sobota, 24 stycznia 2015

A la mariniere

20 km

Wczorajsze nieróbstwo usprawiedliwiam przed sobą tym, że po południu przybyła kobieca brygada wsparcia dla Oleńki, siedzącej już drugi tydzień w bezruchu po operacji stopy. Mela z Magdą przyniosły oczywiście dobra niezbędne do nawiązania werbalnego kontaktu z dochodzącą do siebie przyjaciółką, a ponieważ kontakt musi być słodki, przyniesione dobra takie właśnie były. 
Przyjęte kalorie zostały dziś odpracowane na rytualnej, sobotniej trasie przez Bącznik. Zarypiście zimno, może nie tyle z powodu temperatury, co przenikliwego wiatru na odkrytym terenie. Tego było niewiele, ale półkilometrowy odcinek przez most na Inie dało się odczuć. Byłoby gorzej, gdyby nie biała kamizelka PZU, jaką na siebie wrzuciłem, mimo że dzień. Cienka, ale gęsto utkana, dobrze zabezpieczała przed wiatrem. Ola miała dobry pomysł, bo często się wybieram na treningi ubrany średnio stosownie; nie to, że brakuje elegancji w postaci krawata czy żabotu. Brakuje sensu. Kobiece oko bywa wtedy nieocenione.
Tym razem buty dobrane prawidłowo. Podłoże twarde, miękkie pegasusy były w sam raz. Zrezygnowałem z biegu przez las, od Zabrodu do Goleniowa pociągnąłem asfaltem. Dziś ruch był praktycznie żaden, nie trzeba było skakać na pobocze unikając zderzenia z wiejskimi bolidami. Można było trochę wydłużyć krok, przyspieszyć tempa i nie bać się, że się człowiek wypierdzieli na banalnym korzeniu na leśnej ścieżce. Uwinąłem się w dwie godziny, wliczając krótki postój przy konikach w Łęsku i przejście spokojnym krokiem paruset metrów w Bolechowie. Żadnego zmęczenia, żadnych nieprzyjemnych konsekwencji - super. 
Wreszcie czuję, że waga mi spadła. 3-4 kilo mniej, nic tłustego nie trzęsie się już na brzuchu i na biodrach, legginsy przestały się zsuwać z brzucha, a jeansy, dotąd opięte jak sznurek na baleronie, stały się luźne. Brzuch prawie płaski, a więc jeszcze nie płaski, ale to już nie jest samara z okolic świąt!


W nagrodę za rzetelny, nieudawany trening, kolacja z górnej półki. Świeże, holenderskie mule zrobione a la mariniere, a więc w najprostszy i dlatego najlepszy sposób: oliwa, białe wino, w tym podgotowana drobno pokrojona cebula, wrzucone mule, po pięciu minutach solidnie posypane świeżą, posiekaną pietruszką, wstrząśnięte ale nie zmieszane - et voila, gotowe. Do tego stawia się koszyczek pokrojonej bagietki i białe wino. Mule są najsmaczniejsze, kiedy muszelki otwiera się palcami, a sympatycznego małżyka wyciąga się językiem i zębami. Bagietkę się macza w słonej zupie, powstałej z wina, oliwy, wody z małży, cebuli i pietruszki. Jezu, jakie to dobre!! I już niedrogie, bo kilogram muli w Lidlu kosztuje jedynie 3 euro (jak we Francji!), do tego butelka białego wina - i ekstra kolacja na dwie osoby jest za 25 złotych, czyli za 1 pizzę w byle pizzerii. 

Kolejny niebanalny chanteur z Francji. Benabar - postać mi dotąd nieznana - kultywuje kapitalne tradycje śpiewania piosenek z tekstem. To, co śpiewa, jest dowcipne, lekkie ale inteligentne, napisane pięknym językiem, a wykonane precyzyjnie i z jajem. Ma świetne teledyski: proszę zwrócić uwagę, że nikt tam bez sensu nie kręci dupami, coś się naprawdę dzieje, a obraz ma związek z tekstem piosenek (ok, to akurat nie każdy doceni :)  ), urocze jest nawiązanie do kabaretowej aranżacji. Dla przykładu piosenka o urokach Paryża nocą, ze specjalną dedykacją dla państwa MiLK ;) Paris by night 

Pałowanie z Orange się rozkręca. Sprawa zgłoszona na policję pod hasłem 'kradzież', dotarłem też do osób z Warszawy, którym mogłem wreszcie zadać parę prostych pytań z niełatwymi odpowiedziami. Lekka panika, zaraz zaczęły się telefony, przepraszanie i zapewnianie, że już, że natychmiast w poniedziałek rano będę miał na koncie pieniądze z odsetkami i wszelkimi kosztami. Na koniec zadzwoniła jednak do mnie pewna śmiała pani z sugestią, że to jednak moja wina, bo trzy dni za późno oddałem ten cały cholerny sprzęt do połączenia z Neostradą a na pewno winne są panienki z punktu w Goleniowie, bo powinny były to zauważyć. Panią spławiłem, po czym kolejny raz udałem się do goleniowskiego punktu Orange. Powiedziałem dziewczynom, że bohaterowie z Warszawy wymyślili sobie, że to one są winne - niech wiedzą, dla jakiej szmaciarskiej firmy pracują. Jeszcze raz wszystko sprawdziliśmy - babina z Warszawy łże jak bura suka, sprzęt zdany w terminie. Zadzwonię do francy w poniedziałek, powiem parę szczerych słów.

2 komentarze:

  1. Czarek, mam nadzieję, że pokażesz nam uroki nocnego Paryża :-)
    Pani MiLK

    OdpowiedzUsuń
  2. Po to właśnie tam jedziemy, maraton to tylko pretekst! :)

    OdpowiedzUsuń

Jeśli nie jesteś zalogowany, możesz komentować jako "anonimowy".