprawiania sportu. Może teraz, kiedy gmina zapłaci mu za to samo trzeci raz, wreszcie to zrobi?
O dziwo, trener nie strzelił dziś żadnego focha, jak to potrafi zrobić publicznie. Mógł na przykład zapytać inteligentnie: a czemu ja tak mało? Przypominam chamówę, jaką popisał się 11 listopada na zakończeniu ostatniej Mili, krzywiąc się i prychając burmistrzowi na scenie, że on nigdy nie będzie zadowolony z bieżni, która będzie miała tylko cztery tory. Dziś miał tylko minę ponurą i nie uśmiechnął się ani razu. Podziwiałem odwagę burmistrza, który po złożeniu gratulacji objął trenera i przytulił do piersi. Zaraz odgryzie Robertowi ucho! -  pomyślałem. Ale nie, nie odgryzł.

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Ścieżka jutro będzie gotowa

35 km

Dziś dzień relaksu. Późnym popołudniem przejażdżka przez Lubczynę i Czarną Łąkę, z miłą niespodzianką zaraz po wyjeździe z Goleniowa: dzielna ekipa kładzie asfalt na ścieżce rowerowej. Jutro dokończą odcinek wiadukt-Goleniów, pojutrze zrobią kawałek za wiaduktem - i zrobione. Oczywiście, już dziś się przejechałem po gotowym odcinku. Asfalt
równiutki, jedzie się spokojnie i bezpiecznie, wreszcie nie trzeba się rozglądać, czy jakiś debil nie próbuje wjechać w tyłek. 
Przed Czarną Łąką dogonił mnie Krzych Mańkowski, razem przejechaliśmy do Klinisk, gdzie ja zostałem porobić trochę zdjęć, zaś on posterował w stronę Stawna. Chwila przerwy, po czym powrót do Goleniowa przez Rurzycę i GPP, z ponowną kontrolą postępu robót na ścieżce. Postęp był.
Dziś postanowiłem reaktywować zapomniany nieco profil 27/27 na FB. Co jakiś czas wrzucę tam fotkę z postępu robót na bieżni. W końcu o tę bieżnię przecież chodziło, niech więc będzie jakiś finał.
A propos inwestycji na stadionie... Doniesiono mi, że Jurek Kiler chodzi i coraz głośniej przebąkuje, że koniecznie (absolutnie koniecznie!) trzeba wybudować wieżę sędziowską i jakieś zaplecze biurowo-hotelowe. Skoro mają na stadionie być organizowane "mityngi rangi co najmniej europejskiej" (kto pamięta, kto to wymyślił? :)  ), to bez wieży i biuro-hotelu ani rusz! Na razie rzecz nie wyszła poza chodzenie i przebąkiwanie, ale trzeba mieć sprawę na oku. Jedno jest pewne: tej inicjatywy nie poprzemy. Przypominam, że ideą była budowa bieżni treningowej, a nie jakiegoś porąbanego gminnego centrum mityngowo-olimpijskiego. Ostatnie, czego można sobie życzyć, to jakieś pogięte zawody i centrum przygotowań olimpijskich w Goleniowie. Nie, to ma być stadion przede wszystkim rekreacyjny. Oczywiście, wkrótce usłyszymy, że nie ma sensu "marnować" tak pięknego, sześciotorowego obiektu przez udostępnianie go tylko amatorom, że przecież skoro już jest, to trzeba go wykorzystywać na maksa, organizować zawody za zawodami. Na pewno tę ideę poprze paru działaczy z PZLA, którzy przypomną, że przecież dali na to 800 tysięcy, więc coś im się za to należy. Wprawdzie pieniądze były (na razie - będą) z Ministerstwa Sportu, no ale przecież gdyby nie PZLA... Na szczęście, na to wszystko są już gotowe argumenty, ale na nie przyjdzie czas.

niedziela, 24 sierpnia 2014

Koniec?

10 km

Zdziwienie. Nic nie boli, nic nie ogranicza. Z lekkim niedowierzaniem ruszyłem w las, ale paręset przebiegniętych metrów upewniło mnie, że jest w porządku. Więc hyc za tory, na standardową trasę. Dopiero pod koniec pojawiło się lekkie ćmienie w prawym udzie, ale kręgosłup nie sygnalizował w żaden sposób, że jest niezadowolony. Dyszkę spokojnie skończyłem, mam nadzieję, że tym samym skończył się okres biegowej abstynencji. 
Zaraz ruszamy z Młodym do Klinisk, na pierwszy trening. Nie będę kusił losu, zamiast przebiec się - przejadę rowerem, porobię fotki, które mogą się przydać na reklamówkę biegu. 

Po południu pierwszy trening przedmaratoński w Kliniskach. Zjawiło się ponad 40 osób, w tym kilka mi nieznanych. Kilka słów zagajenia wygłosił prezes Gapiński, wspólne fotki przed startem, po czym - kierunek las. Wskoczyłem na rower, by przyczaić się w miejscu, gdzie można zrobić najciekawsze ujęcia. Odebrałem defiladę, po czym na skróty pojechałem na dziesiąty kilometr, by i tam pofotografować lud biegający. Po biegu spotkanie w wiacie przy ognisku i kiełbaskach, które wchodziły jak złoto, wegetarian nie zaobserwowano. Następny trening w sobotę o godzinie 16. Dla zachęty parę fotek, a wszystkie zrobione przeze mnie zdjęcia są pod tym linkiem



















 

sobota, 23 sierpnia 2014

Po górach

45 km rower

Te kilometry powinno się liczyć inaczej, niż przejechane w okolicy Goleniowa.  Gór Bukowych można się śmiać, że pagórki itp., ale kiedy się po tych kupkach piachu zgarniętego przez lodowiec pojeździ, czuje się, że to ma nieco wysokości. Poczułem.
Samochodem z załadowanym rowerem podjechałem do Starego Czarnowa. Smutek bierze, gdy się patrzy na miejscowość znienacka odsuniętą na bok. Kiedyś "trójka" prowadziła przez środek S. Czarnowa, pewnie mieszkańcy byli z tego niezadowoleni. W połowie lat 90 wybudowano obwodnicę, Stare Czarnowo zostało z boku. Parę lat temu do użytku oddano ekspresówkę, stara "trójka" stała się drogą gminną, ruch zamarł. Teraz na środku drogi w Starym Czarnowie można się położyć i opalać, nikomu to nie będzie przeszkadzać. Miejscowość jest martwa, to już tylko sypialnia dla Szczecina.
Z S. Czarnowa przejazd do Glinnej. Ciekawił mnie cmentarz żołnierzy niemieckich, gdzie

chowane są szczątki poległych w II wojnie i krótko po niej. Obiekt pięknie utrzymany, nienachalny w formie, oczywiście żadnej symboliki nazistowskiej. Granitowe krzyże bez żadnych napisów, tablice z nazwiskami poległych, datami narodzin i śmierci, sporo dat śmierci już po wojnie, czasem parę lat. Pewnie jeńcy.
Paręset metrów dalej ogród dendrologiczny w Glinnej, niegdyś piękny, potem zaniedbany jak wszystko w peerelu, teraz odbudowywany ze zniszczeń. Na razie średnia atrakcja, za parędziesiąt lat powinno być pięknie, drzewa muszą podrosnąć. Mnie zaciekawiło jedno, z daleka przypominające drzewo
oliwne. Jak się okazało, to stara i schorowana jabłoń, porośnięta gęsto jemiołą. Wygląda niebywale.
Z arboretum - w góry. Część dróg, tych ważniejszych, ma nawierzchnię asfaltową, reszta jest brukowana. Żałowałem, że nie wziąłem ze sobą żadnej mapy, musiałem polegać na pamięci i orientacji w terenie. Wystarczyło, by się nie pogubić i wyjechać dokładnie tam, gdzie chciałem. Po mniej więcej dwóch godzinach powrót do Starego Czarnowa, a stamtąd wyjazd do Kołbacza, by zobaczyć pozostałości po cystersach. Kościół i resztki zabudowań poklasztornych bardzo interesujące, niestety - zamknięte. Za to sam Kołbacz to tragedia i pomyłka, jakieś koszmarne blokowisko zbudowane za peerelu, zadupie do trzeciej potęgi, psy szczekające wiadomo czym, ptaki zawracające, a na opłotkach powinna stać tabliczka "Koniec świata". Za to znalazłem aż trzy pomniki ustawione za komuny: jeden to jakiś popaprany memoriał poświęcony nie wiadomo czemu, zaraz u wjazdu do wsi. Drugi - kamień poświęcony Zootechnicznemu Zakładowi Doświadczalnemu w Kołbaczu, a trzeci czci nadal 40 lat "powrotu Pomorza do Macierzy". Nigdy więcej Kołbacza!
Po powrocie do Goleniówka jeszcze dyszka po płaskim, a na koniec wizyta w ojcowskiej siłowni. Dobrze spędzony dzień.




piątek, 22 sierpnia 2014

I rowerek, i bieg

45 km rower+ 5 km bieg, wczoraj 25 km rower

I niech mi kto mówi, że nie opłaca się uprawiać sportu, nawet rekreacyjnie. Po drodze na stadion znalazłem na chodniku stówę. Podzieliłem się z młodym, nie było sensu dawać ogłoszenia: "znalazłem stówkę, oddam temu, kto zgubił". Lud by mi się nie pomieścił na klatce schodowej, a jakby zsumować, to poszkodowani zgubiliby pewnie kwotę porównywaną z budżetem gminy. 

Coraz bardziej mi się podoba jazda rowerem. Wkurza mnie tylko, że nie można skomponować trasy, która nie groziłaby skatowaniem dupy na wertepach takich na przykład, jak między Kliniskami a rozjazdem na Strumiany. Wszystko w porządku, ale ten odcinek autentycznie grozi urwaniem dupska na drodze-rzęchu gorszym, niż w Rumunii. No, może przesadzam, tamtejsze drogi to kosmos do trzeciej potęgi, ale Kliniska-Strumiany to jeśli nie Rumunia, to Węgry.
45 kilometrów minęło mi miło i bez wysiłku. Pokręciłem się po okolicy, objechałem dziury różne dookoła Goleniowa, po to tylko, by stwierdzić, że od wczoraj nic tam się nie zmieniło. A, jedna zmiana: naprawili wyrwaną zaporę energochłonną na obwodnicy wschodniej, straszącą od paru miesięcy. Jeden mail, podpisany "cm, Kurier Szczeciński" sprawił, że usunięto badziewie tarasujące ścieżkę rowerową. Nie przypisuję sobie nadzwyczajnych mocy, najpewniej byłem pierwszym ludkiem, który zarządcę drogi powiadomił o problemie. Lud ma zwyczaj kląć w żywe kamienie władzę za wszystko, ale rzadko próbuje zwyczajnie ją powiadomić, że coś trzeba zrobić. Choć może etykietka "Kurier Szczeciński" miała jakieś znaczenie, to nie zasadnicze.

Po objeździe gminy lekkie rozbieganie, po dłuższym okresie zastoju. Po 2-3 kilometrach odezwał się ból w kręgosłupie, nie na tyle jednak silny, by mnie wyeliminować. Uparte, pieprzone gówno... Jutro dzień przerwy, w sobotę cóś, a w niedzielę dyszka w Kliniskach, choćbym miał w poniedziałek przyjąć podwójną lewatywę (wedle Szwejka, najlepsza metoda na wszelkie dolegliwości).
A na koniec wizyta na plenerowej siłowni u Ojca Dyrektora. 15 minut na wioślarzu, dla rozwoju mięśni u góry. Pomysł tej siłowni był świetny, Ojciec D. ma u mnie ekstra punkty.

Doniesiono mi uprzejmie, że w klubie, którego nazwy się nie wymienia, przeczytano wpis sprzed czterech dni. Oburzono się. Potraktowano jako zniewagę i zamach. Krótko powiem:  w cholerę z tym.
Wiem już, czego gmina będzie oczekiwała od wicemistrza w zamian za kasę. Niewiele. Wicemistrz ma zamieścić na swojej stronie internetowej hasło "jestem z Goleniowa" i paradować w koszulkach z takową deklaracją na treningach, w szatni i być może pod prysznicem. W umowie nic nie będzie o obowiązku powiadamiania wszystkich wokół, że jest z Goleniowa. Uniknie przez to dziwnych spojrzeń i wypowiedzi, które na język polski tłumaczyłyby się mniej więcej tak: "Poje..ało cię?".

Przygotowuję pewien drobny happening związany w powyższym tematem. Za parę tygodni będzie zabawnie, choć być może nie wszystkim będzie do śmiechu.

Przyszły dyspozycje co do składu ekipy do Congy. Zabawne: 5 lat temu pojechałem tam z ciekawości, spędziłem dwa tygodnie wśród Francuzów, szlifując język. W tym roku Francuzów nie będzie, po patron nie chce z nimi pracować, chce wyłącznie Polaków. Jedzie 20 osób, większość kolejny już raz. Patron jest z Polaków bardzo zadowolony, dobrze płaci, zapewnia świetne warunki socjalne (kulturalne spanie, zaplecze socjalne, kucharz dla ekipy gotujący wszystkie posiłki). Szkoda tylko, że nie będzie w tym roku z kim się kłócić po francusku... Mam być szefem całej ekipy, to kilkaset euro ekstra za parę dni pracy, ale tak naprawdę żal mi, że dużo mniej będzie okazji do pogadania po francusku.


środa, 20 sierpnia 2014

Umieją zachęcić!

25 km, rower

Taka dawka to teraz pikuś, i to z tych mniejszych. Pogoda zrobiła się znienacka jesienna, znów z trasy przegnał mnie deszcz. Tym razem nie dopadł w pechowym, odkrytym miejscu, ale zniechęcił do oddalenia się od Goleniowa. Dlatego tylko 25, a nie 40-50.
Sprzęt sprawuje się rewelacyjnie. Stare zębatki potwornie zgrzytały, kiedy wrzucałem ostre przełożenia, bo wszystko było wyrobione i ponaciągane. Teraz przekładnie i łańcuch są nowiutkie, dopasowane, świetnie współgrające. Nie strach przydepnąć, nie trzeba się bać, że wszystko w cholerę się porwie o 20 km od bazy i trzeba będzie zapieprzać piechotą, prowadząc przy sobie kawał złomu.

Po południu posiedziałem z radnymi na komisji. Rozmowa była o tzw. karcie rodziny, która ma dawać zniżki i preferencje rodzinom mającym dwoje i więcej dzieci. Poczytałem projekt uchwały i zbaraniałem. Prócz zniżek w opłatach za przedszkole, imprezach oraganizowanych przez GDK i OSiR, cała reszta to wielka ściema. Posiadacze karty mają mieć prawo do darmowych przejazdów komunikacją miejską (jak wszyscy), dzieci z klas II i III do darmowych zajęć na basenie (jak wszystkie dzieci z tych klas), gimnazjaliści prawo uczestnictwa w jakimś tam programie szkolenia żeglarskiego i kajakowego (jak wszyscy gimnazjaliści) itd. Najbardziej wzruszyło mnie prawo posiadacza karty do darmowej opieki psychiatry i psychologa, jeśli będziemy ofiarami przemocy domowej lub członkami rodziny alkoholika. Ja pier..lę, to faktycznie zachęca! :)

Na weekend trzeba wymyśleć jakąś ciekawą rowerową wycieczkę po Pomorzu. Powrót oczywiście najpóźniej w niedzielę po południu, bo w Kliniskach pierwszy trening przed MPG!

wtorek, 19 sierpnia 2014

Burza mi dała

Rower po remoncie. Nowe wieńce zębatek, nowy łańcuch, wymieniony suport i klocki hamulcowe, nowe i wygodne siodełko. Wszystko wyregulowane, przesmarowane, chodzi bezgłośnie, precyzyjnie, tak, jak lubię. Z przyjemnością zaraz po odebraniu roweru z przeglądu wskoczyłem nań i ruszyłem w trasę. Spida miałem niezłego, planowałem obskoczyć wczorajszą trasę. W Tarnówku, kiedy wyjechałem na górki, dostrzegłem na zachodzie wał ciemnych chmur, sunęły w moją stronę. Miałem nadzieję, że jakoś je ominę, objadę łukiem. Pojechałem do Klinisk, ale tam żadnych złudzeń już nie miałem, było pewne, że deszcz przyjdzie. Na najwyższych możliwych obrotach ruszyłem przez Rurzycę w stronę Goleniowa. Deszcz mnie dopadł na wysokości wiaduktu, zakląłem pod nosem i zdecydowałem, że jadę dalej. Do domu dojechałem w stanie takim, jakbym Odrę forsował w Gozdowicach. W butach chlupało, z ciuchów ciekło strumieniem. Ale i tak dominowało zadowolenie ze sprawnego sprzętu i niezłej kondycji.
A propos kondycji: po wczorajszym intensywnym rozciąganiu dziś spróbowałem się przebiec (btw - po ojcowym żużlu). I zdziwsko: wszystko w porządku, nic nie boli i nie ogranicza. Znaczy, kierunek jest słuszny, a szanse są. Dziś kolejna tura rozciągania. 

Z rana zadzwonił Darek. Ładnie się przedstawił: "dzień dobry, jestem Darek i nie jestem z Goleniowa". Znaczy, czytał wczorajszy wpis :).
Pogadaliśmy trochę o niedawnych wydarzeniach sportowych, wymieniliśmy poglądy (bardzo zgodne) na temat patologicznej sytuacji w goleniowskiej LA, a potem przeszliśmy do rzeczy przyjemniejszych, czyli MPG i niedzielnego treningu w Kliniskach. Jeśli moja forma się będzie poprawiać, to być może się przebiegnę. Na pewno będę, bo trzeba przygotować parę zdjęć zachęcających do przyjazdu do Klinisk.


Pod koniec tygodnia będą wywozić żużel z bieżni. Zapytałem Ojca D., czy można sobie trochę wziąć na pamiątkę. Powiedział, że jeśli chcę, to mogę wziąć nawet 2 kilo. Wezmę.

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

A wiesz, że jestem z Goleniowa?

42 km

Wietrzycho jak cholera, chmury straszyły ulewą, ale obleciałem trasę przez Stawno i Lubczynę, od Czarnej Łąki wiatr już nie przeszkadzał. W Kliniskach zajechałem pod nadleśnictwo, zerknąć na początek trasy MPG. Potruchtałem trochę po parkingu, ale szybko dałem spokój, to nie ma sensu. Dupa boli, kręgosłup napieprza przy każdym kroku, kompletna rozsypka. Ciekawe, że za to do roweru organizm się przystosował wprost idealnie, w czasie jazdy nie odczuwam żadnych dolegliwości, a po niej czuję się kapitalnie. Do chwili, kiedy nie spróbuję biec :(
Wczoraj podjechałem do Nowogardu, odbywał się tam maraton kolarski (wersja mini - 16 lub 32 km). Fajna atmosfera, niezła organizacja, około 200 uczestników. Też pełen przekrój możliwości, od byłych wyczynowców, przez zaawansowanych amatorów po towarzystwo przemieszczające się dostojnie ku mecie, niepatrzące na zegarek. Trochę mi tylko nie pasowało to ich zafascynowanie techniką rowerową, tymi różnymi systemami, bajerami. Rower to rower, ma być sprawny, jechać lekko, a niekoniecznie być z najnowszego katalogu. Jak samochód: ma przewieźć z punktu A do punktu B i tyle. Mój ma 17 lat i nie mam ochoty się go pozbywać. Jutro rano idzie na przegląd i wymianę siodełka, jeśli to przywróci mu pełną sprawność, to nie zamienię dziadka na nowy.

Dziś przypadkiem trafiłem w urzędzie na rozmowę na temat uhonorowania nowego wicemistrza Europy. Uhonorowanie musi mieć koniecznie wymiar finansowy, panowie zastanawiali się, pod jakim hasłem wepchnąć zawodnikowi pieniądze do kieszeni. Wymyślili, że hasłem tym będzie promocja gminy Goleniów, a hasłem reklamowym będzie "Jestem z Goleniowa". To ciekawe, bo parę dni temu z obecnego wicemistrza nie dało się wycisnąć deklaracji, że czuje się goleniowianinem, odmówił odpowiedzi na pytanie w tej materii.
Próbowałem się dowiedzieć, jak panowie wyobrażają sobie owo promowanie? Okazało się, że nie mają koncepcji. Hasła reklamowego na koszulkach startowych nosić nie można. Zapewne zawodnik będzie w szatni opowiadał kolegom, że jest z Goleniowa.

(A propos możliwej reakcji: parę lat temu do Goleniowa przyjechał kolega z Australii, przesiąknięty już tamtejszymi obyczajami. Podjechał na Szczecińską zatankować, pompiarzowi na powitanie rzekł: Cześć, jestem Mariusz. Pompiarz popatrzył z ukosa i odparł mu: A ch... mnie to obchodzi...)
Nie było też żadnej odpowiedzi na pytanie o spodziewane efekty owej promocji. "No wiesz, to przecież takie niewymierne..." - rzekł mi jeden z panów. Nawet bardzo niewymierne. Z ciekawością będę wypatrywał przejawów i efektów promocji.
Z promocji można się pośmiać, ale inną rzecz trzeba traktować niebywale serio: pomysły, by zamieszać w sposobie finansowania sportu i przeznaczyć pieniądze na - jak to ładnie określono - przyszłościowe dyscypliny i przyszłościowych zawodników. Wkrótce można się spodziewać prób nowego krojenia sportowego tortu. I dlatego bacznie trzeba się przyglądać poczynaniom tzw. rady sportu, od której zabawa się zacznie. Trzeba będzie pochodzić na jej posiedzenia, by oryginalne, nowatorskie pomysły wyłapać i spopularyzować. Nawet się domyślam, kto z nimi wyskoczy :)

Wczorajszą transmisję maratonu z Zurychu na pewno zapamiętam. Trzydzieści kilometrów prowadzenia przez Mariusza Chabowskiego to było coś pięknego i nie ma znaczenia, że musiał zejść z trasy. Walczył pięknie! No i zastąpił go Yared S., którego wyczyn utnie chyba narzekania co niektórych, że czas by skończyć z wystawianiem do reprezentacji zawodników naturalizowanych. Sreberko jak złoto!

niedziela, 17 sierpnia 2014

366 maratonów...

20 km rowerem

Przed południem wybrałem się na stadion, poćwiczyć trochę na plenerowej siłowni. 15 minut na wioślarzu, trochę ćwiczeń na mięśnie rąk - tak na początek. Wioślarz chyba nie najlepiej skonstruowany, bo trzeba mieć ręce jak gibbon (prawie do ziemi), żeby ogarnąć pełen zakres ruchowy przyrządu, a przy tym jak dla mnie - obciążenie chyba jest zbyt małe. Dużo machania, za mało wysiłku. Ale może kobietom to odpowiada, o ile mają baardzo długie ręce. 
Przy okazji trochę obserwacji. Ludzie już się dostosowali do zamknięcia bieżni i boiska. I biegacze, i chodziarze krążą teraz po asfaltowych alejkach między euroboiskiem i siłownią. Narzekań nie słychać. Problem się pojawi, kiedy zmrok zacznie szybciej zapadać, bo alejka na wysokości siłowni to zaproszenie do połamania nóg i zębów: dziury i garby. Zdałoby się to oznaczyć farbą ostrzegawczą, bo i za dnia można się zagapić i wyrżnąć. 

Po południu próba biegania. Dupa. Po paru krokach było jasne, że kręgosłup nie zgadza się na ten eksperyment. Odpuściłem. Poćwiczyłem za to, porozciągałem się, pogimnasytkowałem, w domu porozciągałem mięsień gruszkowaty. Na rower siadłem tylko w celach rekreacyjnych, jakieś 20 km wokół Goleniowa. 

Darek pojechał machnąć w weekend trzy maratony. Znajomy mu ultramaratończyk z Kujaw,
Maraton nr 1. Na zachętę.
rolnik jak najbardziej prowadzący gospodarstwo, podjął próbę ustanowienia rekordu Guinessa: 366 maratonów w 366 dni. Codziennie jeden, przez okrągły rok. Z zachowaniem wszelkich szykan niezbędnych dla uznania rekordu, a więc atestowana(!) trasa, komisja, protokoły itd. Otwarcie efektowne: pierwszy maraton w strugach deszczu, przy tym przez deszcz należy rozumieć ulewę nie dającą szans na zachowanie choćby jednej suchej nitki. Kto chce, może przyłączyć się do tej inicjatywy, maratony zaczynają się o godzinie 17 we wsi Witunia na Kujawach. Zimą - o 12. Jest możliwość przenocowania, podobno pan Ryszard zorganizował dla wspierających całkiem wypasioną kwaterę. Oczywiście, należy się wcześniej zapowiedzieć, kontakt przez FB i zakładkę "366 maratonów w 366 dni".

Dziś zasiadam za to przed telewizorem, oglądam transmisję maratonu z Zurychu. A potem wypad do Nowogardu, robią tam maraton rowerowy. Jakieś fotki się cyknie.

W poniedziałek idę do pani doktor od rehabilitacji, w tygodniu wpadnę też na pływalnię. Generalnie, relaks, bo trzeba powoli się przygotowywać do wyjazdu do Francji. Od 8 września siłowy trening w winnicach :)

piątek, 15 sierpnia 2014

Turystycznie

25 km, turystycznie

Najciekawsze było, dokąd ta droga
zaprowadzi?
Dwa poprzednie dni były konkretne, 35 i 42 km w dość szybkim tempie. Dziś odmiana: wrzuciłem rower do samochodu i pojechałem do Węgorzyna, pojeździć po wiejskich drogach. Piękne okolice, parę ładnych jezior, nad jedno z nich przez dobre parę lat jeździliśmy na biwaki. Odwiedziłem nasze dawne biwakowisko w Przytoni, zarosłe niestety chaszczami i pokrzywami. Dawną, nieużywaną już
drogą pojechałem ze wsi Wiewiecko w nieznane. Przepadam za takimi klimatami: dawna droga, wysadzona potężnymi dębami, dziś zapomniana i nie wiadomo dokąd prowadząca. Zaryzykowałem, w końcu gdzieś doprowadzi. Doprowadziła do pięknej leśniczówki Ginawa, a potem do wsi o tej samej nazwie. Tam musiałem przeczekać solidną burzę, po której ruszyłem w drogę powrotną, w stronę Węgorzyna. Zanim dojechałem, dorwała mnie kolejna burza, tym razem strumienie wody musiałem przyjąć na klatę, chronioną peleryną jeszcze z okresu biegu 27/27 (spory zapas tych dóbr leży do dziś w samochodzie). Pokręciłem się jeszcze trochę po Węgorzynie, zaglądając w różne kąty niegdyś ładnego miasteczka, a dziś półwsiowego "czegoś" zabudowanego badziewiem rodem jeszcze z komuny, teraz oklejonego
Pomnik ruska
styropianem i obrzyganego pastelozą. Jedyny obiekt godny pochwały to Biedronka, mieszcząca się w dawnej mleczarni, zaadaptowanej gustownie do nowej funkcji. A, znalazłem jeszcze pomnik jakiegoś sołdata z pepeszą, wyzwoliciela. Ruscy tak "wyzwolili" Węgorzyno, że niewiele z niego zostało. I wdzięczny lud jeszcze im za to dziękował. Niepojęte!

Rower koniecznie do remontu, zębatki są tak wyślizgane, że nie jestem w stanie przydepnąć przy jeździe pod górę. Łańcuch, wieńce zębate, zapewne też korbowód, no i koniecznie nowe siodełko, bo stare się złamało (ze starości).


wtorek, 12 sierpnia 2014

Ruszył remont

Wczoraj 35 km, dziś 42 km, rower

Wczorajsza próba biegania zakończona niepowodzeniem, ból w krzyżu mnie wyeliminował. Odpuściłem, wróciłem do bazy i skoczyłem na rower. Dynamiczna rundka przez Borzysławiec, Czarną Łąkę, Kliniska i Rurzycę. W parku przemysłowym natknąłem się na jakiegoś gościa, ostro depczącego na pedały. Spróbowałem się podpiąć, ale gościu sunął równym, mocnym tempem. Przez trzy kilometry prostej nie dało się do niego zbliżyć. Szansą okazało się wzniesienie prowadzące na wiadukt, wprawdzie gościu nie odpuścił, ale pod górę okazałem się lepszy, dobrałem właściwe przełożenie i kręciłem jak nigdy dotąd. Na zjeździe znów mi odjechał, ale tym razem widać już było u niego zmęczenie, natomiast mi sił nie brakowało. Na pół kilometra przed ulicą Przestrzenną minąłem go, gość nie miał już sił, żeby powalczyć. I nie powalczył, poległ.


Wczoraj wreszcie zaczęły się prace na stadionie, z miejsca ostro. Zaczęli od rozwalenia małej trybuny i ogrodzenia. I tak właśnie nastąpił koniec żużlowej bieżni. Lud zażywający ruchu nie popadł w rozpacz. Kijkarze natychmiast wytyczyli sobie nową trasę, okrążającą także korty i stare, nieczynne boisko. Biegacze przenieśli się do lasu lub na ulice miasta. Nadzwyczajna zdolność adaptacyjna!

A dziś pogoda nieco w ciapki, z wyraźnym wiatrem od południa, więc wykonałem sprytny manewr i pojechałem w odwrotną stronę, najpierw przez Podańsko, Tarnówko i Stawno, żeby najgorszy odcinek jechać z wiatrem. Ale wiatr też wykonał sprytny manewr i kiedy wyjechałem z Czarnej Łąki i chciałem się nacieszyć lekką jazdą - zmienił się na północny. W efekcie całą drogę pokonałem pod wiatr. Lekko nie było, ale czy przez całe życie trzeba iść lekko i z uśmiechem? Zadowolony byłem, że dojechałem, i to w niezłej formie.
Dziś pierwszy od wielu dni wieczór cichy i spokojny, jesteśmy sami z Olą. "Wszyscy" się rozjechali, zostały tylko łebki z Krakowa, Paulina i Mateusz. Na szczęście wpadły na pomysł, że może dziś pourzędują u babci Jadzi, pomysł ochoczo podchwyciliśmy i tryskające energią rodzeństwo podrzuciliśmy na Sportową, niech się prababcia nacieszy... :) Jutro wracają, ale ten dzień oddechu cenię sobie ogromnie. Łebki wyjeżdżają do Krakowa w czwartek rano, ale kilka dwie godziny później następny desant: zjeżdżają dzieciątka, na długi weekend i żeby się nieco odpaść. 

niedziela, 10 sierpnia 2014

Rower, z konieczności

Wczoraj 10 km bieg, dziś rower 73 km

Wczorajsze bieganie to tragedia. Znienacka przypomniał o sobie kręgosłup, który łupał niemiłosiernie przy każdym kroku. A co krok, to jęknięcie z bólu. Na 2 km odpuściłem, przeszedłem do marszu, potem bardzo szybkiego marszu, który zdecydowanie uspokoił kręgosłupowe ekscesy. Po przeskoczeniu przez tory na wysokości wiaduktu wróciłem do truchtu, tym razem już niezwiązanego z sensacjami.
Zdecydowanie trzeba pozbyć się jeszcze paru kilogramów, bo przecież każde zbędne kilo to ciężar obciążający krzyż i negatywnie wpływający na stan kręgosłupa, kondycję i wyniki. 

A dziś dzień na rowerze. Poranna runda to 28 km przez Mosty, Tarnówko i Podańsko. Popołudniowa sesja - 45 km - rytualny objazd przez Lubczynę, Czarną Łąkę i Stawno. Zdążyłem na parę minut przed solidną ulewą, jaka właśnie przeszła przez Goleniów. Po rowerowym treningu (przyjazne tempo ok. 2:15/km) lekkie, miłe zmęczenie i poczucie, że było trochę wysiłku. 
Zajrzałem wczoraj do zaprzyjaźnionego sklepu rowerowego popatrzeć, co mają teraz w ofercie. Przejechałem się rowerkiem, który podsunięto mi jako model w sam raz pod moje potrzeby. Faktycznie, jazda bardzo przyjemna, rower ma ramę dostosowaną do mojego wzrostu. Nie mogłem jednak się pozbyć wrażenia, że moja stara (17 lat!) Columbia chodzi zdecydowanie lżej, a jej mechanizmy pracują zdecydowanie precyzyjniej, niż owej nóweczki. Niewykluczone, że skończy się więc na wymianie siodełka na nowe i wygodniejsze, no i wymianie łańcucha i zębatek, które po 17 latach użytkowania mają prawo być zużyte. Jeszcze pomyślę.

piątek, 8 sierpnia 2014

"Są już wszyscy"

Rower, 42 km

Standardowa runda Goleniów-Lubczyna-Czarna Łąka-Kliniska-Stawno-Podańsko-Goleniów. Lekkie tempo, czas około 1:50, z jednym przystankiem na przejście przez S3. Nawet nie piłem po drodze, nie było ani parno, ani gorąco. Dupsko chyba już zdecydowanie przywykło do siodełka, bo zupełnie
nie bolało. Miłe poczucie, że zasłużyłem na kolację i nie zmarnowałem dnia. Już w Helenowie telefon od Oli z pytaniem, kiedy będę, bo "już wszyscy są" i czekają na kolację przygotowaną przez Michała - sushi! Lekko się zaniepokoiłem kwantyfikatorem "wszyscy", wyobraziłem sobie wygłodniały tłum krążący wokół talerzy z japońskim jedzeniem. I się nie pomyliłem, obok zdjęcie przedstawia fotografię przedpokoju zawalonego butami. Chyba faktycznie byli wszyscy. Na szczęście, Michał nie ograniczył się do przygotowania symbolicznej ilości rybnych zakąsek, były tego cztery spore półmiski. Poszło wszystko w godzinę, widocznie lud naprawdę był głodny. Coś tam złapałem.

A dziś dzień na wyjeździe do Słupska. W tamtejszym muzeum prezentowane są wszystkie prace plastyczne Witkacego, w tym przede wszystkim portrety, którym słupskie muzeum ma największą w świecie kolekcję, coś około 260. Zdecydowanie warto pojechać i zobaczyć, bo podobna wystawa będzie nie wcześniej, niż za 5-10 lat.



środa, 6 sierpnia 2014

Dobry poranek

Wczoraj 40 km rower

Tym razem siodełko już nie ugniatało, a cztery dychy przejechałem spokojnie w niecałe dwie godziny, z kilkuminutowym postojem w Kliniskach. Poobserwowałem sobie zachowania kierowców dobrze przecież widzących pieszych czekających przed przejściem. Niemcy stają, Polacy jadą z wzrokiem wpatrzonym przed siebie, niewidzących ani znaków, ani pasów, ani tym bardziej pieszych chcących przejść na drugą stronę. Sam przeskoczyłem przez "trójkę" z duszą na ramieniu, a jakiś głupek z Gdańska nawet na mnie zatrąbił, zdaje się - przeszkodziłem mu w ważnej misji powrotu do domu.

Dziś niezły dzień. Na 12 wyznaczona była rozprawa, w której mi przypadła rola oskarżonego, a pewien gangster grać miał oskarżyciela. Ku mojemu miłemu zaskoczeniu, pan sędzia zaraz na wstępie oświadczył, że żadnego procesu nie będzie, bo wobec faktów opisanych w dokumentach dostarczonych przez sądy i prokuraturę (sam wykaz zarzutów to 21 stron...) jest oczywiste, że proces nie ma sensu. Pan sędzia powiedział, że przystępuje do procedury umarzania sprawy. Bardzo mnie to ucieszyło, bo po pierwsze: nie będzie długiej, męczącej i niepotrzebnie denerwującej procedury sądowej, która pewnie by się skończyła uniewinnieniem, ale nieprędko. Po drugie, to już drugi taki sam finał sprawy z oskarżenia pana M. przeciw mnie. Teraz powinno już pójść łatwo, kolejne akty oskarżenia zapewne spotka podobny los, a na pewno będę wnioskował o umorzenie wobec góry oczywistych faktów. Pan mecenas pana gangstera nie był specjalnie zrozpaczony, choć pewnie premii od bossa nie dostanie.

A dziś wrócił do mnie list nieodebrany przez redaktora naczelnego "Pulsu Goleniowa". Czekam jeszcze na najbliższy numer biuletynu, w którym nie spodziewam się przeczytać przeprosin i deklaracji wpłaty 'piątala' na cel społeczny. Zaraz potem sprawa trafi do sądu.

Po południu: myślałem, że sprawa z panem gangsterem robi na mnie mniejsze wrażenie. Myliłem się. Po powrocie do domu normalnie opadłem z sił, pół dnia przeleżałem nie mogąc zabrać się za robotę. Właściwe porównanie - sflaczały balon. Uczucie kompletnego wyzucia z sił, ale połączone z satysfakcją z sukcesu. Odpuszczam sobie dziś jakiekolwiek zmagania fizyczne. Dziś czas na drinka.

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

O poranku

8 km

Rano były jeszcze pozostałości miłego chłodu z nocy i wczorajszego wieczora. W lesie miło, rześko, piasek pod stopami wilgotny, więc się nie sypie do butów. Jedynie wysokie trawy, które w jednym miejscu musiałem pokonać, okleiły mi buty i skarpety nasionami. Nie miałem czasu, żeby zrobić pełną 'dychę', trzeba było skrócić bieg, by na czas oddać autko do przeglądu. Bez żalu, bo nadal łupie w krzyżu, choć znacznie mniej, niż w ubiegłym tygodniu. Minimalną normę zrobiłem, więc nie muszę mieć wyrzutów sumienia, że dzień zmarnowany.
Spróbuję zrzucić jeszcze parę kilo, jak się znam, będzie to miało przełożenie na kondycję kręgosłupa. Zawsze to parę kilo mniej zawieszone na starych kościach, a niepotrzebnie dziś obciążające go podczas biegu.
Dziś na stadion miała wejść firma budowlana. Jak wiadomo, nie weszła. Już mi się nie chce dopytywać o powody. Kiedyś w końcu wejdzie. A dziś symboliczny widok: kiedy wracałem z lasu, na żużlowej jeszcze bieżni była tylko jedna babka. Przyglądam się bliżej - córka Burmistrza Tysiąclecia, Magda Wojciechowska. Żużel i Wojciechowski - para nierozerwalna.

niedziela, 3 sierpnia 2014

Tour de powiat

75 km

Rozgrzane powietrze stoi, a chwilowe powiewy nic nie dają. Na ulicach pusto, lud ma sjestę. Prognozy pokazują zmianę pogody dziś wieczorem, ale coś mi się zdaje, że to znów podpucha. Modele cyfrowe, na których opiera się prognozowanie, ostatnio się nie sprawdzają. Już parę razy zdarzyło się, że zapowiadano opady, a z nieba spadło najwyżej parę kropli, parujących już w locie. Trzeba jednak wierzyć, że te cholerne upały się skończą, a temperatura nie będzie zaczynała się od 3...

Wczoraj siadłem na rower, objechałem kawałek powiatu, z Miękowem, Osiną i Nowogardem. Nawet nie zauważyłem, że pogoda była w sumie bardzo podobna do dzisiejszej, bo w czasie jazdy miło owiewało, a problem z chłodzeniem zaczynał się dopiero po zatrzymaniu. Uciechę miałem w drodze powrotnej z Nowogardu, bo z powodu stłuczki na wysokości lotniska z obu stron utworzyły się parokilometrowe korki, od strony Nowogardu korek sięgał aż zjazdu na Krzywice. Rowerem bez kłopotu wyprzedzałem wolno jadące samochody, a ciężarówka, którą minąłem w rejonie Krzywic nie wyprzedziła mnie do końca jazdy po "szóstce", tj. do skrzyżowania koło Żółwiej Błoci.Wyobrażam sobie, jak to musiało wkurzać kierowców tkwiących w rozgrzanych kabinach, spędzających weekend w najbardziej idiotyczny z możliwych sposób.
Na razie nie wybieram się w drogę, termometry pokazują 30 stopni w cieniu. Bez przesady.

sobota, 2 sierpnia 2014

Ciągle, k..wa, coś

Nie dało się wczoraj pobiegać, w krzyżu napieprzało mnie przy każdym kroku. Z zazdrością mogłem tylko popatrzeć na plecy Leszka Kity, spotkanego na trasie głęboko w lesie. Pozostał mi tylko marsz w szybkim tempie, zdecydowanie mniej obciążający kręgosłup. Przepisową dyszkę zrobiłem, połowicznie zadowolony: wprawdzie się poruszałem, ale biegania nie było :(
Cieszy za to, że od pewnego czasu nie wymawiam już słów "achilles" i "gruszka". To się chyba skończyło, poniekąd dzięki przerwie w bieganiu. 
Przedwczoraj poturlałem się za to rowerkiem do Stepnicy. Około 40 kilometrów to już kawałek wysiłku, choć najboleśniej odczuło go siedzenie. Muszę zmienić siodełko, na nowsze (obecne ma 16 lat) i wygodniejsze.
Dziś rowerowa wyprawa w okolice Nowogardu, tamtejszy burmistrz znów coś otwiera, zdaje się - wiejski plac zabaw. W Nowogardzie codziennie jest jakiś sukces, a wydział propagandy w urzędzie miejskim pracuje pełną parą, dostarczając mi zabawy i materiału do gazety. Liczę, że wyjazd opłaci się od strony dziennikarskiej.

Rano przyszły meldunki z Krakowa, gdzie rodzina Gapińskich wypoczywa biegając po nocach. Tej nocy biegali po Błoniach w 12-godzinnym biegu ultra. Anetka podobno trzecia wśród kobiet, Ola zaliczyła ultramaraton. :)

Na FB ciekawa informacja od Jakuba Deca. Dostał przesyłkę z pamiątkową plakietą za zajęcie drugiego miejsca w triatlonie kołobrzeskim. Mało, że przesyłka dotarła zbita, to jeszcze plakieta jest za miejsce w klasyfikacji generalnej kobiet... Na dowód fotka. Organizatorom imprezy należą się różne wyrazy.