sobota, 3 stycznia 2015

Pierwsze wybieganie

20 km

Ambitny początek realizacji noworocznych zobowiązań - 20 km przez Bącznik. Ambitny, bo początki zawsze takie są, dopiero potem bywa różnie. Na razie mamy jednak początek :)
Jeszcze przed torami trafiłem na dwie ekipy młodych lekkoatletów z klubu "Barnim". Jak już kiedyś zauważyłem, odkąd działka, jaką Barnim wyszarpuje z gminnego budżetu jest zagrożona, panowie trenerzy zabrali się za robotę, autentycznie widać, że coś robią - i to jest faktycznie nowina, bo dotąd widać nie było. Jedyny, który nadal ogranicza się jedynie do szkolenia importowanych chartów, to łysy prezes. BTW, dostałem ostatnio ciekawe materiały po pytaniu, na jakiej zasadzie prezes Barnima pojechał w grudniu na trzytygodniowe wczasy do Portugalii. W odpowiedzi Ojciec D. informuje, że jego kolega od września do listopada wypracował 120 godzin nadliczbowych (!!!), więc na wczasy pojechał odebrać owe nadgodziny. Ergo - OSiR mu zapłacił.
Wracając jednak na trasę: zaraz za torami natknąłem się w lesie na stado wałęsających się koni z
pobliskiej stadniny. Sądząc po ilości śladów w lesie, to stały zwyczaj końskiej ekipy. Konie ominęły mnie łukiem i pobiegły swoją drogą, ja swoją.
Do Łęska dotarłem nie wiem nawet kiedy, biegło się przyjemnie i lekko, nic nie dokuczało i nie bolało. Jedyny minus - ostry wiatr, który nie zachęcał do zatrzymania się nawet na chwilę. Przy konikach polskich nie było po co stawać, koniki wałęsają się po dolinie Iny. Dopiero na asfalcie słitfocia przy tablicy "Łęsko", parę fotek na moście i wio, w drogę. W Bączniku burków nadal nie ma, psisko przy leśniczówce przychylnie pomachało mi ogonem. Jest bezpiecznie.
Krótka przerwa na skraju Bolechowa, dwieście metrów marszu z rozciąganiem się. Od tablicy z nazwą miejscowości - znów bieg, bo pogoda się skiepściła, pociemniało i poszarzało, z nieba coś tam zaczęło kapać. Do Zabrodu asfaltem, za leśniczówką znów skręt w las. I kicha, bo leśna droga, równoległa do asfaltowej, zamieniła się w czarne grząskie g..., po którym biegać może i się da, ale to zerowa przyjemność. Więc skręt nad brzeg Iny, gdzie biegnie jeszcze niemiecka ścieżka spacerowa - ta na szczęście w dobrym stanie, nikt tam nie próbuje wozić tirami drewna. I dalej już spokojnie do basenu, a stamtąd najkrótszą drogą do domu, na ciepłą kąpiel i takiż obiadek. Jedno i drugie zasłużone, zapracowane.
W lesie przed Goleniowem trafiłem na zakwitający krzak leszczyny. Miły widok, choć z wiosną nie ma on nic wspólnego: leszczyna kwitnie w styczniu i lutym, w najostrzejszą zimę. Ale miło widzieć, że coś tam się budzi do życia :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie jesteś zalogowany, możesz komentować jako "anonimowy".