wtorek, 13 stycznia 2015

Oglądanie palmy

10 km

Dziś skorzystałem z dnia o pół godziny dłuższego. Wyprawa w las zaczęła się parę minut po 15, skończyła przed wpół do piątej. Z lasu wyszedłem za dnia.
Dziś ta cholerna pięta dała znać o sobie. Nie wiadomo, o co wredocie chodzi, wczoraj spisywała się wzorowo i nie protestowała, dziś upierdliwa była od rana. Dałem odpór, nie zważając na ból zrobiłem dychę po lesie. Ot, jak to bywa z dziwnymi decyzjami, ta była słuszna. Przeszło. Achilles się przymknął, żadnego bólu.
W drodze powrotnej, na trzysta metrów przed brzegiem lasu, natknąłem się na Piotra. Obaj skorzystaliśmy z okazji, by odetchnąć. Ja miałem po czym, kończyłem swoją dyszkę. Piotra nie przesłuchiwałem na okoliczność powodu zatrzymania się, ale w oczach miał dużo zadowolenia z niespodziewanej przerwy. Dziewczynce, z którą wybrał się na trening, kazał biec dalej, a ze mną zamienił parę słów, doprowadzając się do stanu używalności. Jak Piłsudski, mocno już w latach posunięty, który wchodząc na piętro zawsze zatrzymywał się na półpiętrze przy stojącej tam palmie i dłuższy czas oglądał ją z wielkim zainteresowaniem... Tym razem palmę oglądaliśmy obaj :)

Oleńka wreszcie po zabiegu. Żal mi jej trochę (tylko trochę), bo od wczorajszego ranka była na głodniaka, czekając na operację. Wczoraj się nie doczekała, głodna poszła spać. Dziś śniadania nie dostała (zaplanowana operacja), w porze obiadowej poszła na stół, a kiedy wróciła po operacji na salę, też nic do jedzenia nie dostała (po narkozie nie wolno). Ale dostała za to pić - ważna sprawa. Pierwsze w tym tygodniu pożywienie biedna kobieta dostanie dopiero w środę rano :))) Śmieszy mnie to, bo w odróżnieniu ode mnie (nie jem nic do popołudnia) Oleńka dzień musi zacząć od śniadania, a potem kolejne posiłki przyjmuje regularnie. A tu nagle takie zakłócenie...
Łysawy prezes najwybitniejszego lekkoatletycznego klubu sportowego znów wyjechał na wczasy. Tym razem do Republiki Południowej Afryki. Oczywiście, w dueciku ze swoim podopiecznym, to para nierozłączna. Jutro zapytam Ojca Dyrektora, kiedy to pan prezes znowu nastukał setki godzin nadliczbowych. Odpowiedź pewnie znów mnie zdziwi i wywoła zajady ze śmiechu.

Ciekawy skutek oglądania noworocznego programu telewizyjnego w TV5 Europe (oczywiście, program francuski). Wypatrzyłem tam urodziwe dziewczę, które okazało się piosenkarką z Bretanii. Uroda ciekawa, śpiewanie już mniej, bo repertuar dość chaotyczny. Ale jedna piosenka bardzo mi się spodobała, link do niej jest tutaj . Jak Bretania, to klimaty celtyckie, boć to przecież żadna Francja, tylko kraj Celtów. Ale przeglądając dorobek Nolwenn Leroy przypadkiem trafiłem na ciekawą, bo cholernie autentyczną  interpretację znanej pieśni marynarzy - Santiano. Śpiewa zespół, oczywiście bretoński, pod nazwą Les Marins d'Iroise (Marynarze z Iroise) - starsi faceci, którzy skrzyknęli się na jeden występ na szantowym festiwalu w Paimpol (oczywiście w Bretanii), spodobali się i śpiewają dalej. Jak śpiewają? A proszę bardzo: Les Marins d'Ivroise
Nie lubię szant, opowieści wilków morskich, góralskich zaśpiewek i legend Indian południowoamerykańskich. Ale szanty w takiej wersji przyjmuję bez popijania. Grupka starszych gości z Ivroise naprawdę mi imponuje. A tu jeszcze jeden kawałek, w tłumaczeniu na polski - Kumple są najważniejsi. Superoptymistyczne!

1 komentarz:

  1. Zespół Reprezentacyjny gra to jako "Kumple to grunt":
    https://www.youtube.com/watch?v=GtR3pT1LWGo
    I jeszcze sporo innych kawałków.

    OdpowiedzUsuń

Jeśli nie jesteś zalogowany, możesz komentować jako "anonimowy".